Kobiecość pogrążona w kryzysie? [WYWIAD]

(fot. shuttertsock.com)
Eugenia Herzyk/ Aleksandra Lągawa

Kiedyś rola kobiety była jasna - wyjść za mąż, urodzić i wychować dzieci, potem opiekować się wnukami. Teraz może pójść na studia i rozwijać swoją karierę. Czy dzięki temu jest szczęśliwsza?

Aleksandra Lągawa: Czy kobieta bez mężczyzny może być szczęśliwa?

Eugenia Herzyk: To zależy od indywidualnej definicji szczęścia. Moim zdaniem każdy człowiek ma prawo być szczęśliwy w wybrany przez siebie sposób, jeśli tylko szanuje takie prawo u innych.

Chęć realizacji siebie przez kobietę jest oznaką kryzysu kobiecości?

Kryzys to dla mnie bardzo mocne słowo. Oznacza sytuację niezwykle poważną, grożącą na przykład wybuchem wojny, bankructwem czy rychłym zgonem. W tym znaczeniu nie dostrzegam żadnego kryzysu - ani kobiecości, ani męskości. Do opisu tego, co się dzieje w obszarze płci kulturowej, użyłabym innego słowa - transformacja. Czyli zmiana definicji, zmiana postrzegania, czym ta kobiecość jest.

Można zauważyć, że nastąpiła zmiana tradycyjnej roli kobiety. Oprócz zajmowania się dziećmi pracuje zawodowo, reprezentuje rodzinę na zewnątrz. To dobra czy zła zmiana?

Słowo "tradycyjna" jest mylące. Okres najbardziej soczystego patriarchatu obejmuje zaledwie dwa tysiące lat. To krótki czas w dziejach ludzkości. Powstały wtedy i rozwinęły się patriarchalne religie, takie jak judaizm, chrześcijaństwo, islam. Wielu badaczy jest zdania, że przed patriarchatem istniał zupełnie inny system zależności między płciami, w których rola kobiety była tak samo ważna jak mężczyzny. W czasach współczesnych patriarchat słabnie, co na to miejsce powstanie - nie wiadomo.

Jaka więc jest aktualnie rola kobiety?

Równouprawnienie dało kobietom możliwość wyboru sposobu na życie. Kiedyś był on ściśle zdefiniowany, tak jak i rola kobiety - wyjść za mąż, urodzić i wychować dzieci, potem opiekować się wnukami. Kobieta nie mogła pójść na studia, posiadać majątku, nie mogła decydować o swojej płodności. Alternatywą dla "tradycyjnej" roli było pójście do zakonu. Obecnie kobiety mają zdecydowanie więcej opcji.

Dzięki temu ich życie jest prostsze?

Okres transformacji jest o tyle trudny, że cały czas towarzyszą mu stare wzorce. Wiele kobiet, którym nie udało się ułożyć sobie życia z odwołaniem do "tradycyjnych" ról, czyli nie mają męża i dzieci, jest nieszczęśliwych.

W jaki sposób kobieta może odkryć to, co jest dla niej najważniejsze?

Odkrywanie odbywa się poprzez poszukiwanie. Zadawanie sobie trudnych pytań dotyczących wybranego systemu wartości, światopoglądu i konsekwencji dokonanych wyborów. Kobieta może wyjechać na odosobnienie w ciszy, wybrać się w daleką podróż albo pójść na warsztaty rozwoju osobistego. W psychoterapii mówi się o tak zwanym procesie indywiduacji.

To znaczy?

Jest to kształtowanie własnej tożsamości, swojego prawdziwego "ja". Aby ten proces mógł się odbyć, kobieta musi odciąć pępowinę od swoich rodziców. Podziękować za wszystko, co od nich dostała, zobaczyć, czego jej nie dali albo co jej zabrali i zacząć żyć swoim życiem. To wymaga dużej odwagi, bo często negatywnie wpływa na rodzinne relacje.

W momencie, kiedy kobieta odkłada decyzję o odłożeniu rodziny na czas "po trzydziestce", ważne również, by zdała sobie sprawę z tego, że statystycznie po przekroczeniu tego wieku trudno jest znaleźć męża.

