Jak zbudować szczęśliwy związek?

(fot. shutterstock.com)
Lucia Pelamatti / slo

Świadomość siebie i komunikacja stanowią dwa niezwykle ważne aspekty relacji w małżeństwie. Ale w grę wchodzą jeszcze inne elementy, mogące ułatwić związek lub stworzyć przeszkody. Jakie?

Dominacja

Nikt nie chce być ciągle stroną uległą, zdominowaną, chyba, że jakaś osoba dobrowolnie wybierze taką taktykę. Może się też zdarzyć, że zgodzi się na taką rolę, nie odczuwając z tego powodu żadnego bólu czy dyskomfortu.

Ale złe samopoczucie emocjonalne, chowane w głębi serca, nie może być na zawsze zmuszone do milczenia - wcześniej czy później da o sobie znać. Nierzadko ceną do zapłacenia jest wówczas intymne życie dwóch osób.

DEON.PL POLECA


Często, niektóre dysfunkcje seksualne, nie mające żadnego wytłumaczenia na poziomie organicznym i fizjologicznym, można z łatwością wyjaśnić odwołując się do dyskomfortu i cierpienia wywołanego brakiem równowagi w rozłożeniu władzy w związku. Przecież gdy nie czujemy się ani docenieni, ani uznani, ani tym bardziej kochani, nie odczuwamy też żadnego pragnienia dzielenia się czy radowania z drugą osobą. Wszystko się rozpada, prowadząc do czegoś w rodzaju wewnętrznego wyjałowienia.

Uznać złożoność drugiej osoby

Najważniejsze, żeby zamiast lekceważenia i obojętności pojawiła się postawa nieustannej, obustronnej woli odkrywania bliskiej osoby z głębokim zainteresowaniem dyktowanym nie pasją detektywistyczną, lecz tym, że drugi człowiek "leży nam na sercu", że mówimy sobie: "Chcę poznać cię do końca, aby budować z tobą szczęśliwy związek". Takie pozytywne podejście pomaga w radosnym odkrywaniu drugiej osoby i jej dogłębnym poznawaniu.

Najlepszą drogą jest zbliżenie do tej osoby "jakby to był pierwszy raz", z postawą konstruktywnego "zaciekawienia", pozbawionego raz na zawsze ustalonych osądów i "teorii" mogących przeradzać się w stereotypy i przesądy. Trzeba być przy tym świadomym, że aby uznać odmienność tej osoby, musimy najpierw umieć zaakceptować własną odmienność.

Jesteśmy ludźmi o wysokim stopniu złożoności: czasem trudno nam wejść w pozytywną relację ze wszystkimi elementami, które się na nas składają. Od "Jeden, żaden i sto tysięcy" Pirandella aż po "Każdy z nas jest więcej niż jednym" Jaoui'ego oraz po wiele innych zdań wiemy, że powinniśmy budować kontakt z naszym najgłębszym ja, łącząc naszą część otwartą z częścią ukrytą, ślepą, nieuświadomioną. Każdy jest przedziwnym splotem sprzecznych sił: czułości i brutalności, wrażliwości i gruboskórności, rozpaczy i entuzjazmu, elastyczności i sztywności, zmysłowości i mistycyzmu.

Nie rozwiążemy naszych problemów negując obecność tych dziwnych, często niewygodnych bytów, które się w nas gnieżdżą, ale przeciwnie, zrobimy to akceptując je, zaprowadzając dialog między nimi, pomagając im w integracji, aby mogły zrealizować nawet ten najgłębiej ukryty potencjał. Wiele przeprowadzonych studiów i badań wykazuje, że im lepiej się znamy, im lepiej komponujemy ze sobą nasze dualizmy, im lepiej się rozumiemy z postaciami pojawiającymi się na naszej wewnętrznej scenie, tym bardziej czujemy się wolni, usatysfakcjonowani, szczęśliwi, w zgodzie z sobą i z innymi; tym bardziej też jesteśmy zdolni do serdecznego przyjęcia bliskiej osoby i uszanowania jej niepowtarzalności.

Negocjować i jeszcze raz negocjować

Sekret udanego małżeństwa leży także w zdolności do negocjowania i nieustannego renegocjowania ról i funkcji, w zależności od zmieniających się warunków rodzinnych. Są tacy, co twierdzą, że w ciągu życia potrzebne jest wiele związków małżeńskich, zmieniających się wraz z wiekiem, sytuacją, w której się żyje i z wyłaniającymi się potrzebami.

