Jak w jeden wieczór uniknęłam dwóch kłótni z mężem

(fot. shutterstock.com)
Marta Barnert-Warzecha

Macie tak czasem (często?), że czujecie się jakoś tak nijako? Wiecie, że coś jest nie tak, ale nie do końca wiecie dlaczego? Ja miałam tak właśnie wczoraj wieczorem. Na dodatek mąż akurat powiedział coś nie tak, jak chciałam. Powiem wam co i pośmiejecie się ze mną...

Zapytałam, czy smakowała mu kolacja, na co on (jak to prawdziwy facet - krótko i na temat), że "TAK". Odpowiedział mi i to nawet twierdząco - więc powinnam się cieszyć, prawda? Ale nie ja, gdzie tam! Bo przecież powiedział tylko "TAK", czyli może nie do końca mu smakowało - więc chyba kłamie?

DEON.PL POLECA

Komizm sytuacji

A jeśli naprawdę mu smakowało - to dlaczego nie wyrazi tego jakoś bardziej, np. "Tak kochanie, było pyszne!". Taką odpowiedź to ja rozumiem. Od razu byłoby mi lepiej. Ale nie, on musi rzucić tylko suche "TAK". I to ma mi wystarczyć? I to jest moja nagroda za moją ciężką pracę (w sensie te 15 minut, które poświęciłam na zrobienie bardzo wyrafinowanej kolacji, bo ja więcej nie lubię spędzać przy garnkach).

Czujecie komizm całej sytuacji?

Oczywiście nie omieszkałam, powiedzieć mężowi, co myślę o jego krótkiej odpowiedzi. Normalnie siedziałabym może cicho i starałabym się docenić to jego "TAK" - bo przecież znam już trochę mojego męża i wiem, że jak on mówi "TAK" - to naprawdę TAK myśli i po prostu nie należy do zbyt wylewnych osób. Ale jest wdzięczny za to, że dla niego gotuję! Ale że akurat humor miałam nijaki, to się odezwałam.

Na szczęście udało się uniknąć kłótni, bo po chwili zdałam sobie sprawę z niedorzeczności mojego myślenia i udało mi się jakoś wytłumaczyć mu moje pokręcone myślenie i poprosić go, żeby na przyszłość postarał się trochę lepiej wyrażać swoje zadowolenie.

Kierujesz się emocjami, zamiast poszukać prawdy?

Bo pomimo to, że wiem, że jego "TAK" to TAK, byłoby mi po prostu milej, gdyby jeszcze coś dodał - żeby mój babski mózg mógł sobie zarejestrować - "Acha, czyli naprawdę mu smakowało!".

Tym razem posłuchałam tego cichego głosu, który mówił: "Stop, zanim powiesz coś, co tylko niepotrzebnie rozdmucha całą (tak mało istotną!) sytuację, to zastanów się najpierw - co tak naprawdę mówi twój mąż? Czy to, co czujesz jest uzasadnione?

Czy kierujesz się niepotrzebnie emocjami (bo np. sama masz się nijako), zamiast uciec się do prawdy - jaką jest to, że twój mąż cię kocha, jest wdzięczny za to, co dla niego robisz i nie ma najmniejszego zamiaru cię zranić?

Tym razem się udało! Ale nie zliczę ile razy, zamiast pozwolić temu cichemu głosowi przejąć kontrolę nad sytuacją w mojej głowie - pozwoliłam, żeby emocje przejęły ster.

Zawsze masz wybór

Widzieliście może bajkę "W głowie się nie mieści"? Coś takiego właśnie rozgrywa się na co dzień w naszej głowie, ale też sercu i duchu.

Ale w przeciwieństwie do tego, co się dzieje w kreskówce (w której to małe stworki w naszej głowie decydują o tym, jak będziemy się czuć i co powiemy) - to od nas samych zależy, której emocji damy się ponieść w danej chwili.

To, że CZUJEMY smutek albo rozdrażnienie, wcale nie znaczy, że musimy stać się smutni lub rozdrażnieni przez resztę dnia. Jasne, to nie jest tak, że mamy ignorować nasze emocje - bo one są często dobrymi wskaźnikami tego, co się dzieje w naszej duszy i powinniśmy odpowiednio na nie reagować i ich słuchać.

Ale chodzi mi to, że szczególnie w takich błahych sytuacjach, jak ta opisana wyżej - mamy wybór! Czy poddamy się złości, frustracji i pozwolimy na to, że nasz wieczór skończy się w osobnych pokojach (jak mieszkaliśmy w kawalerce, to moim miejscem na focha była łazienka) - czy wsłucham się w głos Ducha Świętego - bo to On jest tym cichym głosem - który mówi mi:

"Wybierz prawdę. Nie słuchaj kłamstw, które chce podsunąć ci ktoś, kto chce zniszczyć twoje małżeństwo. Twój mąż cię kocha i nie ma najmniejszego zamiaru zranić cię swoimi słowami".

Nie daj się oszukać

Naprawdę nie musimy być ciągle miotani przez nasze emocje. Nie musimy poddawać się im za każdym razem. Nie musimy być jak chorągiewki na wietrze.
"Ach, wstałam dzisiaj lewą nogą - wszyscy będą mnie wkurzać".

