"Chcę być singielką, ale z Tobą" - odpowiedź na list

(fot. shutterstock.com)

Żyjąc bez zobowiązań, można czuć się jak na statku zakotwiczonym w porcie. Problem w tym, że skoro nie ruszam z miejsca, to nigdzie nie dopłynę. Jest wygodnie, więc po co ryzykować?

Dawno, dawno temu byłam małą dziewczynką, marzącą nie o księciu z bajki, ale o tym, żeby zostać fryzjerką. Zapewne właśnie dlatego pewnego dnia obcięłam koleżance ze szkolnej ławki grzywkę przy pomocy tępych nożyczek do papieru, czym udowodniłam zarówno nie znającą sprzeciwu chęć podążania za tym, co dla mnie ważne, jak i brak odpowiednich umiejętności w dziedzinie cięcia i strzyżenia. Nie zrażałam się jednak. A marzenia rosły razem ze mną. I jeśli mam być szczera, nie zawsze dotyczyły wielkiej miłości.

Trochę razem, a trochę osobno

DEON.PL POLECA

Gdy wyjechałam na studia i żyłam życiem singielki, snułam marzenia o wielkich osiągnięciach, podróżach i odkryciach. I te marzenia naprawdę się spełniają, choć w inny sposób, niż myślałam. Nie zdobyłam Mt. Everestu, nie wyjechałam leczyć dzieci do Afryki. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić to kiedyś, choć już nie w pojedynkę. Razem. W końcu co dwie głowy, to nie jedna. (A podobnie można pewnie powiedzieć o liczbie nóg wdrapujących się na zbocza Czomolungmy.)

Czy bycie w poważnym związku zabija wolność? Czy odbiera szczęście, jakim jest budowanie życia według scenariusza ze swoich marzeń? Skąd biorą się w nas takie lęki? Wielką popularność w mediach społecznościowych osiągnął jakiś czas temu wpis kanadyjskiej pisarki Isabelle Teissier, która pisząc o swoim idealnym związku, przedstawiła go jako “bycie singlem, ale razem". Związkiem idealnym jest w jej oczach taki, w którym jest obecne gorące uczucie, ale bez zobowiązań, jest zaangażowanie, ale bez deklaracji bycia ze sobą na całe życie i bez oczekiwania wierności od drugiej osoby. To bycie trochę razem i trochę osobno, wygodne i dające poczucie specyficznie pojmowanej wolności.

Ślubuję całą sobą, nie połową serca

I chyba w jednej kwestii mogę zgodzić się z autorką tego popularnego tekstu. Życie w sposób, który nie narzuca zobowiązań i zostawia pewien luz w kwestii bycia odpowiedzialnym za kogoś więcej niż tylko siebie, jest wygodne. Można czuć się trochę jak na statku zakotwiczonym w porcie. Można zejść na brzeg i czuć bezpieczeństwo, jakie daje ziemia wyczuwalna pod stopami. Można też zaryzykować bycie na pokładzie i cieszyć się z błogiego uczucia, jakie daje kołysanie fal. Można wybierać - dziś jestem tu, a jutro, gdy zerwie się burza, bez problemu zejdę na brzeg. Problemem jest tylko to, że skoro wciąż stoję w porcie, to nigdzie nie dopłynę. Skoro jednak tak mi dobrze, to czy warto ryzykować zmianę?

Dojrzałość nie tylko do związku, ale tez po prostu do życia, przychodzi wtedy, gdy podejmuje się takie ryzyko. Gdy bez żalu zostawia się to, co było, gdy zostawia się cieplutkie i mięciutkie jak szlafrok o poranku poczucie bezpieczeństwa, by wejść w to, co nieznane i nowe. Nie jedną nogą, na chwilę, by jutro zmienić zdanie. I nie połową serca. Ślubując miłość, ślubuje się całym sobą. Na dobre, złe i gorsze. Na nieprzewidywalne. Na różnice zdań i charakteru, na małżeńskie kłótnie i niezrozumienia, na noce nieprzespane, gdy druga osoba jest w szpitalu. Na zmęczenie, gdy dzieci chorują i zatroskanie, gdy rośnie dziura budżetowa. Na złe i dobre, bez wyjątków. Ale też na bliskość, jakiej nie daje nic innego.

Podróż lepsza niż te na koniec świata

Świat, który mnie otacza próbuje w ten czy inny sposób przekonać mnie, że muszę przeżywać swoją wolność w określony sposób, że muszę coś mieć, coś przeżyć, wyjechać w określone miejsce - i wtedy poczuję że jestem spełniona i szczęśliwa. Z telewizyjnego hałasu i świata internetu płynie przekonanie, że szczęście jest sumą pozytywnych doświadczeń, które trzeba kolekcjonować za wszelką cenę. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że płacimy za nie w złotówkach. Tak naprawdę jednak cena jest inna. Jest nią utrata prawdziwych relacji, bo kiedy “mieć" wysuwa się przed “być", tracimy umiejętność dawania siebie innym. W dodatku tracimy ją bez żalu, traktując bardziej jak ciężar, niż skarb - bo ogranicza i przeszkadza.

