Nie wolno mi, ale się stało. Co zrobić z zakochaniem, które nie powinno się wydarzyć?
Zakochanie to stan, który przydarza nam się nawet kilkanaście razy w ciągu życia, niezależnie od tego, czy jesteśmy „już zajęci”, czy jeszcze nie. Gdy na nie czekamy, przynosi radość. Gdy jest „przypadkiem”, źle ogarnięte może zniszczyć nasze dotychczasowe życie. Jak katolik powinien podchodzić do niechcianego zakochania?
Nie wolno mi, ale się zakochałem
Czy zakochanie może być dobre albo złe? Czy można nad nim zapanować, odkochać się? A może to sygnał, który oznacza, że nadszedł koniec małżeństwa albo życia konsekrowanego? Dla ludzi wierzących, którzy uważają małżeństwo za związek do końca życia, a drogę kapłańską czy zakonną za ostateczny wybór życiowy, niespodziewane zakochanie się w kimś innym niż mąż czy żona albo w kimkolwiek w ogóle bywa szokiem i wielką trudnością. Jak je pogodzić ze swoim powołaniem? Czy w ogóle się da?
Najmądrzejszej rady może osobom mierzącym się z taką trudnością udzielić ks. Krzysztof Grzywocz, który w jednej ze swoich konferencji o uczuciach niekochanych poruszał temat „niespełnionego zakochania”.
„Zakochanie świadczy o normalności człowieka i zdarza się w życiu przynajmniej kilka razy. Pewna psychoterapeutka opowiadała, że w swojej pracy często pyta o doświadczenie zakochania i sposób jego przeżywania. Świadczy ono bowiem o zdrowiu człowieka, (…)pokazuje sprawy, które muszą być przepracowane. Wiele można się dowiedzieć o człowieku, analizując jego zakochania, sposoby ich przeżywania, a także osoby, w których się zakochał.” – pisał.
Czy niechciane zakochanie może być błogosławieństwem?
Podejście, które w kontekście zakochania poleca ks. Grzywocz, jest bardzo proste i bardzo spójne. Pozwala spojrzeć na niechciane zakochanie inaczej niż na jakiś test, próbę, na którą wystawia nas surowy i podejrzliwy Bóg, chcący sprawdzić naszą wierność. Uwalnia też z poczucia winy związanego z odczuwaniem emocji, które same w sobie nie są grzeszne, choć nieuporządkowane mogą prowadzić do grzechu. Za to ich uporządkowanie może być ważnym krokiem w rozwoju osobistym i rozwoju wiary.
Co więc powinien zrobić człowiek, który jest już związany słowem przysięgi i w jego życiu nie ma miejsca na „inne” zakochanie się – a jednak zakochanie mu się przydarza? Przede wszystkim powinien spojrzeć na nie… z wdzięcznością.
„Tylko to, co przyjęte jest z wdzięcznością, może poprawnie się rozwijać. Lęk przed zakochaniem, jego moralna ocena, niespokojne ukrywanie, poczucie winy uniemożliwiają jego dobre przeżycie i hamują rozwój człowieka. Zakochanie nie podlega ocenie moralnej! Jest ono niejako ontologicznie zawsze dobre. Takiej ocenie podlega jedynie to, co z tym doświadczeniem zrobimy.” – pisze ks. Grzywocz.
Trzy trudności związane z niechcianym zakochaniem
Kłopotów z niechcianym zakochaniem jest kilka. Pierwszy – to w ogóle przyznanie się przed sobą, że zafascynował nas i zachwycił ktoś inny niż nasza druga połówka – albo że w ogóle spodobał nam się drugi człowiek, a przecież nasza droga ma być samotna. Zakochanie może zburzyć idealny wizerunek samych siebie, na którym do tej pory budowaliśmy; mówienie sobie „mnie się to nie przydarzy” właśnie okazało się porażką. Druga trudność to zaakceptowanie, że zakochanie jest łaską i jest dane przez Boga dla naszego dobra, ale nie zawsze chodzi w nim o to, by iść za „głosem serca”, czyli za emocjami i dokonywać w uniesieniu lub rozpaczy nowych wyborów, które mogą okazać się kompletnie nietrafione. Trzecia – i według ks. Grzywocza najtrudniejsza do pokonania – to fałszywe przekonanie, że tylko wyłączny związek z osobą, w której się zakochaliśmy, da nam spełnienie.