Świadome życie oznacza branie odpowiedzialności za konsekwencje swoich wyborów. Ważne pytania, które powinna zadać sobie kobieta, brzmią: Jakie mam oczekiwania względem mężczyzny? Po co chcę zbudować relację z nim?

Zdarza się jednak, że kobieta dopiero po ślubie odkrywa, że wybrany mężczyzna nie jest dla niej.

Kobiety dwudziestoparoletnie zazwyczaj nie są w pełni dojrzałe. Mężczyźni zresztą też. W tym wieku buduje się związek na podstawie wyobrażeń, które nie do końca są zgodne z rzeczywistością. Różne są też znaczenia słowa "miłość". Kryzys w małżeństwie jest wspaniałym impulsem do pracy nad sobą, do rozwoju. Jeśli kobieta i mężczyzna mają odmienne systemy wartości i pomysły na życie, nigdy nie stworzą partnerskiego związku, tylko taki, w którym jedna strona dominuje nad drugą.

Plaga niemęskich facetów [WYWIAD] >>

Ile szans na przebaczenie i poprawę relacji można sobie dawać w związku?

Wyboru kobiety, która została pobita przez męża i nadal liczy na to, że on się zmieni, nie można postrzegać w kategoriach racjonalnych. U jego podłoża leży uzależnienie - uzależnienie od miłości. Ma ono wiele wzorców, między innymi taki, który opisywany jest terminem "syndromu sztokholmskiego", kiedy to ofiara jest niezwykle silnie związana emocjonalnie z oprawcą.

W jaki sposób pracuje Pani z kobietami, które kochają za bardzo?

Proponuję im psychoterapię uzależnienia od miłości. Jej założenia są podobne jak w terapii uzależnienia od alkoholu.

Skąd można wziąć motywację do wprowadzenia zmian w swoim życiu?

Z porównania strat i korzyści. Jeśli straty z dotychczasowego sposobu funkcjonowania w relacji z mężczyzną czy mężczyznami stają się dla kobiety tak dotkliwe, że przeważają korzyści, jakie ma kontynuując ten sposób życia, to jej motywacja do zmiany jest duża. Brutalnie mówiąc, największą motywację do zmiany kobieta ma wtedy, gdy sięgnie dna. Ale w psychoterapii można też pracować nad motywacją.

W jaki sposób?

Na przykład poprzez przyjrzenie się długofalowym konsekwencjom swoich wyborów, czyli wyobrażenie sobie, jak życie kobiety będzie wyglądało za dziesięć lat, gdy nic w swoim życiu nie zmieni.

Razem z wprowadzeniem zmiany zrywa relację, która przeszkadzała jej w życiu?

Tu nie chodzi o zerwanie relacji. Jeśli zmianę definiuje się w ten sposób, istnieje duże prawdopodobieństwo, że kobieta wejdzie w kolejną, która będzie wyglądała tak samo. Ważne jest, aby kobieta umiała odróżnić, które zachowania w relacji z mężczyzną karmią jej uzależnienie od miłości, a które są zdrowe. Jeśli to potrafi, dokonuje świadomego wyboru dalszej życiowej ścieżki.

Przeczytaj też rozmowę z dr Joanną Heidtman. Dowiesz się, czy mężczyźni wolą zołzy, a kobiety drani i co myśli o tym psychologia >>

Eugenia Herzyk - psychoterapeutka, założycielka i prezeska Fundacji Kobiece Serca. Ukończyła czteroletnią szkołę psychoterapeutyczną Centrum Counsellingu Gestalt w Krakowie. Specjalizuje się w problematyce uzależnienia od miłości. Autorka książek "Nałogowa miłość", "DDD - Dorosłe Dziewczynki z Rodzin Dysfunkcyjnych".

