Czy szukać kogoś, kto jest tak samo ułomny?

Być partnerem osoby niepełnosprawnej to trudne wyzwanie (fot. Josh Liba / flickr.com)
Lena Maria Klingvall / slo

Czy osoba tak niepełnosprawna jak ja może się z kimś związać? Jeśli ma się zamiar wejść w związek małżeński, to czy należy szukać kogoś, kto jest tak samo ułomny, czy też wręcz przeciwnie? A poza tym czy w ogóle istnieje ktoś, kto mógłby się mną zainteresować - pyta Lena Maria Klingvall w książce: Notatki stopą pisane. Życie bez ograniczeń.

Wydaje mi się, że wiele osób zastanawiało się nad tym, ponieważ pytali mnie, czy chcę wyjść za mąż i założyć rodzinę. Jednakże - z wielu różnych powodów - zbytnio się nad tym nie zastanawiałam. Pozostawiłam ten problem Bogu, gdyż to On ułożył za mnie tyle innych spraw w moim życiu.
Oczywiście, czasami bardzo tęskniłam za mężczyzną. Przecież ten stan znają wszystkie nastolatki i nieco starsze dziewczyny. Zakochiwałam się wiele razy i wyobrażałam sobie, że teraz na pewno wszystko musi się ułożyć, że to jest mężczyzna mojego życia, ale, niestety, nic z tego nie wychodziło.

Potem spotkałam Björna

DEON.PL POLECA

Poznaliśmy się w chórze szkoły muzycznej "Master's Voice". Byłam jedną ze współzałożycielek chóru i kiedy daliśmy nasz pierwszy koncert, wielu ludzi chciało, abyśmy się połączyli. Björn Klingvall, który studiował, by zostać nauczycielem muzyki, chciał śpiewać z nami tenorem, a jego głównym instrumentem była altówka. Bardzo szybko przekonaliśmy się, że mamy ze sobą wiele wspólnego.
Zaczęliśmy się spotykać, potem jadaliśmy razem obiady i rozmawialiśmy o wszystkim, co było wówczas bliskie naszym sercom. Björn stał się przyjacielem, z którym mogłam porozmawiać na różne tematy. Stał się prawdziwym bratem! Przekonałam się, że te rozmowy ze mną są mu potrzebne, ponieważ- kiedy się poznaliśmy - miał właśnie problemy ze swoją dziewczyną.
To może zabrzmieć banalnie, ale naprawdę byliśmy tylko przyjaciółmi i uważałam, że to zupełnie naturalne. Było wiele różnych przyczyn, które wskazywały, że nie moglibyśmy stać się parą. Nie dziwiłam się, że Björn przywiązuje wagę do tego, jak wygląda jego dziewczyna. Dla mnie było ważne to, by mój ewentualny partner życiowy podzielał moją wiarę w Boga. Poza tym wcale nie byliśmy zakochani, przynajmniej nie w sobie.
Pomimo że Björn nie uważał się za chrześcijanina, ciągle dużo rozmawialiśmy o Bogu. Było to całkiem naturalne, ponieważ był członkiem chóru, który śpiewał o Bogu. Po pewnym czasie jednak go opuścił. Uważał, że było mu zbyt trudno, kiedy wszyscy wokół opowiadali o Jezusie i swej wierze, a on miał poczucie, że jest bardzo obciążony, gdy musi śpiewać o tym wszystkim, w co nie wierzy.

Czułam się z tego powodu bardzo źle i modliłam się za niego, gdyż wiedziałam, że jest mu ciężko, lecz nie spotykaliśmy się już tak często jak dawniej. Mimo to jednak, gdy na pewien czas - między innymi z powodu mojego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych - straciliśmy ze sobą kontakt, w dalszym ciągu modliłam się w jego intencji.
Po powrocie do Szwecji ponownie rozpoczęłam próby z chórem "Master's Voice" i - ku swemu zaskoczeniu - spotkałam tam Björna. Opowiedział mi, że któregoś dnia obudził się przekonany, że Bóg musi istnieć, a wszystkie historie o Jezusie muszą być prawdziwe. Teraz już czuł, że może śpiewać pieśni gospel, i wiedział, o czym naprawdę śpiewa.
Tej wiosny zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Chcieliśmy się przekonać, jak może nam być razem na motocyklu, podczas słuchania muzyki, w czasie rozmowy, na koncertach i w czasie wielu innych czynności. Latem pojechaliśmy nawet razem motocyklem na wakacje.