„Problem spełnionego albo niespełnionego zakochania nie rozgrywa się jednak na tej płaszczyźnie. Istnieją dwie formy spełnionego zakochania: w wyłącznym związku albo bez niego. Nie zawsze istnieje przecież możliwość stworzenia takiego związku. Nie oznacza to jednak, że zakochanie nie ma wtedy sensu i skazane jest z góry na niespełnienie. (…) Gdzie jest napisane, że ta decyzja ma dotyczyć tylko i wyłącznie osoby, w której jestem zakochany?”
"To, co chciałbym jej dać, daję innym"
Ta odkrywcza dla wielu osób myśl ks. Grzywocza może pomóc spojrzeć na niechciane zakochanie inaczej niż jak na zagrożenie i „test na wierność”. Co więcej, mocno się różni od najmocniejszego przekazu naszego obecnego świata, który brzmi: „jeśli się w kimś zakochasz, to niezależnie od okoliczności musisz zrobić wszystko, by spełnić to uczucie z osobą, która je w tobie wywołała”.
Tymczasem ks. Grzywocz poleca coś odwrotnego: zachęca, by spojrzeć na osobę, w której się zakochaliśmy, choć nie powinniśmy, jak na „bramę, która nie zatrzymuje na sobie”.
„To, co chciałbym dać tej osobie i od niej otrzymać, daję innym. Jeżeli chciałbym dać dar rozmowy, zainteresowania, delikatności, czułości, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby dać to innym i pozwolić, aby i oni mnie tym samym obdarowali. Zakochanie może otworzyć na miłość, która nigdy nie zawęża się do jednej osoby.” – pisze ks. Grzywocz.
Jestem w małżeństwie, ale zakochuję się w kimś innym. Co wtedy?
Według duchownego, terapeuty i kierownika duchowego zakochanie może być sprawdzianem i wzmocnieniem wybranej już miłości. Wtedy to wszystko, co mąż chciałby dać koleżance z pracy: czas, uwagę, kwiaty, uśmiech – daje swojej żonie. Zakochanie może też ukazać zaniedbane w związku potrzeby, a więc pozwala je odkryć. Żona może zacząć rozmawiać o nich z mężem i realizować w swoim małżeństwie, nie poza nim. To, jak mówi ks. Grzywocz, daje okazję do odnowienia małżeńskiej więzi.
Jest jeszcze jeden ważny aspekt niechcianego i niemożliwego do spełnienia zakochania. „Twórczo przeżyte cierpienie czyni bardziej wrażliwym, czułym, wycisza wewnętrznie, człowiek staje się bardziej obecny ‘tu i teraz’, rodzi się pragnienie uproszczenia życia, spojrzenie wyostrza się – koncentruje się bardziej na istocie życia” – pisze ks. Grzywocz. „Człowiek staje się bardziej ‘poetycki’: rodzą się prostsze słowa, tęsknota za pięknem, celebracja szczegółów, drobnych gestów, pojawia się niechęć do ironii, cynizmu. Wyraźniej słychać śpiew ptaka, czuć ciepło południowego wiatru, głos ludzkiego serca.”
Co ma zrobić ksiądz, który się zakochał?
Tak się składa, że w polskiej (choć nie tylko) rzeczywistości przez długi czas księża uważani byli za ludzi przeobrażonych za pomocą święceń w „istoty duchowe”, które nie przeżywają żadnych stanów emocjonalnych podobnych do zakochania, o ile nie jest to pobożne zakochanie w Maryi. Jest w tym stwierdzeniu nieco ironii, jednak takie spojrzenie na kapłaństwo bardzo utrudnia sytuacje, w których zakochany nagle ksiądz musi sobie poradzić ze swoimi emocjami; w dodatku najczęściej nie jest na to przygotowany przez formację. „Pewien zakochany kleryk dowiedział się od swojego duchowego ‘mistrza’: Gdybyś kochał Pana Jezusa, nie zakochałbyś się w kobiecie. Postulantkę w jednym z klasztorów uznano za niezdolną do życia zakonnego i wydalono, gdy opowiedziała o swoim zakochaniu. Szczególnie w przypadku osób duchownych spokojna i ufna akceptacja tego stanu wymaga nieraz długiej pracy.” – zauważa ks. Grzywocz.
