Czy bycie singlem oznacza życiową porażkę?

Czy bycie singlem oznacza życiową porażkę?
Ludzie żyjący bez pary podobnie jak inni stają przed wyzwaniem uczynienia swojego życia zwycięskim: atrakcyjnym i pełnym pasji (fot. adam_nfk_smith / flickr.com)
Logo źródła: Przewodnik Katolicki Monika Białkowska / slo

Życie w pojedynkę rzadko jest dobrowolnym wyborem, częściej jest to konieczności, w skrajnych przypadkach - przekleństwo, pustka, nieatrakcyjność, samotność... Czy bycie singlem oznacza życiową porażkę?

W całej Europie szybko wzrasta liczba jednoosobowych gospodarstw domowych. Związane jest to z dłuższym czasem życia kobiet, ale również z niezawieraniem związków małżeńskich przez ludzi młodych. Taki stan rzeczy jest wynikiem osobistych wyborów, ale i struktury społecznej, specyfiki rynku pracy i kultury, sprzyjającej takiemu właśnie stylowi życia. Jednak mimo powszechności zjawiska, nazywanego współcześnie „singlami”, kojarzy się ono negatywnie. I wydaje się, że niemożliwym jest świadomy wybór takiego stanu: że przyjąć go można jedynie jako dopust Boży.

Wybór

Faktem jest, że rzeczywiście życie w pojedynkę rzadko jest dobrowolnym wyborem. Dużo częściej traktowane jest jako konieczność, w skrajnych przypadkach – przekleństwo. Osoby nazywane popularnie singlami są zwykle w wieku dobierania się w pary. Obserwują związki swoich znajomych, ale same nie nawiązują głębszych relacji lub nawiązane przez nich relacje kończą się niepowodzeniem. W końcu przychodzi w ich życiu moment pogodzenia się z losem, a pogodzenie to trudno nazwać wyborem. Ale przecież wszystkie decyzje podejmuje się stopniowo, dorastając do nich w czasie – zatem również do życia w pojedynkę trzeba dojrzewać. Dobrze przeżyta samotność może być czasem wzrastania i spełnienia. Ludzie żyjący bez pary podobnie jak inni stają przed wyzwaniem uczynienia swojego życia zwycięskim: atrakcyjnym i pełnym pasji.

Wola Boża

Ci, którzy zostają sami, próbują racjonalizować swoją „porażkę” tłumaczeniem, że taka widać była wola Boża. Tymczasem Boży plan na ludzkie życie nie oznacza spadającej z nieba ślubnej sukni czy sutanny – niewygodnej, ale do której trzeba się jakoś dopasować. Każdy człowiek ma swoją dynamikę, do czegoś dąży, coś w sobie obserwuje i rozwija. Wola Boża wobec nas nie jest statyczna, ale dynamiczna. Nie zamyka nas i nie zmusza, byśmy przemęczyli się w czymś, co nam nie pasuje, byle tylko osiągnąć zbawienie. Wymaga od nas zrobienia kroku, podjęcia decyzji, poszukiwania, wracania, próbowania. To właśnie w kolejnych krokach, czynionych przez nas w poszukiwaniu szczęścia, objawia się stopniowo Boży plan wobec nas.

Druga połowa

Najgorszym z możliwych motywem wchodzenia w relację jest strach przed samotnością. Samotności nikomu nie wolno unikać. Jest ona wpisana w ludzką naturę: sami rodzimy się i sami umieramy, nikt nie przeżyje za nas ani minuty naszego życia. Jeśli człowiek nie potrafi sobie wyobrazić życia w pojedynkę, to znaczy, że nie jest jeszcze gotowy na budowanie zdrowej relacji z drugim, na wchodzenie w związek. Nie mogą stworzyć dobrego związku ludzie, którzy nie potrafią funkcjonować niezależnie od siebie, którzy nie rozumieją swojej odrębności i nie czują się dobrze sami ze sobą.
Jeśli ten drugi / ta druga są wartością dodaną, drugą połówką, która ma w nas cokolwiek uzupełnić, ludzie przysysają się do siebie na zasadzie uzależnienia, licząc, że ktoś za nich rozwiąże ich problemy i zaspokoi deficyty emocjonalne. A to zwykle kończy się rozczarowaniem, kryzysem i rozpadem takiego związku.