Nasza przyjaźń się umacniała, ale ciągle jeszcze nie "byliśmy razem". Wyjść za mąż za Björna to jakby zawrzeć związek małżeński z własnym bratem! Kiedy ludzie pytali nas, czy stanowimy parę, wybuchaliśmy śmiechem. Po prostu miałam wspaniałego przyjaciela, i to wszystko.
Jednakże mijały miesiące, a mnie coraz częściej zaczęło prześladować natrętne pytanie: jakie mogłoby być moje życie z Björnem? "Nie, to by się nie mogło udać" - odpowiadałam sobie.
Ta kwestia nie przestawała mnie nurtować, ale za każdym razem miałam jasną odpowiedź. Oczywiście, to było wspaniałe, że zaczął wierzyć w Boga, ale przecież nie był typem mężczyzny, za którego chciałabym wyjść za mąż. Poza tym dostrzegałam u niego pewne cechy, wskazujące, że nasz związek nie mógłby się udać. Przecież musiałby być gotowy, aby mi pomóc w każdej chwili i bez proszenia, gdyż w przeciwnym razie nie mogłoby nam się powieść.
I nagle stał się cud.

Zaczęło się to pewnego wieczoru, kiedy wróciłam do domu z podróży. Wtedy właśnie Björn powitał mnie kolacją, czego nigdy wcześniej nie robił. Następnego dnia rano przyszedł do mojego mieszkania i przygotował mi śniadanie, a potem jeszcze pozmywał naczynia.
Za każdym razem, gdy zwracałam się do Boga, żeby mi pomógł w rozwiązaniu jakichś trudności, Björn sam na to wpadał i problem znikał. To było niesamowite. Wskutek tego - być może - zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy byłabym w stanie kochać go przez całe życie jako swego męża. No cóż, tego nikt nie wie, nieprawdaż? Wkrótce jednak już wiedziałam, że gdyby Björn mi się oświadczył, odpowiedziałabym mu "tak".
Nigdy nie uważałam, że moje kalectwo mogłoby w czymkolwiek stanowić przeszkodę, z wyjątkiem tych właśnie kwestii. Czułam, że nie mogę zrobić pierwszego kroku i podjąć rozmowy o możliwości naszej wspólnej przyszłości. Wiedziałam, że być partnerem osoby niepełnosprawnej to trudne wyzwanie. Sytuacji nie ułatwiał także rodzaj mojej pracy, przede wszystkim jednak nie chciałam, aby Björn czuł się do czegokolwiek zmuszany. Jeśli miał wybrać mnie, to chciałam, żeby to był jego własny, dobrowolny wybór.

Tym razem byłam jednak bardzo zakochana

Kiedy Björn dojrzał do podjęcia tematu, na który od dawna bardzo chciałam z nim porozmawiać, miałam właśnie pojechać na kolejne tournee do Japonii. O tak, ja również myślałem o nas i naszym związku - powiedział. Postanowiliśmy więc wspólnie, że przemyślimy tę sprawę, kiedy będziemy osobno - on w Szwecji, ja w Japonii. Zdecydowaliśmy, że jeśli uznamy, iż w dalszym ciągu chcemy być razem, to zaręczymy się w czasie świąt Bożego Narodzenia.
Ze swej strony musiałam postawić pewne ultimatum; jeśli Björn miałby mnie wybrać, to chcę usłyszeć od niego słowo "tak" płynące z głębi serca. Trzytygodniowy pobyt w Japonii ciągnął się w nieskończoność. Ja sama wiedziałam, czego chcę, tak więc emocjonalnie miotałam się pomiędzy nadzieją a rozpaczą. Anders, mój biedny pianista, musiał poświęcić swój wolny czas między koncertami, by stać się moim pocieszycielem.

Dla Björna wszystko było jeszcze trudniejsze. Naprawdę był moim przyjacielem, ale czy mógłby myśleć o mnie jako o swojej kobiecie i żonie? Czy był też gotów godzić się z moim kalectwem?
Wreszcie po trzech tygodniach skończyła się podróż po Japonii. Na tydzień przed Bożym Narodzeniem wylądowałam na lotnisku Arlanda, gdzie czekał na mnie Björn. Uściskaliśmy się na powitanie, lecz byłam bardzo zdenerwowana, oczekując jego decyzji, którą miałam za chwilę usłyszeć. Kocha mnie czy nie? To były najbardziej nerwowe chwile w moim życiu!
Spytałam go o to w samochodzie, kiedy wyjeżdżaliśmy z lotniska. Tak, kochał mnie! Postanowił, że będzie dzielił ze mną życie. Oboje czuliśmy, że także Bóg tego chce.

Dwa dni przed Bożym Narodzeniem zaręczyliśmy się w małej gospodzie w pobliżu Vadsteny. Możecie mi nie uwierzyć, ale kiedy wymienialiśmy obrączki, całowałam się po raz pierwszy w życiu. Cały ten wieczór był wyjątkowy. Po drodze do gospody oglądnęliśmy wspaniały zachód słońca. To było tak, jakby sam Bóg uśmiechnął się do nas.
Nasze zaręczyny nie były żadnym okresem próbnym. Już podjęliśmy decyzję. Niemniej jednak kilka najbliższych wiosennych miesięcy minęło bardzo szybko i mieliśmy niewiele czasu, aby przygotować się do ślubu i wszystkiego, co się z nim wiąże.
Ze względu na to, że oboje znaliśmy wiele osób, ale z nikim nie byliśmy blisko zaprzyjaźnieni, wahaliśmy się, czy urządzić wielkie czy małe przyjęcie. Zdecydowaliśmy się na huczny ślub, ale jednocześnie nie zgodziliśmy się na obecność większości mediów, które ustawiły się w kolejce, by pokazać naszą uroczystość. Pomimo że byłam osobą dobrze znaną publicznie, nie chciałam, żeby nasz ślub stał się pretekstem do nakręcenia filmu telewizyjnego.