Aleksandra Lągawa - w pracy zajmuje się promocją i marketingiem, po pracy opisuje i fotografuje świat.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kobiecość pogrążona w kryzysie? [WYWIAD]
Komentarze (63)
30 marca 2017, 17:06
Daglezjama, piszesz jakbyś była nieszczęśliwą kobietą która nie zaznała męskiej miłości... Ale naprawdę, nie wszystkie kobiety tak mają.
4 marca 2017, 15:09
Byłam niedawno na ślubie katolickiej pary i po złożeniu przysięgi małżeńskiej pocałowali się w policzek a nie w usta. Pewnie się bali że ksiądz nakrzyczy że w usta się całują jak jeszcze nocy poślubnej nie było.
4 marca 2017, 15:26
Efekt pseudokatolickiego wychowania w pruderii?
KJ
k jar
4 marca 2017, 16:10
W rycie wczesnochrześcijańskim winni całować własne stopy bądź nadgarstki. Do 1928 roku, kiedy zmieniono w Kościiele tekst przysiegi małzeńskiej (kobieta już nie ślubowała posłuszeństwa mężowi) mąż całował żonę w czoło, zaś żona klękała na prawe kolano i całowała dłoń wierzchnią męża. Pocałunek w usta jako tzw. pieczęć miłości postulowała wprowadzić do obrzędu zaślubin Felicja Żurowska, która zbierała materiały Wojtyle do ksiązki "Miłość i odpowiedzialność". Przyjęło się to po Soborze II Watykańskim, kiedy również zmienił się ryt zaślubin i funkcja jednocząca małzeństwa stała się obowiązujaca. Pocałunek miłości wykonuje się tak jak na obrazie Giotta "Spotkanie w Bramie", gdzie całują się Joachim i Anna. Kobieta (bo to ona całuje) przywiera górną wargą do dolnej wargi ust męża. Większość duchownych w Polsce jednak podaje na naukach przedślubnych, że winni całować się małżonkowie w policzek jak przyjaciele, bo funkcja jednocząca jeszcze nie nastąpiła.
4 marca 2017, 16:19
Ksiądz naprawdę wierzy w to, że cały okres narzeczeństwa młodzi całowali się w policzek? Pani też w to wierzy?
4 marca 2017, 16:21
No bo ludzie w kościele jeszcze sobie coś pomyślą, że zepsuci jacyś tak w usta się całować z radości.
4 marca 2017, 16:24
Gdyby kobieta miała męża w trakcie zaślubin po rękach całować podpisywałaby tym samym zgodę na niewolnictwo swojemu panu i władcy który będzie miał nad nią władzę do końca jej dni i to wszystko przy zgromadzonych licznie w kościele świadkach.
4 marca 2017, 16:54
Mamy XXIw, jesteśmy po rewolucji seksualnej. To co było kiedyś nie wroci. Pytanie jaki pocalunek zalecalby jakiś staromodny ksiadz młodej parze spodziwajacej sie dziecka? Albo tej, gdy dzieci niosą welon ślubny wlasnej matce?
KJ
k jar
4 marca 2017, 17:27
Mowa o ceremonii kościelnej, która ma swoją symbolikę i o niej piszę, a nie o tym, czy narzeczeni po raz pierwszy się całują. Jak znam życie nie.
KJ
k jar
4 marca 2017, 17:28
Tak było do 1928 roku. Taka też była symbolika tych gestów. Kobieta była zależna i społecznie, i ekonomicznie od mężczyzny, np. musiała miec zgodę na podjęcie pracy zarobkowej.
KJ
k jar
4 marca 2017, 17:46
Symbolika gestów w chrześcijaństwie jest bogata i różnorodna, a podczas różnych obrzedów pojawiają się gesty, które bez znajomości tematu mogą dziwić, np. u prawosławnych nagie dziecko po chrzcie obnosi celebrans wokół ołtarza i podnosi w górę geście prezentacji przed ikonostasem, co wskazuje na uznanie w nim pełnoprawnego chrześcijanina i członka Kościoła. W obrzędzie błogosławieństwa kobiet ciężarnych i młodych matek jest gest prowadzenia - gdy celebrans nakłada ręce na głowę kobiety wypowiadając modlitwę prawa dłoń męża lub ojca dziecka spoczywa na jej ramieniu, a lewa na własnym sercu. Mężczyzna też odpowiada: Amen