Nie jestem od tego wolna. Nie jestem chodzącym ideałem. Ale przekonałam się, że to nie bilet lotniczy w egzotyczne miejsca daje szczęście. Dużo piękniejszą podróżą jest ta, w której druga osoba wpuszcza nas do swojego świata i prowadzi szlakami, którymi nikt wcześniej nie wędrował. Takie podróże naprawdę zmieniają życie, choć nie można się nimi pochwalić wrzucając selfie na Facebooka. Na taką podróż nie ruszy się również ot tak, z marszu. Bo trzeba z kimś być na dobre i na złe, by otworzył przed nami swój świat. I trzeba doświadczyć czyjejś niezmiennej obecności, by w rewanżu zaprosić go też do swojego.

Chcę Cię kochać zwyczajnie i na 100%

Gdybym miała napisać, jaki jest mój związek idealny, napisałabym, że chciałabym kochać zwyczajnie, ale na 100%. Chciałabym wstawać wcześniej niż muszę, tylko po to, żeby zjeść z Tobą śniadanie i przytulić Cię przed wyjściem do pracy. Chciałabym rano robić Ci kawę w moim ulubionym kubku. Tak, w moim - bo dostałam go od mojej przyjaciółki, ale to Tobie bardziej się spodobał. Chciałabym wściekać się, kiedy znowu się spóźnisz, ale mimo wszystko przygotowywać dla Ciebie Twoje ulubione danie, żebyś był tylko spóźniony, a nie spóźniony i głodny. Chciałabym znać Twoją opinię na ważne dla mnie tematy, nawet jeśli myślisz inaczej i szanować Ciebie na tyle, żeby nie zmuszać, byś mi przytakiwał.

Chciałabym zwykłego szczęścia, z codziennością na którą składa się praca, dom, dzieci i chwile odpoczynku. Szczęścia, które smakuje tak dobrze nie dlatego, że życie podaje mi wszystko na tacy, ale paradoksalnie - właśnie dla tego, że z części rzeczy muszę rezygnować. Ot chociażby - z przekonania, że mam zawsze rację. (A rezygnacja z tego przekonania wychodzi na dobre całej reszcie mojego otoczenia, tego jestem pewna.)

Miłosne związanie bez braku wolności

Chciałabym związku, w który zaangażuję się cała. I po latach takiego związku dobrze wiem, że to nie oznacza bycia razem przez 24 godziny na dobę. To nie oznacza robienia wszystkiego wspólnie i w ten sam sposób. To oznacza, że się znamy, szanujemy i ufamy sobie wzajemnie. Że Ty możesz wyjść z kolegami na piwo, a ja - skoczyć wieczorem na koncert. Że Ty oglądasz “Terminatora" w czasie gdy ja podpatruję zmagania w “Masterchefie". A Ty potem nie komentujesz, gdy przypalam te nieszczęsne figi karmelizowane z rozmarynem, tylko potwierdzasz, że jest prawie tak, jak w telewizji. Że każde z nas ma swoją przestrzeń, swoje zainteresowania i swój mały świat - a jednocześnie, oba te małe światy są ze sobą na zawsze złączone. I chociaż związek oznacza bycie “związ-anym", nie ma w tym braku wolności. I nie musimy, jak w czasie rewolucji, biec na barykady i walczyć o swoją wolność. Bo dajemy wolność - nie samym sobie, lecz sobie nawzajem. W zaufaniu i miłości.

To jest właśnie mój związek idealny. Związek, w którym nie przeliczam niespełnionych marzeń i nie zastanawiam się nawet nad tym, jak to było, kiedy byłam singielką. Związek, który pokazał mi, że właśnie na to czekałam przez całe życie - i przez całe życie, krok po kroku, Bóg prowadził mnie w tym kierunku. Takie związku życzę każdemu, kto odważy się rozwinąć żagle i wyruszyć w nieznane w podróż z drugą osobą, z wiarą w to, że miłość jest najlepszym kompasem nawet na najbardziej niespokojnych wodach.

Majka Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od kilkunastu lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Prowadzi blog Chrześcijańska Mama, jest również zaangażowana w projekt ewangelizacyjny Theofeel.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Chcę być singielką, ale z Tobą" - odpowiedź na list
Komentarze (1)
K
k.jarkiewicz.ign
14 listopada 2016, 15:46
W tekście jest sporo niedomówień: związek to nie to samo co małżeństwo. Teissier opisuje idealny związek (u nas staroświecko zwany romansem) i trudno się z nią nie zgodzić. Jeśli chce się romansować, to jej opis dokładnie podaje, jak to robić w sposób idealny. Dopatrywanie się tu modelu małżeństwa jest nadużyciem, bo Teissier o małżenstwie nie mówi nic. Oczywiście my w Polsce znamy dyskusję o romansie w małżeństwie - prowadziła ją Irena Krzywicka i Wanda Półtawska w latach 60., gdy Kościół zmienił cele małzeństwa ustalając równoległość funkcji jednoczącej i rodzicielskiej (w małżeństwie świeckim celem jest tylko funkcja jednocząca), ale dziś przy wielu modelach związków i wielu formach małżeństw budowa jakiegoś wzorca idealnego to tylko piarowska zabawa i za taką uważam wystąpienie Teissier. Dla mnie to taki szkic pod kolejny harlekin, a nie poważne wystąpienie na temat modelu relacji damsko-męskich. Dyskutować nad tym to strata czasu.