Co dobrego może się wydarzyć w życiu księdza, który dobrze przeżyje swoje niechciane zakochanie? „Staje się bardziej delikatny, czuły, pozbywa się maski zimnego urzędnika, za którą chowa infantylne wnętrze. Nie powie nigdy kobiecie w kancelarii parafialnej: Czego wchodzi! Nie widzi, że już zamknięte?. Ma pragnienie budowania więzi z najbliższymi (np. z księżmi na plebanii), nie ma ochoty gonić za tym, co wielkie albo co przerasta jego siły (por. Ps 131,1)” – czytamy w tekście kierownika duchowego i formatora kapłanów. Trafność i jasność tych spostrzeżeń powinna z nich uczynić obowiązkową lekturę wszystkich księży: „Zakochanie upokarza duchownych – nigdy nie poniża. W jego świetle zobaczyć można prawdę o sobie. Za otoczką ‘twardego faceta’, który nie potrzebuje nikogo w życiu, aby sobie poradzić, odsłania się istota spragniona miłości. Odsłania się głód, który może powalić z nóg (…). Okazuje się nagle, że ten człowiek tak bardzo potrzebuje ciepła, akceptacji, życzliwości, pochwały, intymności, więzi. Osoba, w której się zakochał, odsłoniła tylko ten głód. Musi rozpocząć się teraz długi i pokorny proces uczenia się przyjmowania i dawania miłości w relacji do bliskich, przyjaciół, osób powierzonych duszpasterskiej trosce.” – dodaje ks Grzywocz.
Jak się odkochać, gdy przeżywamy niechciane zakochanie?
Jest kilka kroków, które można wykonać, gdy w życiu pojawia się niechciane zakochanie z całą paleta emocji, które mu towarzyszą; od euforii do rozpaczy.
Obserwuj. Daj sobie czas, by zobaczyć, co daje ci zakochanie i jakie owoce może przynieść ten dar. Może przełamuje twoje zamknięcie się na ludzi? Może wyrzuca cię ze skorupki egoizmu, myślenia tylko o sobie, działania dla spełnienia własnych interesów? Co się w tobie zmienia na lepsze? Jakie stare zranienia albo niespełnione potrzeby się ujawniają? Wykorzystaj światło, które zakochanie rzuca na twoje życie, by znaleźć obszary, które potrzebują zaopiekowania, uwagi, zmiany
Zdecyduj. Zakochanie niesie w sobie lekkość, nutę świeżości, ekscytujące nowe, za którym jesteśmy często bardzo stęsknieni. To czasami bardzo kuszące, by pozwolić mu się ponieść bez względu na konsekwencje i wartości, na których budujemy życie. Dlatego wymaga jasnego zdecydowania: nie chcę, żeby przeżywanie tego zakochania zrujnowało mi życie. Nie chcę, by spowodowało nieodwracalną zmianę. Chcę użyć go jako nawozu, który wzmocni moją wierność, miłość, moje wartości, moje pierwsze powołanie.
Zdystansuj się i nie idealizuj. Dystans i racjonalność to dwa proste narzędzia, które skutecznie pomagają się „odkochać”, choć ich użycie wymaga pewnego wysiłku. Gdy wprowadzisz w relacji największy możliwy dystans fizyczny i psychiczny, unikniesz wzmacniania przywiązania i z czasem emocje związane ze znajomością, nie karmione, osłabną. Dystans dotyczy też komunikatorów czy np. mediów społecznościowych – nic nie pomoże trzymanie się z daleka, gdy każdy wieczór spędzasz oglądając na Instagramie zdjęcia osoby, w której się zakochałeś. Nie wmawiaj sobie wyjątkowości osoby, która cię zafascynowała; zakochanie sprawia, że widzisz ją w najlepszym świetle i ignorujesz jej wady, które, jak każdy, ma w obfitości.