W okresie narzeczeństwa lub w pierwszym okresie małżeństwa, kiedy jest się wolnym od poważniejszych obowiązków rodzinnych i bardzo zakochanym, istnieje gotowość pełnego oddania się drugiej osobie. Pojawia się wówczas potrzeba małżeństwa romantycznego, wypełnionego czułością i pieszczotami, w którym obie strony koncentrują na sobie nawzajem całą uwagę. Dysponuje się wtedy dużą ilością wolnego czasu, który można poświęcić sobie i drugiej osobie: całuskom i przytulankom nie ma końca!

Ale sytuacja zmienia się, gdy przychodzą na świat dzieci. Trzeba przejść do miłości ofiarnej: ciągle będąc zakochanym, trzeba stawić czoło nieznanym dotychczas rodzajom odpowiedzialności, uznać nowe priorytety.

Wymiana afektów wewnątrz związku, wciąż pożądana, musi ustąpić miejsca czułości i oddaniu w stosunku do dzieci. Staje się przed potrzebą małżeństwa odpowiedzialnego, opartego na miłości ofiarnej.

Potem płyną lata, dzieci rosną i ze względu na studia, pracę zawodową czy związek małżeński opuszczają rodzinę. Małżeństwo staje przed nowym wyzwaniem, określanym jako "puste gniazdo": małżonkowie znowu są sami; w osnowę ich życia wplatają się wspomnienia i doświadczenia ze wspólnej przeszłości. I tu rodzi się potrzeba nowego małżeństwa, opartego na wzajemnym wspomaganiu.

Jeśli do tej pory wszystko układało się dobrze mimo nieuniknionych lepszych i gorszych momentów, to teraz obydwoje z oddaniem zajmują się sobą nawzajem, opierając wzajemną relację na czułości. Jeśli jednak z biegiem lat nagromadziły się napięcia i obopólne pretensje, teraz niemal nie mogą się nawzajem znieść. Czasami budowane są prawdziwe domowe barykady, aby nie widzieć drugiej osoby, aby móc jej unikać na tyle, na ile to tylko możliwe.

Jednakże jeśli w chwili, gdy nadchodzi czas na przejście z jednej fazy życia małżeńskiego do drugiej, zwłaszcza kiedy rodzą się dzieci, jedno z dwojga zamierza kontynuować poprzednie stadium, nie przyjmując do wiadomości nowej sytuacji i usztywnia swoją dotychczasową postawę, nie godząc się na żadne ustępstwa, wówczas skazuje drugie na przymusową służbę i na niesprawiedliwe przeładowanie obowiązkami. Pomyślmy choćby o porannym wstawaniu małżeństwa bezdzietnego i porównajmy je z takim samym porankiem kilka lat później, gdy mają już dwójkę dzieci, które trzeba wyprawić do szkoły. Wszystko wtedy wygląda zupełnie inaczej! Jeśli w małżeństwie nie zabraknie dojrzałości i gotowości do współpracy, można wszystkiemu z łatwością podołać, jeśli jednak jedno z dwojga nie uznaje nowej sytuacji i ucieka przed trudnościami, naraża wszystko na niebezpieczeństwo...

Często niedojrzały małżonek próbuje uciekać nie tylko przed sytuacją, ale i od stołu dyskusji z samym sobą. Wyrabia w sobie wewnętrzne przekonanie, że cała wina leży po stronie drugiej osoby i żywi złudzenie, iż uciekając i poszukując nieodpowiedzialnych alternatyw, takich jak gromadzenie kolekcji nowych partnerów / partnerek, będzie mógł rozwiązać trudną sytuację.

Para żyjąca w zdrowej relacji, właśnie przez powtarzające się negocjacje i renegocjacje, uruchamia całą serię różnych wymiarów małżeństwa, zachowując tego samego partnera, podczas gdy para chora próbuje gromadzić przedziwne kolekcje...

Za wszelką cenę znaleźć miejsce dla małżonków

To bardzo ważne, aby niezależnie od warunków zachować kilka chwil dla małżonków. Może to być kilka minut dziennie, wygospodarowanych spośród tysiąca obowiązków, późnym wieczorem, kiedy dzieci pójdą już spać. Może to być wspólne wyjście od czasu do czasu, choćby przy okazji specjalnych dat, o których wiedzą tylko sami małżonkowie: rocznice pierwszego spotkania, pierwszego pocałunku...