"Stopa w rękę" na dobre i złe

Tak więc 1 lipca 1995 roku wzięliśmy ślub w kościele Gustawa Wazy w Sztokholmie w obecności ośmiuset gości obecnych na uroczystości. Kiedy byłam młodsza, marzyłam, by mój ślub był jednocześnie koncertem -i tak się rzeczywiście stało. Wiedzieliśmy, że chór "Master Voice" zamierzał wykonać Mesjasza Haendla jako hymn kończący nabożeństwo, ale Marina Johansson - nasza dobra przyjaciółka, która zorganizowała uroczystość ślubną - zaplanowała dodatkowo kilka muzycznych niespodzianek w formie koncertu, który trwał pół godziny.
Następnego dnia udaliśmy się w podróż poślubną motocyklem po Europie. Kiedy wróciliśmy do domu, licznik wskazywał siedem tysięcy przejechanych kilometrów.
Miałam męża, który okazał się najlepszym człowiekiem i najlepszym przyjacielem, jakiego można sobie wyobrazić, najdelikatniejszą osobą o czułym i gorącym sercu. Byłam szczęśliwa wówczas i jestem szczęśliwa nadal, a ponadto czuję dumę i wdzięczność, że udało mi się znaleźć Björna pośród wszystkich innych ludzi.
Nie znaczy to, oczywiście, że odtąd żyjemy długo i szczęśliwie jak w bajce. Musieliśmy się pozbyć niektórych złudzeń. Wydawało nam się na przykład, że przed ślubem poznaliśmy się doskonale i byliśmy na swój sposób idealną parą przyjaciół, odkryłam jednak, że noszę w sobie takie myśli, którymi nie chciałabym się dzielić z nikim.
Oczywiście, musieliśmy pokonywać te same kłopoty, co większość innych młodych małżonków, niemniej jednak bywa, iż życie z kalectwem staje się po ślubie jeszcze trudniejsze. Trzeba się borykać z małymi i dużymi problemami; począwszy od tego, jak wiele pomocy od niego potrzebuję - czy też nie potrzebuję - by nasz związek układał się możliwie najlepiej, a skończywszy na tym, w jaki sposób mamy sobie wzajemnie okazywać czułość. Siedzenie razem z Björnem "stopa w rękę" jest znakomitym przykładem, że to, co naturalne dla mnie, nie jest wcale naturalne dla niego.
Mamy szczęście, że często udaje nam się znaleźć rozwiązanie problemu, dzięki szczerym rozmowom. Żadne z nas nie ukrywa swoich kłopotów. Przekonaliśmy się także, że jeszcze częściej niż dotychczas potrzebny nam jest kontakt z Bogiem.

Fragment z książki: Notatki stopą pisane. Życie bez ograniczeń - Lena Maria Klingvall

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy szukać kogoś, kto jest tak samo ułomny?
Komentarze (1)
29 lipca 2010, 13:26
Sądzę, że na pytanie, które jest tytułem artykułu, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W Ewangelii św. Mateusza Jezus mówi, że są ludzie niezdolni do małżeństwa, którzy się tacy urodzili, i są ci, których ludzie niezdolnymi uczynili, i są ci, którzy pozostają bezżenni dla chwały królestwa niebieskiego (Mt 19,12). Osoby niesprawne bywają upośledzone w różnym stopniu; niektórzy wymagają całkowitej, całodobowej opieki. Czy to wyklucza małżeństwo? Słyszałam o parze, która wzięła ślub w domu opieki społecznej, a ich związek polegał na tym, że zamieszkali w jednym pokoju; z łóżka do łóżka mogli sobie co najwyżej rękę podać. Zapewne tak wygląda bezinteresowna miłość... Dla człowieka niesprawnego związek ze zdrowym partnerem jest szansą na bardziej normalne życie; codzienność mnoży obowiązki, kłopoty. Ale niesprawny małżonek nie jest do końca rozumiany, w wielu sytuacjach pozostaje, jak to ktoś trafnie określił, poza granicą skargi. Kiedy oboje nie są zdrowi, łatwiej tolerują swoje słabości, ale muszą okazać hart ducha, bo wspólne życie wymaga więcej wysiłku; trzeba pomóc sobie i drugiemu. Często bywa tak, że niesprawni pozostają osamotnieni, bo w młodości na zawarcie małżeństwa nie pozwoliła im... rodzina. Jeśli rodzice uzdolnią swoje chore dziecko do samodzielnego myślenia i działania, to jest wtedy realna szansa, że będzie ono mądrze żyć.