Czy bycie singlem oznacza życiową porażkę?
Życie w pojedynkę rzadko jest dobrowolnym wyborem, częściej jest to konieczności, w skrajnych przypadkach - przekleństwo, pustka, nieatrakcyjność, samotność... Czy bycie singlem oznacza życiową porażkę?
W całej Europie szybko wzrasta liczba jednoosobowych gospodarstw domowych. Związane jest to z dłuższym czasem życia kobiet, ale również z niezawieraniem związków małżeńskich przez ludzi młodych. Taki stan rzeczy jest wynikiem osobistych wyborów, ale i struktury społecznej, specyfiki rynku pracy i kultury, sprzyjającej takiemu właśnie stylowi życia. Jednak mimo powszechności zjawiska, nazywanego współcześnie „singlami”, kojarzy się ono negatywnie. I wydaje się, że niemożliwym jest świadomy wybór takiego stanu: że przyjąć go można jedynie jako dopust Boży.
Wybór
Faktem jest, że rzeczywiście życie w pojedynkę rzadko jest dobrowolnym wyborem. Dużo częściej traktowane jest jako konieczność, w skrajnych przypadkach – przekleństwo. Osoby nazywane popularnie singlami są zwykle w wieku dobierania się w pary. Obserwują związki swoich znajomych, ale same nie nawiązują głębszych relacji lub nawiązane przez nich relacje kończą się niepowodzeniem. W końcu przychodzi w ich życiu moment pogodzenia się z losem, a pogodzenie to trudno nazwać wyborem. Ale przecież wszystkie decyzje podejmuje się stopniowo, dorastając do nich w czasie – zatem również do życia w pojedynkę trzeba dojrzewać. Dobrze przeżyta samotność może być czasem wzrastania i spełnienia. Ludzie żyjący bez pary podobnie jak inni stają przed wyzwaniem uczynienia swojego życia zwycięskim: atrakcyjnym i pełnym pasji.
Wola Boża
Ci, którzy zostają sami, próbują racjonalizować swoją „porażkę” tłumaczeniem, że taka widać była wola Boża. Tymczasem Boży plan na ludzkie życie nie oznacza spadającej z nieba ślubnej sukni czy sutanny – niewygodnej, ale do której trzeba się jakoś dopasować. Każdy człowiek ma swoją dynamikę, do czegoś dąży, coś w sobie obserwuje i rozwija. Wola Boża wobec nas nie jest statyczna, ale dynamiczna. Nie zamyka nas i nie zmusza, byśmy przemęczyli się w czymś, co nam nie pasuje, byle tylko osiągnąć zbawienie. Wymaga od nas zrobienia kroku, podjęcia decyzji, poszukiwania, wracania, próbowania. To właśnie w kolejnych krokach, czynionych przez nas w poszukiwaniu szczęścia, objawia się stopniowo Boży plan wobec nas.
Druga połowa
Najgorszym z możliwych motywem wchodzenia w relację jest strach przed samotnością. Samotności nikomu nie wolno unikać. Jest ona wpisana w ludzką naturę: sami rodzimy się i sami umieramy, nikt nie przeżyje za nas ani minuty naszego życia. Jeśli człowiek nie potrafi sobie wyobrazić życia w pojedynkę, to znaczy, że nie jest jeszcze gotowy na budowanie zdrowej relacji z drugim, na wchodzenie w związek. Nie mogą stworzyć dobrego związku ludzie, którzy nie potrafią funkcjonować niezależnie od siebie, którzy nie rozumieją swojej odrębności i nie czują się dobrze sami ze sobą.
Jeśli ten drugi / ta druga są wartością dodaną, drugą połówką, która ma w nas cokolwiek uzupełnić, ludzie przysysają się do siebie na zasadzie uzależnienia, licząc, że ktoś za nich rozwiąże ich problemy i zaspokoi deficyty emocjonalne. A to zwykle kończy się rozczarowaniem, kryzysem i rozpadem takiego związku.