Nieraz w chwilach, kiedy wszystko wydaje się walić na głowę, bardzo pomaga "zatrzymanie czasu", na przykład przez powrót do miejsc z okresu zakochania, przemyślenie projektów i inwestycji... W ten sposób można ponownie naładować akumulatory i zaczerpnąć energii na dalszą drogę! Jeśli nie ma się do dyspozycji dziadków ani opiekunki do dzieci, zawsze można zwrócić się o pomoc do przyjaciół: sami możemy im zaproponować, że zajmiemy się ich dziećmi, aby dać im nieco swobody, a później będziemy wiedzieć, do kogo się zwrócić...

Rozwijać umiejętność rozwiązywania problemów

Również ta umiejętność ma podstawowe znaczenie. Żaden z dwojga małżonków nie ma monopolu na prawdę: trzeba poszukiwać, konfrontować, prowadzić dialog. Największe niebezpieczeństwo tkwi w próbach okopywania się na zajmowanej pozycji, uznawanej za źródło absolutnej i niepoddawalnej pod wątpliwość racji. Wynika z tego niemożność wymiany zdań, co często, niestety, kończy się destrukcyjnym konfliktem. Każde z dwojga powinno zamiast tego mieć świadomość własnej omylności i z pokorą i cierpliwością, uciekając się do empatii, poszukiwać rozwiązania wszelkich problemów.

Przejść od "ja" do "my"

Każdy z nas jest osobą wyjątkową i niepowtarzalną. Dlatego własna indywidualność jest świętością i nie wolno z niej rezygnować. Ale indywidualność jest jednym, a indywidualizm zupełnie czymś innym - to pojmowanie własnego ja jako czegoś nadrzędnego w stosunku do każdej innej rzeczywistości, jako miary wszystkich rzeczy.

W życiu małżonków bardzo ważne jest poczucie przynależności, wyrażanej przez zaimek "my". Często się go używa, ale w rzeczywistości nieraz kryje się za nim obcość i dystans. Kiedy indziej istnieją dwa przerośnięte ja, przeciwstawiane sobie z zawziętością...

Odkryć przesłanki wyboru

Często za mało zastanawiamy się nad przesłankami własnego wyboru, to znaczy nad tym, dlaczego, mając tyle innych możliwości, wybraliśmy akurat tego "jego" czy tę "ją". Niepostrzeżenie przechodzimy nad tym do porządku dziennego, prześlizgujemy się po powierzchni zagadnienia. Tymczasem warto ponownie odkryć ukryte motywacje, stanowiące podstawę dokonanego przez nas sentymentalnego wyboru.

W ciągu życia, jak mozaika, którą układa się kamyk po kamyku, te motywacje stają się coraz jaśniejsze i bardziej oczywiste. I za każdym razem odkrycie choćby najmniejszego elementu jest źródłem wielkich emocji.

Pozwolić współmałżonkowi być sobą

Często nie udaje się nam tego dokonać. Chciałoby się zredukować partnera do części nas samych, wykorzenić jego odmienność, zamknąć go w granicach naszego własnego horyzontu. Jest to silna pokusa posiadania współmałżonka-kserokopii, która staje się później pokusą dziecka-kserokopii, czego efekty mogą okazać się jeszcze bardziej niszczycielskie, gdyż w grę wchodzi rozwijająca się osoba, której autonomia zostaje postawiona pod znakiem zapytania.

Jak już stwierdziliśmy, z odmiennością nikomu nie jest łatwo sobie poradzić. Prawie zawsze zakochujemy się w kimś, kto wcale nie jest do nas podobny: pociąg jest wtedy silniejszy, ale trzeba za to nieraz zapłacić wysoką cenę, gdyż znajdujemy się wtedy często na bardzo odległych pozycjach, wynikających z cechujących nas różnic. I nagle to, co wydawało się cudowne, zaczyna przysparzać kłopotów. Mnożą się pokusy przyjęcia negatywnej postawy.