Wybieraj wierność. Jak mądrze radzi ks. Grzywocz – zakochanie skłania do dawania, ale dawaj tym, którym możesz dać; niekoniecznie osobie, w której się niechcący (lub trochę chcący) zakochujesz. Napraw rower żonie, a nie koleżance. Znajdź czas na długą rozmowę z mężem, nie z kolegą. Zamiast po raz kolejny słuchać relacji z wydarzeń dnia nowej przyjaciółki, wysłuchaj uważnie swojej starszej parafianki w kryzysie wiary. Poproś i doceń pomoc kogoś innego, równie uzdolnionego, kto nie budzi w tobie tyle emocji, gdy staje w drzwiach klasztoru.
Nie przywiązuj się do zakochania. Czasem, gdy już dostrzeżemy jego wartość jako łaski, takiego błogosławieństwa, które zmienia nas w lepszych, bardziej otwartych, czulszych, bardziej radosnych – trudno się od naszego niechcianego zakochania „odczepić”. Bo skoro tyle dobra przynosi, choć nie realizujemy go z osobą budzącą naszą fascynację i skutki przeżywamy w naszym pierwszym i jedynym powołaniu – czy nie warto trwać w nim dalej, by zyskać jeszcze więcej dobrych zmian? Odpowiedź brzmi: zdecydowanie nie. Ta emocja musi się skończyć i wtedy naszym zadaniem jest z wdzięcznością ją pożegnać i już do niej nie wracać, doceniając dobro, które przyniosła i to, że dzięki łasce udało nam się uniknąć zła, którego potencjał ze sobą niosła.
Zakończenie dla bardziej oburzonych
Wiele razy spotkałam się już z sytuacją, w której czyjeś upublicznione, "niepożądane" zakochanie budzi w osobach wierzących bardzo wiele trudnych emocji – przede wszystkim oburzenie, potępienie, złość, odrzucenie. Najwięcej emocji budzi zakochanie się osoby konsekrowanej: gdy ksiądz komuś się przyzna, że się zakochał, niektórzy traktują to jako koniec pobożności, powołania i niemal koniec świata, nawet, jeśli nie zamierza zakochania w żaden sposób realizować z osobą, która go zafascynowała. Gdy siostra zakonna zająknie się o jakimś sympatycznym mężczyźnie, bliscy oczyma duszy widzą ją porzucającą zgromadzenie i reagują mało wpierająco, żeby nie powiedzieć: z paniką. Gdy mąż interesuje się za bardzo jakąś „koleżanką z pracy” albo gdy żona zdecydowanie preferuje towarzystwo „jednego takiego starego przyjaciela” – wszystkim wokół wydaje się, że to koniec: że niechybnie nastąpi zdrada, rozpad małżeństwa, rozwód i że to czas na nowy związek.
Nic bardziej mylnego. Ale gdy otoczenie tego nagle zakochanego człowieka zaczyna traktować jego ujawnione zakochanie jak życiową zmianę i zwiastun końca obecnych zobowiązań (a wbrew pozorom i hollywoodzkim produkcjom zakochanie jest dość ulotną emocją, nad którą człowiek może z wysiłkiem, ale bez wątpienia zapanować) – wyrządza zakochanemu podwójną krzywdę. Dlaczego podwójną? Po pierwsze – nie pozwala mu skorzystać z łaski, jaka przez niechciane i dobrze ogarnięte zakochanie może w obfitości wylać się do życia jego i jego bliskich. Po drugie – oceniając, nie pomaga mu w żaden sposób poradzić sobie z trudną sytuacją i wyjść z niej zwycięsko, bez łamania sumienia i porzucania kluczowych wartości. Bardzo łatwo jest wylać dziecko z kąpielą. Trudniej przyjąć na serio słowa ks. Grzywocza: „W każdym zakochaniu pozostaje zawsze jakiś brak, nienasycenie – jak miejsce przygotowane dla Boga. W każdym zakochaniu ukryte jest pytanie o miłość do Niego.”
---
Korzystałam z tekstu ks. Krzysztofa Grzywocza "Czy zakochani będą zbawieni", opublikowanego w kwartalniku "Pastores" nr 21 (6/2003) i przedrukowanego na stronie kskrzysztofgrzywocz.pl.
Skomentuj artykuł