Więzi
Człowiek żyjący pojedynczo wcale nie jest sam. W dzisiejszym społeczeństwie mamy do czynienia z ogromną przemianą więzi społecznych. W ciągu kilku pokoleń przestały istnieć zwarte grupy, wyznaczające jednostkom zadania i cele. Dziś ludzie od dzieciństwa przygotowywani są do tego, by cele życiowe wyznaczać sobie niezależnie i samodzielnie. Nawykają do takiego trybu myślenia i stylu życia i trudno im przełamać ten nawyk, kiedy przychodzi z kimś żyć: ustępować, godzić się, negocjować, wypracowywać kompromisy. Ale te stare więzi zastępowane są przez nowe: w życiu społecznym, pracy, życiu religijnym. Single mają wielki dar nawiązywania bardzo głębokich przyjaźni – koncentrując się na wielkiej miłości, często zaniedbujemy przyjacielskie relacje zapominając, że nawet małżonkowie nie mogą dać sobie wszystkiego i miłością zastąpić innych więzi. I mało kto pamięta, że przyjaźń jest równie trudna, jak małżeństwo i również może wypełnić życie człowieka.
Wolni z wyboru
Do samotności trzeba dojrzeć: przyjąć ją jako wybór, a nie etykietę o egoizmie czy niedojrzałości. Kościół prowadząc duszpasterstwa singli czy duszpasterstwa postakademickie stara się odpowiedzieć na pytania o duchowość tych, którzy pozostali sami. Przekonuje, że najważniejsze jest mieć świadomość siebie jako człowieka – dopiero potem wchodzi się w role księdza, żony, męża, ojca czy matki. Uczy dojrzałości i dzielenia się sobą – aktywności, która nie jest ucieczką od siebie, ale wolnością.
Może się nam zacząć wydawać, że oto uczestniczymy w dziejowym dokonaniu i dowartościowaniu niekonsekrowanego życia „singli”. Tymczasem bł. Natalia Tułasiewicz jeszcze przed II wojną światową pisała tak: - W Kościele jest nie tylko miejsce na święte matki, święte zakony, świętych kapłanów, świętych zakonników: musi być w nim także poczesne miejsce dla świętych „samotników” w tym znaczeniu, że poniechają osobistego założenia rodziny, ale nie poniechają pewnego rodzaju „istnienia” w rodzinie. To znaczy wolni o codziennych trosk i obowiązków w sensie najbardziej rodzinnym, będą się jednak starali stworzyć wokół siebie atmosferę życzliwości rodzinnej i dla najbliższych, i dla tych wszystkich, których życie ku nim skłoni. Ludzie samotni, ci co nie chcą się wiązać dyscypliną społeczności klasztornej, muszą żyć w takiej atmosferze wychowawczego altruizmu, aby uniemożliwić w sobie rozrost egoizmu, który czyha na samotników. Muszą umieć nie być samotnymi, będąc nimi w najpiękniejszym znaczeniu tego słowa. Właśnie tego typu ludzie za mało byli aktywni w życiu Kościoła. Czuli się albo nietzscheańsko wywyższeni ponad codzienność, albo społecznie upośledzeni niedopełnieniem życiowym. A mają przecież kolosalne walory: swobodę ruchów, kapitał wolniejszego czasu, możność swobodnego studium, podróży. Ale po to, by to oceniać, trzeba być wolnym z wyboru, z woli, przeświadczenia. Taka wolność musi być też wolnością dziecka Bożego. I musi być oparta na sumiennie wypracowanej, cichej, ale pełnowartościowej ascezie – inaczej zawiedzie wcześniej czy później.
Dokądkolwiek wezwie
Dalej Tułasiewicz pisze: „Dziś wielbię Boga za to szczególnie, że mi nie pozwolił założyć własnej rodziny. Dał mi w mojej samotności cudowny dar wolności osobistej, nie dla mojej wygody, ale dlatego, bym, póki to będzie potrzebne, była podporą starości moich rodziców i opieką najbliższych, a co ważniejsze jeszcze, stanąć mogła swobodnie na każde zawołanie Boże, dokądkolwiek wzywałoby mnie ono na służbę. Mam być służebnicą Bożą miłującą, gotową na wszystko dla Boga, mam być robotnicą Bożej winnicy, a na to potrzebna jest właśnie skala wolności osobistej, którą dziś rozporządzam”.
Wiele ponad to nie wymyśli dla singli żadna współczesna psychologia.
Skomentuj artykuł