Wyznacznikiem dojrzałości osoby jest umiejętność akceptowania innego takim, jaki jest, z jego pokaźnym ładunkiem niedoskonałości. Z partnerem przeżyjemy najsłodsze momenty, najwspanialsze spotkania, ale trzeba będzie też zachować zimną krew, aby tolerować nieuchronne negatywne aspekty jego charakteru. Pozytywna relacja opiera się na świadomości, że druga osoba nigdy nie będzie cudownym księciem z bajki, doskonałym uzupełnieniem nas samych. Wydaje się, że trzeba pół życia, aby przyswoić sobie tę postawę, tak łatwą do deklarowania, a tak trudną do zrealizowania w życiu. Wielu osobom zajmuje to całe życie, a są i tacy, którym nawet całe życie nie wystarcza.

Pozwolić, aby partner był sobą, nie oznacza wcale nie chcieć, aby się zmienił, ani traktować go z obojętnością, ani też irytować się wobec jego porażek czy zastygać w pełnej wyrzutu postawie bierności i cierpiętnictwa. Oznacza to natomiast być z nim i dla niego, dzielić jego trudy, problemy, upadki i trudności, rezygnując z narzucania jakiegokolwiek ustanowionego z góry modelu. Na tę drugą osobę nie należy patrzeć jak na zachowanie, które należy zmienić, lecz osobę, którą trzeba zaakceptować.

Ileż razy słyszeliśmy okrzyk: "Tak, kocham go, ale chciałabym, żeby był inny... może trochę bardziej czuły, mniej niedźwiedziowaty, trochę ambitniejszy...". Przemiana, której może dokonać tylko osoba zainteresowana, rodzi się z wewnętrznej potrzeby. Można zmienić się z miłości do drugiej osoby, ale to my sami musimy o tym zdecydować, w naszym własnym rytmie, w wybranym przez nas momencie. Wymagać od drugiej osoby, aby się zmieniła, zmuszać ją, wyznaczając jej terminy oznacza nie kochać jej, a nawet czynić z niej ofiarę ucisku. Kiedy tak się dzieje między małżonkami, jest to symptomem, że dzieje się coś złego w ich relacji.

Włączyć myślenie pozytywne

Ważne jest, aby zdobyć się na przezwyciężenie wyłącznie negatywnej wizji własnego pożycia małżeńskiego. Podczas kursów przygotowujących do małżeństwa, realizowanych według metody aktywnej, często zdarza się, że pary narzeczeńskie prosi się o wskazanie kilku pozytywnych aspektów ich relacji. I wtedy, jakby ta prośba ich zaskoczyła, okazują się zupełnie nieprzygotowani do udzielenia odpowiedzi! Oglądają się na siebie, kręcą się na krześle, zachowują się tak, jakby znajdowali się w krępującej sytuacji. Kartka papieru, na której mają napisać odpowiedź, pozostaje pusta. Nie mają nic do powiedzenia.

Natomiast kiedy prosi się o wypisanie cech negatywnych, zanim wypowie się pytanie do końca, wszyscy rwą się już do pisania.

Nie jest to dobre. Trzeba wyzwolić się od tej tendencji wskazywania na każdą najmniejszą negatywną drobnostkę, uznając to, co pozytywne, za oczywistość. Tak samo jak ważna jest pozytywna samoocena osobista, ważna jest też wysoka ocena własnego związku... Kiedyś ta wysoka ocena stanie się też samooceną rodziców, a ta z kolei - gwarancją zrównoważonego rozwoju dzieci.