na znak, że zgadza się na otoczenie kobiety i dziecka opieką. W Kościele katolickim nie spotyka się z samej natury rzeczy obrzędu niesienia welonu przez dzieci ani sypania kwiatów przed nowożeńcami. Welony ślubne pojawiły się zresztą późno i do ceremonii zaślubin weszły w okresie potrydenckim. Symbolika ich wzięta jest z ceremoniału żałobnego i początkowo weszła do rytu obrzędu składania ślubów zakonnych. Kobieta w welonie jest wzięta ze świata i wprowadzona w nowy świat męża. Kończy się dla niej dotychczasowe życie, a zaczyna życie nowe w innym świecie, świecie żony i matki.
4 marca 2017, 18:04
Czyli kobieta niewiele się wówczas różniła od konia.
4 marca 2017, 18:08
Tak sobie myślę czy ta zależność społeczna i ekonomiczna od mężczyzny nie wynikała z faktu że to nie kobieta a mężczyzna jest słabą płcią i ze strachu musiał zapewniać sobie w taki sposób przewagę. To nie kobiety ale mężczyźni są słabi.
WDR .
4 marca 2017, 18:14
Nigdy się z tym nie spotkałem. Znam jednak przypadek (kolega sędzia mi opowiadał) kiedy mamusia kazała się synowi zbyt daleko nie posuwać i po roku czasu bez współżycia odbyła się rozprawa rozwodowa (w Kościele dokumenty też już były złożone i trwała procedura).
4 marca 2017, 18:27
Ach te zaborcze mamusie co nie mają swojego życia żyją życiem dzieci i nie pozwalają im z domu odejść. A ilu takich zagrabionych przez matki synków tak się przestraszyło życia że uciekli do zakonu? Bóg jeden wie. Potem taki ksiądz przeżywa katusze. Matki samo zło.
4 marca 2017, 19:04
O ile mi wiadomo temat welonu był obeny zdecydowanie wcześniej. I jego symbolika jest troche inna i zmienna w czasie. Owszem, teoretycznie dzieci nie niosa welonu, ale czasami się jego (czy też sukni ślubnej) trzymają. Natomiast wazne jest, iż sama symbolika ma znaczenie trzeciorzedne.
30 marca 2017, 17:01
Dużo filozofujesz... Może dlatego że ( taki obraz wyłania sie z Twoich wpisów) nie masz pojęcia o miłości. 
4 marca 2017, 11:22
Największą krzywdę jaką może sobie wyrządzić kobieta to być zależną finansowo od mężczyzny czy to w małżeństwo czy nie w małżeństwie. Łatwiej jest kobiecie która pracuje i zarabia zadbać o siebie, iść do fryzjera, kosmetyczki, teatru, kina czy na kawę z koleżanką, realizować swoje pasje, hobby itd. Jak będziesz zależna od faceta nie licz na to wszystko, faceci to sknery jakich mało. Pracuję, zarabiam i mimo że pracuję z samymi mężczyznami czuję się w 100% kobietą.
4 marca 2017, 12:41
Ale czy miłość w katolickim małżeństwie nie ma opierać sie na postawie służby sobie nawzajem? Czy kochający mąż będzie uprzykrzał żonie życie i demonstrował jej na każdym kroku swoją wyższość? "Mężowie, miłujcie żony jak własne ciało". Nie pytam, jak to widzi Pani w praktyce, pytam, czy zakłada Pani, że w ogóle jest możliwe małżeństwo katolikow, którzy na serio chcą to realizować i "samych siebie przekraczać"?
4 marca 2017, 14:04
Rozumiem, iż maż ze swoich zarobków może realizaowac swoje przyjemności swoje pasje i hobby? A kto ma sfinansowac takie przyziemne życiowe wydatki jak mieszkanie, jedzenie itd.
4 marca 2017, 14:53
Na mieszkanie i jedzenie pracujemy razem natomiast w 99 przypadkach na 100 kobieta nie ma co liczyć jeśli nie pracuje na to, że mąż będzie zaspokajał jej potrzeby np.kupno tuszu do rzęs bo to fanaberia. Pieniądze nie dają szczęścia podobno z czym się nie do końca zgadzam, dają poczucie wolności i niezależności. Poza tym ja pracuję ty pracujesz i nie ma że ktoś komuś coś wypomina typu kochanie jestem zmęczony po pracy. Ja też kochanie jestem zmęczona więc herbatkę zrób sobie sam. Ja odpoczywam.