Jeśli tak postanowimy, to tak faktycznie będzie - współczuję z góry rodzinie i mężowi, którzy wtedy staną na naszej drodze.

Jeśli wstaniemy rano, czując się (jak ja wczoraj wieczorem), czyli do kitu - to mamy wybór.

Czy poddam się tym emocjom i pozwolę im zawładnąć moim światem, moim małżeństwem i moim dniem?

Ja wczoraj stanęłam przed takim wyborem. Moim pierwszym pomysłem szczerze mówiąc było - iść i wyżalić się mężowi. Jest wiele momentów, kiedy to byłaby dobra decyzja - bo jest moim najlepszym przyjacielem, moim wsparciem.

Ale w głębi serca czułam, że jeśli pójdę do niego, to nie skończy się to dobrze. Bo miałam taki mętlik w sercu, że nawet gdyby zapytał mnie jak zawsze "o co chodzi?" - to nie byłabym nawet w stanie mu odpowiedzieć. I jest spora szansa, że jeśli nie umiałby mi pomóc (a przecież nie jest jasnowidzem!), to czułabym się jeszcze bardziej sfrustrowana i miałabym do niego dodatkowo żal ("bo, co to za przyjaciel, który nie potrafi mi doradzić, kiedy tego potrzebuję").

Ktoś, kto nigdy nie zawodzi

Nie, czułam, że muszę udać się do Tego, który zna moje serce lepiej niż ktokolwiek inny. Lepiej niż najlepszy mąż i przyjaciel. Tego, który zna odpowiedź na moje pytanie, jeszcze zanim Mu je zadam. Do Tego, który może dać mi ukojenie, kiedy w mojej głowie szaleje sztorm, a w sercu panuje jakiś dziwny niepokój.

I nie zawiodłam się!

Po kilku chwilach w Jego obecności, z Jego Słowem, przyszedł pokój. Przyszły odpowiedzi na pytania, które sobie zadawałam.

Mogłam, spokojniejsza już i wypełniona miłością wrócić do męża (wiedziałam już, co leżało mi na sercu i mogłam na spokojnie się z nim tym podzielić) i cieszyć się wspólnym wieczorem, który jakimś cudem (!) został ocalony...

Śródtytuły pochodzą od redkacji.

Marta Barnert-Warzecha - autorka bloga Żona&Mąż Razem z mężem prowadzi kursy przedmałżeńskie i małżeńskie. Mama rocznej Leili. Na co dzień pracuje w Londynie w produkcji telewizyjnej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak w jeden wieczór uniknęłam dwóch kłótni z mężem
Komentarze (5)
M
Marta
8 maja 2017, 11:54
Panie Tomaszu Odpowiem może tak... Nie jestem katoliczką, więc nie wiem, czy to 'w porządku' według KK. Ale wszystkie kursy, które polecam na blogu są kursami chrześcijańskimi, opartymi wyłącznie na Biblii i na budowaniu małżeństwa na fundamencie, jakim jest Jezus. Więc, zakładając, że wierzysz w Biblie i chcesz budować swoje małżeństwo na Jezusie to zupełnie nie widzę przeszkód;) A o którym kursie konkretnie mówisz? My sami prowadzimy kursy małżeńskie 2=1 (https://www.2equal1.com) - które są prowadzone też na całym świecie - i w różnych krajach biorą w nich też udział katolicy - dlatego, że jak mówię te kursy są stworzone dla każdego chrześcijanina lub tego, kto chce zacząć podążąć za Bogiem w swoim małżeństwie i życiu codziennym). W razie jeszcze jakichś wątpliwość możesz pisać do mnie na marta@zonaimaz.com  Pozdrawiam serdecznie. 
T
Tomek
9 maja 2017, 10:58
Witam, Pani Marto poszedł mail na priv. Nie znam naucznia kościoła Zielonoświątkowców, stąd też moje obawy. pozdrawiam
TD
Tomasz Dyć
26 maja 2017, 13:10
z tego co widziałem o tych kursach to w głównych punktach zgadzają sie z wiarą katolicką - np. chwała im za to że promują jedność małżeńską i potępiają rozwody. Ale na pewno różnice są - bo kościoły protestanckie (czyli też zielonoświątkowy) nie uznają Małżeństwa za Sakrament - czyli szczególny znak i kanał Łaski samego Boga.  Polecam więc katolickie kursy małżeńskie / narzeczeńskie: weekendmalzenski.pl/ kurs "Wspólna Droga" www.snepallotyni.pl www.spotkaniamalzenskie.pl/
T
Tomek
8 maja 2017, 10:42
Pani Marto, dziękuję za radę - mam jedno pytanie: Z artykułu trafiłem na pani blog, tam w zakładce Kursy odnalazłem interesujący mnie kurs dla małżeństw - okazałos się, że prowadzony przez Kościół Zielonoświątkowy. Nie wiem, co o tym myśleć. Czy jako katolik jest w porzadku, jeżeli skorzystam z ich oferty? pozdrawiam
M
Marta
8 maja 2017, 11:55
Odpowiedziało mi się przez przypadek w nowym komentarzu powyżej!:)