Więcej w książce: Bolesna miłość - Lucia Pelamatti

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak zbudować szczęśliwy związek?
Komentarze (16)
A
Asia
15 maja 2015, 16:07
Podobnie jak Pat mam problem z chłopakiem(jeszcze nie narzeczonym).Tomek jest on starszy ode mnie o 10lat i też wywodzi sie z BARDZO pobożnej rodziny.Moja rodzina wykazuje dziwne obawy o zbytnia religijność jego rodziny.Zarówno on,jak i jego rodzice potrafią chodzić do kościoła 3 razy dziennie i wręcz zmuszac wszystkich ludzi,z którymi maja doczynienia do podobnej do nich pobożności(siostra przewodniczy zgromadzeniom młodych,brat-kościelny).Zostawiają nam ulotki zachęcające do udziału w rekolekcjach jakiś wyjazdowych,zapraszają notorycznie do udziału w spotkaniach rodzin,mówią o swoim etapie wtajemniczenia,namawiają by podobnie jak oni (starsi,na emeryturach)mieć po 4-5 godzin w ciągu dnia na modlitwę i czuwanie,podczas gdy moja rodzina jest pracującą,mimo to też należy do pobożnych,ale nie udzielamy się aż tak.Pochodzimy z mniejszej parafii,w której nie ma nawet żadnych grup odnowy w duchu świetym.Uczestniczymy we mszach świętych i nabożeństwach tak często,jak to możliwe,modlimy sie razem w swoim gronie i we własnym zakresie.Brat jest ministrantem,siostry lektorkami, ja również długi czas czytałam w kościele,prowadziłam nabożeństwa.Ale martwi mnie,ze jego bliscy tak bardzo naciskają.Mnie rodzice uczyli modlitwy w skupieniu,ciszy i bez obnoszenia sie zbytniego z wiarą.A jego rodzina bardzo głośno się wypowiada w tej kwestii i zawsze idzie na przedzie procesji.Też się boję wchodzić w taką rodzinę.
Miłosz Skrodzki
11 marca 2016, 13:16
Twoje obawy są niestety uzasadnione. Przesada zawsze jest zła, nawet jeśli dotyczy rzeczy dobrej samej w sobie. Poza tym czemu on jest taki stary?
P
Pat
14 maja 2015, 11:22
Jestem zaręczona z wierzącym i praktykującym mężczyzną też chce należeć do takich ludzi, jednak ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno mogę się do nich zaliczać ... boję się. Wiem, że może zgubnym jest szukanie pomocy w tym właśnie miejscu, ale.. Kiedy poznałam idealnego faceta, takiego, który naprawde jest przykładem idealengo chrześcijanina..to pojawiają się u mnie obawy. Narzeczony jest szafarzem, jednak obowiazki te sprawuje wylacznie w swojej parafii, odkad jesteśmy razem zwykle chodzimy do kosciola w mojej parafii. Tam zawsze siadamy razem, modlimy się wspolnie i strasznie mnie to cieszy. Stojąc obok niego w kościele, czuję, że naprawdę wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom Boga w stosunku do nas. Jednak ostatnio, przy okazji nabożeństw majowych przychodzimy do kosciolka w jego parafii i tu moje (nie wiem skad) zaskoczenie, gdy trzymajac sie za ręcę kieruję się ku wejsciu do kościola, a moj narzeczony puszcza moja rękę i mówi:"Idę do zakrystii" Niby to normalnie, niby tego oczekiwałam, a jednak gdzies egoistycznie stanęłam z tyłu i z trudem powstrzymywałam się od płaczu. Zaczęłam się martwić o moje obawy - choć to śmieszne. Miałam wrażenie, że zostawił mnie samą sobie, że nie chce juz wspolnie ze mną modlić się za Nas. Poszłam do spowiedzi, próbowałam rozmawiać z księdzem.Tłumaczyłam, że to nie tak , że mój smutek i to zmartwienie wynika ze przekonania że przegrywam z Bogiem, że to Jego kocha bardziej! Ja zawsze tego chciałam! Chciałam faceta, który Boga stawia na pierwszym miejscu. Rozmowa nie pomogła. Nie wiem z czego wynika mój smutek, nie wiem dlaczego tak trudno jest mi sobie z tym poradzić.Chce porozmawiać o tym z moim przyszłym mężem, ale jeszcze sama nie wiem co powinnam mu powiedzieć. Pomóżcie mi, bo nie radze sobie z tym, przerasta mnie to.. Chyba będę musiała skorzystać z porady jakiegoś psychochologa..