4 marca 2017, 15:03
Ile lat ma pani zamiar wychowywać dzieci i zajmować się domem? Dzieci pójdą w świat, mąż do pracy a pani z dnia na dzień będzie czuć narastającą pustkę. Ile można ścierać kurze? Poza tym dzieci zapytają dlaczego pani nigdy nie pracowała, a pani odpowie że to dla was kochani zrezygnowałam ze wszystkiego i w tym momencie unieszczęśliwia pani swoje dzieci i męża stając się dla nich kulą u nogi. Wpędza ich pani w poczucie winy za pani nieudane życie. Na 1000 kobiet 998 w podobnej sytuacji powie że tak właśnie jest. Tyle że nie chcą się początkowo do tego przyznać.
4 marca 2017, 15:23
Razem pracujecie, ale czy wkłądać po tyle samo do domowego budżetu? Bo to też jest problematyczne, szczególnie gdy kobieta zarabia więcej, a mąż nieudacznik np jest tylkoi cenionym nauczycielem, czy urżednikiem na skromnej pensyjce. Pytanie jest też, kto ciezej pracuje, kto ma zrobić obiad, zakupy, porzadki i miliony codzinnych spraw. Jak to sprawiedliwe podzielic, gdy oboje pracują, małe dzieci, przedszkole czy szkoła.  I dla przykładu - w firmie, w której kiedyś pracowałem były stanowiska wymagajace np dwutygodniowych delagacji. A np. ja jak miałem telefon, to gnałem na drugi koniec Polski. Gdyby wtedy żona pracowała, to kto by sie zajął małymi dziećmi?
4 marca 2017, 15:25
Malo jest takich sytuacji, gdy przrwa na wychowanei dzieci powduje niemożliwosć późneijszego pójścia do pracy. Bo pełna zgoda - gdy dzieci dorosną do pewnej samodzielności jak najbardziej kobiety moga i jak chcą, powinny pracować zawodowo.
4 marca 2017, 16:29
Zgoda, mąż jedzie w delegację żona robi zakupy i odbiera dzieci z przedszkola/szkoły pomaga odrabiać lekcje itd. Mąż oszczędza na dietach, wraca i dokłada się do wspólnego budżetu. No bo jeśli oszczędza na dietach i za to szaleje na mieście z towarzystwem to średnio uczciwie w stosunku do żony która po pracy śmiga na zakupy a potem pędem po dzieciaki i do domu.
4 marca 2017, 16:43
A co jeśli w tym samym czasie oboje mają jechać na delegacji? Co z dziećmi? Czasy typowej pracy 8-16 mijają bezpowrotnie. W moim wypadku w końcu udało sie uleastycznić moją prace na tyle, iż dziś nie mamy dużych zgrzytów. Ale wątpię aby to się udalo na poczatku pracy zawodowej w normalnie działających firmach. ps. trochę lat spędziłem na delegacjach i raczej do nich dokładalem, niż oszczedzałem.
4 marca 2017, 16:56
Czasem wyjazdy mogą się nałożyć ale nie uwierzę że normą jest że oboje małżonkowie zawsze wyjeżdżają w tym samym czasie i na taki sam okres czasu chyba że razem pracują. Wszystko też zależy w jakim wieku są dzieci starsze jak same trzy dni zostaną będą w 7 niebie.
4 marca 2017, 16:57
Absolutnie powinny pracować.
4 marca 2017, 17:03
Dokładał się pan do delegacji? Uuu to musiało być gruuubo;-)))
4 marca 2017, 19:05
Dieta wystarczy na średni obiad. A kawa w drodze, a kolacja?
4 marca 2017, 21:04
Czyli wyjazdy krajowe. Trzeba kanapki w domu robić na drogę a kawę do termosu.
4 marca 2017, 11:17
Strasznie mnie denerwuje to ciągłe gadanie o "karierze". Ile kobiet (a nawet mężczyzn) o jakiejś superpracy marzy? Mam wrażenie, że ludzie pędzą na studia, bo tak się złożyło, że dzisiaj wręcz nie wypada po liceum na jakiekolwiek studia nie iść.  Mam dwadzieścia parę lat i jednym z największych moich "odkryć" było uświadomienie sobie, że - mimo że lubię się uczyć, mam ambicje intelektualne itd. - to najchętniej wyszłabym za mąż i zajmowała się domem, wychowywała dzieci i nie chodziła do pracy, jeśli by była taka możliwość - po to, by skupić się na rodzinie, bo to daje większą radość niż praca - nie czarujmy się, ile kobiet ma pracę, którą "kocha"?
