Dlaczego mam brać ślub właśnie w Kościele?!
No właśnie, dlaczego? Nikt tego nie narzuca, a dzisiaj bardziej jeszcze niż dawniej, jeśli ktoś wybiera małżeństwo tylko cywilne, nie jest źle widziany ani spychany na margines.
Dzisiaj wszystko skłaniałoby do myślenia, że wybierając, dana osoba jest wewnętrznie przekonana co do swojego wyboru i zna jego motywy. Nie zawsze jednak tak jest: czasami czynimy pewne gesty bardziej z przyzwyczajenia społecznego niż z rzeczywistych powodów. Potwierdzeniem tego jest fakt, iż pytając wielu osób: "Dlaczego wzięliście ślub kościelny?", można uzyskać całą serię odpowiedzi pięknych, budujących i nawet mądrych, ale rzadko dotykających istoty rzeczy.
Być może nie jest to niczyją winą, a może winni są po trochu wszyscy... Przypomina mi się autentyczny fakt, z którym zetknął się pewien proboszcz z przedmieścia Bolonii, do którego zwróciła się pewna "owieczka z jego stada" prosząc o ślub kościelny. Człowiek ten deklarował się jako ateista i nie praktykował; toteż proboszcz zapytał: "Dlaczego prosisz o ślub kościelny, jeśli nie wierzysz w Boga?" Usłyszał taką odpowiedź: "Ojcze, jeśli ja nie wierzę w Boga, to wina jest moja czy ojca?" Jest to pytanie, które mrozi i zmusza do pokory.
Mówił mi z goryczą pewien stary wiejski proboszcz: "To czego brakuje wielu małżonkom chrześcijańskim, to właśnie bycia prawdziwymi chrześcijanami". Odzwierciedla to trochę zdanie jednej z postaci naszych czasów, Roberta Kennedy’ego, zabitego w Stanach Zjednoczonych, w czasie gdy przygotowywał się do zakończenia własnej kampanii wyborczej: "Dzisiejszy świat posiada wszystko; brakuje mu tylko jednej rzeczy; szkoda, że tej najistotniejszej".
Cały problem tkwi właśnie w tym. Często zdarzało mi się, rozmawiając z narzeczonymi i małżonkami, pytać ich, czy jest dla nich jasne, co jest "istotne" w wyborze małżeństwa chrześcijańskiego. Dlaczego, ostatecznie, zawierają małżeństwo lub już zawarli małżeństwo w kościele? Oto najczęstsze odpowiedzi: "Aby nie sprawić przykrości dziewczynie", "Ze względu na tradycję religijną rodziny", "Bo nie zaszkodzi przypomnieć sobie czasami o Bogu", "Aby otrzymać błogosławieństwo księdza", "Bo wszyscy tak robią". Na pytanie o znaczenie sakramentu nie otrzymałem prawie nigdy zadowalających odpowiedzi.
Faktem jest, że dla niektórych osób, zwracających uwagę na strój, na flesze, na odpowiednie uśmiechy, na kwiaty, na wystawne prezenty, na wspaniałe kościoły, Chrystus staje się problematyczny, niemal przeszkadza. Cóż może znaczyć Chrystus w domu, w łóżku, podczas podróży poślubnej, podczas krzątaniny domowej, przy robieniu zakupów, w trosce o dzieci? Tym bardziej, że On nie doświadczył tych wszystkich rzeczy...
Chętnie się Go przyjmuje na jedną godzinę, nawet z dodatkiem łezki, tak wykalkulowanej, by nie zniszczyć makijażu, w czasie wspaniałego solowego śpiewu Ave Maria; chciałoby się Go zadowolić, biedaka!, bo czeka od dwóch tysięcy lat! Później, po opłaceniu księdza, i On popada w zapomnienie.
Czy nie byłoby zatem bardziej uczciwe zadowolić się zwykłym błogosławieństwem (lub ślubem cywilnym), zamiast przyjmować sakrament, w którym nie docenia się nawet ogólnie religijnego powołania? To prawda, że sakrament się nie wyczerpuje, ale prawdą jest też, że czasami wydaje się być zmarnowany. Może dlatego, że o sakramencie myśli się na końcu, tylko jako o sprawie którą należy szybko załatwić?
Wszystkim zdarzyło się uczestniczyć w ślubie zawieranym w kościele. Ale czy naprawdę chodziło o małżeństwo chrześcijańskie? W istocie, Chrystus niechętnie przebywa wśród hałasów i fleszy. Każemy Mu przełknąć pewne rytuały, co do których nie powinniśmy się dziwić, gdyby wziął za bicz... I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybyśmy Go spotkali poza Kościołem, z Jego charakterystycznym pytającym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć: "Dlaczego zawarliście ślub w kościele?"
Więcej w książce: Kraina miłości. Przewodnik dla zakochanych, narzeczonych i młodych małżeństw - Gigi Avanti
Skomentuj artykuł