G
Grzegorz
14 maja 2015, 12:02
Tu żaden psycholog Ci nie pomorze. Zazdrość o miłość do Boga, to jak nic działanie złego ducha. Lepiej więcej się modlić za siebie i Twojego narzeczonego.
L
lili
30 kwietnia 2014, 11:26
Czy warto budować związek gdy mężczyzna zachowuje się nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie? Czy warto nauczyć go życia z zachowaniem ważnych cech : odpowiedzialności, poczucia obowiązku... Czy mężczyzna jest się w stanie tego nauczyć czy jest to walka z wiatrakami? Pytanie kieruję zarówno do panów ale i kobiet, które zbudowały taki związek, pomimo jego nieodpowiedzialności pokochały mężczyznę swojego życia.Zastanawiam się także, czy związek nie rozpadł się po jakimś czasie z powodu tego, że mężczyzna zaniedbał związek oraz wszystkie sprawy z nim związane... dziękuję
B
Bajda
30 kwietnia 2014, 22:14
Chociaż jestem dopiero młodzieńcem, wydaje mi się, że najwięcej szans jest wtedy, gdy chłopak musi, choć trochę, stanąć na głowie żeby zdobyć serce swojej Ukochanej. Gdy dostanie wszystko "jak na tacy", szanse, że będzie chciał nad sobą pracować są niewielkie - nie mówiąc już o tym, czy zechce zmienić się po ślubie, co jest wyobrażeniem wielu zakochanych dziewczyn.
AU
Anna U
26 sierpnia 2014, 11:53
Zastanów się, czy na prawdę jesteś gotowa CODZIENNIE to znosić, żyć z nim, w taki sposób żyć w codziennych małych sprawach. Żeby "wiedziały gały co brały". Po ślubie to on się nie zmieni, nie ma co się łudzić. Tylko zakochanie opadnie i pozostanie decyzja kochania, bez haju emocjonalnego. Czy jesteś gotowa?
ŻP
żal poniewczasie na nic
25 stycznia 2014, 22:36
Siedzi mężczyzna przy grobie i krzyczy: - Dlaczego musiałeś umrzeć?! Dlaczego musiałeś umrzeć?! Dlaczego musiałeś umrzeć?! Podchodzi do niego drugi mężczyzna i pyta: - Panie, kogo pan tak żałuje? Ojca, syna? - Pierwszego męża mojej żony.
D
dżi
25 stycznia 2014, 15:24
Z perspektywy 25 lat małżenstwa mogę tylko potwierdzić, że nigdy nie odważyłabym się wejść w związek bez sakramentu, bo co by mi miało niby pomóc wytrwać przy człowieku, który jest moim przeciwieństwem. Dlatego nie dziwię się, że jest tak dużo rozwodów, zamian partnera na inny model, bo w większości ludzie nie korzystają z mocy sakramentu, która jest nieoceniona.Zauroczenie fizyczne, mlodzieńcze, wcześniej czy póżniej mija i wtedy jest czas na rozwój dojrzałej miłości, która jest piękna, bo tej drugiej osobie - starzejacej się przy nas można coś z siebie dać. Egoista tego nie zrozumie.Trzeba niestety rozwijać się duchowo, by do takich postaw dojść. Każdy chce być kochany, a wtedy jest łatwiej dawać z siebie.Moich myśli nie zrozumie, kto nie wierzy też w krążące woków małżonków zło (malowane czasem z ogonem i z rogami). Szatan na wszelkie sposoby  dąży do tego, by człowiek w związku sakramentalnym czuł się niekochany i samotny, by ta w młodości wybrana osoby była postrzegana z biegiem czasu jak wróg. Jeśli pozwolimy sobie na takie myślenie, nie zobaczymy w tej drugiej osobie ofiary intrygi szatańskiej i rzeczywiście jedyną myślą będzie - pora się rozstać. Ale Boża moc jest większa i wspaniale jest widzieć jej wielkość, gdy skłębione nad  rodziną chmury odchodzą, jeśli poprosimy o pomoc z góry. Ciekawą rzeczą jest też wsparcie od zmarłych z rodziny małżonka. Jeśli ktoś nie wypróbował - polecam modlitwę za zmarłych z rodziny swojego wroga.  ... @Beata - dziękuję za ten komentarz i podzielenie się świadectwem :)
X
x
20 stycznia 2014, 16:16
Bóg nie chce dla człowieka zle więc wizja małżeństwa kreowana przez K.K. według Jego zasad nie może byc zła!! 
B
Beata
19 stycznia 2014, 21:00