4 marca 2017, 10:59
Z całym szacunkiem, ale: Młodzi ludzie w wieku lat 22-25 są w pęłni dojrzali do zakładania rodziny i życia w małżeństwie. W końcu zaczynają dorosle życie i kilka dekad temu nik o tym nie dyskutował. Współczesne usilne tłumaczenie i usprawiedliwianie ich jest zdecydowanie złym pomysłem. Dalej - osoba, która dobrowolnei zawarłą małżeńśtwo nie ma wyboru rozwodu. Owszem w sytaucjach krytycznych jest separacja małżeńska. Jak słyszę o opcji rozwodu i ponownych związków, to wiem, iż ktos kto tam opiwada jest poganinem a nie katolikiem. I na koniec, na bazie własnego i nie tylko własnego doswiadczenia zyciowego - wyobrażanei sobie jak będzie wyglądało życie za 10 lat jest oczywistym nonsensem. Nie da sie w żaden sposób ani przewidzieć, ani zaplanowac przyszłości. Najwiecej  życiowych rozczarowań to konsekwencja taki chorych mrzonek. Choćby planów na swoje cudowne małżeństwo i realiów życia małżeńskiego. Warto zacząć od postawienia sobie pytania, czy za 10 lat będziemy żyli. Następnych pytań już nie będzie.
KJ
k jar
4 marca 2017, 12:11
Tylko,że kobiety rodzą i wychowują dzieci, dlatego choćby z tego względu winny wiedzieć,czy przez okres najbliższych 25 lat, niezależnie od okoliczności, mogą na mężczyzn liczyć,czy nie. Ponieważ m.in. wprowadzenie rozwodów podważyło im tę wiarę, zasiało wątpliwości, to ukształtowało mentalność "licz tylko na siebie". Z tego tytułu obecnie coraz więcej kobiet rezygnuje ze związków z mężczyznami, ba nawet prokreację sprowadzając do sztucznego zapłodnienia jak fenomenalnie pokazano to w filmie "Szwedzka teoria miłości" (to nie tylko model skandynawski, ale też koreańsko-japoński). Co do katoliczek: właśnie z tego tytułu, że małżeństwo sakramentalne jest nierozerwalne, tak wiele katoliczek z niego rezygnuje. Moje studentki z katolickiej uczelni właśnie tak argumentują: skoro ideały katolickie są tak wyśrubowane i muszę wybierać swoje powołanie, to wolę np. rolę świeckiej misjonarki, katolickiej aktywistki pro life niż żony i matki, gdyż prawdopodobieństwo, że zrealizuje swoje powołanie jako świecka misjonarka jest większe niż że zrealizuję powołanie żony i matki. Co do powołania macierzyńskiego wiele mówi wprost,że wolą adoptować niż urodzić. Na niebezpieczeństwa takiego myślenia zwracał już uwagę w 1937 roku Walenty Majdański. Przewidywał nadejście czasów, w których Kościół będzie musiał błagać kobiety,aby zechciały rodzić.
4 marca 2017, 12:38
A czy zauważyła Pani może, jakie podejście mają katoliccy studenci? Czy, podobnie jak ich koleżanki, też wolą wybrać coś innego od małżeństwa, sądząc, że małżeństwo jest nie na ich siły ("wyśrubowane ideały")?
KJ
k jar
4 marca 2017, 13:58
Katoliccy studenci są coraz bardziej konserwatywni i w tym jest problem: wybierają częściej msze św. w rycie łacińskim, uczestniczą we mszach św. za mężczyzn, uczestniczą w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej lub compostelce. Są aktywni społecznie np. w Szlachetnej Paczce. Chcą tradycyjnych związków, gdzie mąż pracuje, a żona wychowuje dzieci, co wogóle nie interesuje katolickich studentek. Ci mężczyźni napewno nie poślubią swoich koleżanek z duszpasterstwa, bo ich zapatrywania na życie są inne, czegoś innego potrzebują. Jeden student ostatnio mi powiedział, że chciał umówić się z koleżanką z uczelni, razem im się dobrze pracowało w akcji Rodacy Bohaterom, a ona wprost mu powiedziała, że nie nadaje się na męża, bo ktoś w związku musi nosić spodnie, a tym kimś byłaby ona i to jej nie pasuje.