Więzi

Człowiek żyjący pojedynczo wcale nie jest sam. W dzisiejszym społeczeństwie mamy do czynienia z ogromną przemianą więzi społecznych. W ciągu kilku pokoleń przestały istnieć zwarte grupy, wyznaczające jednostkom zadania i cele. Dziś ludzie od dzieciństwa przygotowywani są do tego, by cele życiowe wyznaczać sobie niezależnie i samodzielnie. Nawykają do takiego trybu myślenia i stylu życia i trudno im przełamać ten nawyk, kiedy przychodzi z kimś żyć: ustępować, godzić się, negocjować, wypracowywać kompromisy. Ale te stare więzi zastępowane są przez nowe: w życiu społecznym, pracy, życiu religijnym. Single mają wielki dar nawiązywania bardzo głębokich przyjaźni – koncentrując się na wielkiej miłości, często zaniedbujemy przyjacielskie relacje zapominając, że nawet małżonkowie nie mogą dać sobie wszystkiego i miłością zastąpić innych więzi. I mało kto pamięta, że przyjaźń jest równie trudna, jak małżeństwo i również może wypełnić życie człowieka.

Wolni z wyboru

Do samotności trzeba dojrzeć: przyjąć ją jako wybór, a nie etykietę o egoizmie czy niedojrzałości. Kościół prowadząc duszpasterstwa singli czy duszpasterstwa postakademickie stara się odpowiedzieć na pytania o duchowość tych, którzy pozostali sami. Przekonuje, że najważniejsze jest mieć świadomość siebie jako człowieka – dopiero potem wchodzi się w role księdza, żony, męża, ojca czy matki. Uczy dojrzałości i dzielenia się sobą – aktywności, która nie jest ucieczką od siebie, ale wolnością.

Może się nam zacząć wydawać, że oto uczestniczymy w dziejowym dokonaniu i dowartościowaniu niekonsekrowanego życia „singli”. Tymczasem bł. Natalia Tułasiewicz jeszcze przed II wojną światową pisała tak: - W Kościele jest nie tylko miejsce na święte matki, święte zakony, świętych kapłanów, świętych zakonników: musi być w nim także poczesne miejsce dla świętych „samotników” w tym znaczeniu, że poniechają osobistego założenia rodziny, ale nie poniechają pewnego rodzaju „istnienia” w rodzinie. To znaczy wolni o codziennych trosk i obowiązków w sensie najbardziej rodzinnym, będą się jednak starali stworzyć wokół siebie atmosferę życzliwości rodzinnej i dla najbliższych, i dla tych wszystkich, których życie ku nim skłoni. Ludzie samotni, ci co nie chcą się wiązać dyscypliną społeczności klasztornej, muszą żyć w takiej atmosferze wychowawczego altruizmu, aby uniemożliwić w sobie rozrost egoizmu, który czyha na samotników. Muszą umieć nie być samotnymi, będąc nimi w najpiękniejszym znaczeniu tego słowa. Właśnie tego typu ludzie za mało byli aktywni w życiu Kościoła. Czuli się albo nietzscheańsko wywyższeni ponad codzienność, albo społecznie upośledzeni niedopełnieniem życiowym. A mają przecież kolosalne walory: swobodę ruchów, kapitał wolniejszego czasu, możność swobodnego studium, podróży. Ale po to, by to oceniać, trzeba być wolnym z wyboru, z woli, przeświadczenia. Taka wolność musi być też wolnością dziecka Bożego. I musi być oparta na sumiennie wypracowanej, cichej, ale pełnowartościowej ascezie – inaczej zawiedzie wcześniej czy później.

Dokądkolwiek wezwie

Dalej Tułasiewicz pisze: „Dziś wielbię Boga za to szczególnie, że mi nie pozwolił założyć własnej rodziny. Dał mi w mojej samotności cudowny dar wolności osobistej, nie dla mojej wygody, ale dlatego, bym, póki to będzie potrzebne, była podporą starości moich rodziców i opieką najbliższych, a co ważniejsze jeszcze, stanąć mogła swobodnie na każde zawołanie Boże, dokądkolwiek wzywałoby mnie ono na służbę. Mam być służebnicą Bożą miłującą, gotową na wszystko dla Boga, mam być robotnicą Bożej winnicy, a na to potrzebna jest właśnie skala wolności osobistej, którą dziś rozporządzam”.

Wiele ponad to nie wymyśli dla singli żadna współczesna psychologia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy bycie singlem oznacza życiową porażkę?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.