Z perspektywy 25 lat małżenstwa mogę tylko potwierdzić, że nigdy nie odważyłabym się wejść w związek bez sakramentu, bo co by mi miało niby pomóc wytrwać przy człowieku, który jest moim przeciwieństwem. Dlatego nie dziwię się, że jest tak dużo rozwodów, zamian partnera na inny model, bo w większości ludzie nie korzystają z mocy sakramentu, która jest nieoceniona.Zauroczenie fizyczne, mlodzieńcze, wcześniej czy póżniej mija i wtedy jest czas na rozwój dojrzałej miłości, która jest piękna, bo tej drugiej osobie - starzejacej się przy nas można coś z siebie dać. Egoista tego nie zrozumie.Trzeba niestety rozwijać się duchowo, by do takich postaw dojść. Każdy chce być kochany, a wtedy jest łatwiej dawać z siebie.Moich myśli nie zrozumie, kto nie wierzy też w krążące woków małżonków zło (malowane czasem z ogonem i z rogami). Szatan na wszelkie sposoby  dąży do tego, by człowiek w związku sakramentalnym czuł się niekochany i samotny, by ta w młodości wybrana osoby była postrzegana z biegiem czasu jak wróg. Jeśli pozwolimy sobie na takie myślenie, nie zobaczymy w tej drugiej osobie ofiary intrygi szatańskiej i rzeczywiście jedyną myślą będzie - pora się rozstać. Ale Boża moc jest większa i wspaniale jest widzieć jej wielkość, gdy skłębione nad  rodziną chmury odchodzą, jeśli poprosimy o pomoc z góry. Ciekawą rzeczą jest też wsparcie od zmarłych z rodziny małżonka. Jeśli ktoś nie wypróbował - polecam modlitwę za zmarłych z rodziny swojego wroga. 
AF
Antonina Fey
19 stycznia 2014, 20:20
Dziekuje bardzo za ten artykul!
O
opty
19 stycznia 2014, 20:03
Jak mocno myli się enojek zakładjąc wizję małżeństwa na zsadach KK. 1. Widac u Niej/-niego/ niespełnienie małżeńsko- rodzinne. 2. Zazdrośc, że ktoś widzi drugą osobę, a nie swoje Ego. 4. Nieznajomośc idei NPR. 5. Braw wiedzy w kwestii stanowiska KK do współżycia seksualnego nałżoków.....  Wzja osoby obarczonej lękiem, pychą, zazdrością, niewiedzą....
S
Sygi
19 stycznia 2014, 19:00
Zastanawiam mnie po co ktoś, kto widać po komentarzach więrzącym nie jest, czyta powyższe artykuły tylko po to by "wbić szpilkę" i pokazać, ze katolicka wizja świata to absurd. A co z równouprawnieniem? Tak rozgłaśnianym ostatnio? Czy katolik nie ma prawa do wyrażania swojego zdania? Czy to co powie musi być od razu negowane? Można to nazwać dyskryminacją... 
E
enjoy
19 stycznia 2014, 18:28
Faktycznie, katolicka wizja związku, a następnie małżeństwa jest bardzo bolesna. Najpierw czas poznania, później narzeczeństwa, gdzie pocałunki, nawet te wynikające z głębokiej miłości rozpatrywane są kategoriach grzechu i nierzadko ciężkiego. Później małżeństwo z nieograniczoną liczbą zakazów i nakazów odnośnie etyki seksualnej. Nie chodzi nawet o zakaz antykoncepcji, ale o inne występki, np. pieszczoty zastępcze, kiedy np. stosowanie NPR-u jest niemożliwe, albo znacznie utrudnione, grzeszne stosowanie NPR-u, kiedy nasze powody odkładania poczęcia okazują się "niewystarczająco słuszne". Wszystko oczywiście obarczone winą grzechu ciężkiego, powodujące budowanie miłości na lęku i strachu przed świetokradzką Komunią Św. i potępieniem siebie oraz swojego małżonka. Piękna wizja. 
N
NP
30 kwietnia 2014, 11:02
Myślę, że masz niewielką wiedzę w tym temacie (bardzo stereotypową). Ja nie widziałem nic grzesznego w pocałunkach, przytulaniu, itp. przed ślubem - jestem tylko człowiekiem i nie przypominam sobie nauczania KK, ktory straszy potepieniem za tego typu rzeczy (szczerze, to slyszalem raczej akceptacje i zachete do budowania silnej woli i charakteru). Podobnie po slubie: nie mam zadnego problemu z tym co opisales. Mam pelna wolnosc, dzieki swiadomosci swoich czynow i odpowiedzialnosci za nie, itd. To chyba w przeciwienstwie to odrzucajacych Chrzescijanstwo, ktorzy trzęsą się o każdy stosunek seksualny, bo przypadkiem pojawi się dziecko...