4 marca 2017, 14:00
Gdyby kobiety miały szklane kule.... Nie da się przewidzieć tego co będzie za chwilę. Nie ma żadnej gwarancji, iż mąż bedzie żył przez najbliższe 25 lat, ze bedzie zdrowy i będzie mógł pracować mając przy tym pracę.  Życie naprawdę jest nieprzywidywalne, szkoda że tego nei uczy się młodych ludzi. Stąd później wyniki badań na młodje poulacji kobiet sa jakie są. Natomiast co do wybórów - kładzie sie młodym ludziom bzdury do głowy,  to są efekty. Poczawszy od wyobrażonej miłości, kótrej w realnym świecie nie da sie spłenić w takiej formie, poprzez bajki o realizowaniu powolania, a skończywszy na robieniu z młodych chłopców mamisynków. Młoda dziewczyna nie potrzebuje faceta, ktróemu ma matkowac, faceta, kótry w ywpadku problemów albo ucieknie, albo będzie frustacje wyładowywyac na żonie. Ale jest też druga strona medalu - zobacz dyskusje o poście kobiet cieżarnych, lub dyskusje o karmieniu piersią. Skala patologiczne przewrażliwienia na swym punkcie (albo na punkcie swego dziecka) jest porażajaca.
4 marca 2017, 14:47
Mając córki nie ukrywam, iz byłbym radykalnym przeciwnikiem, gdyby chciały sie zwiazac z chłopakami z ruchów katolickich.
KJ
k jar
4 marca 2017, 15:41
Właśnie problem jest tego typu, że mężczyźni za wszelką cenę chcą zachować status quo, takie społeczeństwo, jakie znają, taki typ relacji, jaki znają, ale kobiety już tego nie chcą i nie twierdzę, że to dobrze. Twierdzę, że tak jest i to jest problem, bo te dwie grupy się ze sobą nie spotkają. Jak opisywał pewien badacz: zbudowano osiedle dla pielęgniarek i obok bloki dla urzedników i prawników w nadziei, że spotkania wspólne na przystanku autobusowym przyczynią się do zawiązania rodzin i miasto będzie się rozwijać. Po 5 latach urzednicy pozostali w tym samym miejscu bez rodzin, a pielęgniarki wyniosły się za pracą do większej aglomeracji. Kobiety bardzo mocno się usamodzielniły i nie chcą z tych zdobyczy zrezygnować, a wychodząc za mąż z konieczności muszą. Mężczyźni nie proponują im żadnego innego typu relacji oprócz tradycyjnego, tzw. związek partnerski w praktyce poprostu nie działa. To kobiety zostają przy dzieciach, to one częściej rezygnują z pracy dla rodziny. I masz rację - małżeństwo niczego dzisiaj nie gwarantuje, nie stabilizuje sytuacji prawnej i ekonomicznej kobiety (nawet po rozwodzie nie gwarantuje jej np. alimentów na dzieci), więc myslę, ze stąd bierze się niechęć współczesnych kobiet do małżeństwa. Bo napewno nie do miłości, czy macierzyństwa.
4 marca 2017, 16:50
Tzw. model pratnerski to czysta fikcja literacka. Zresztą pewnie jedna z najczestrzych przyczyn rozwodów. Jedyny model małżeński to synergia. Natomiast co do mezczyzn to raczej widze inny problem, czyli brak chęci podjecia odpowiedzialności i za siebie i za żonę. No i oczywiscie sprzeczne oczekiwania co do jego roli. Bo nie da sie być czułym, emocjonalnym i jednocześnie podejmowac decyzje na zimno, czasami wbrew żonie, tesciowej, rodzinie, przyjaciólkom żony etc. Po co kobiecie mąż, skoro ona ma być głową rodziny i w dodatku ma niańczyc męża w jego emocjonalnych huśtawkach?
4 marca 2017, 18:07
Katoliccy studenci są coraz bardziej konserwatywni i w tym jest problem: wybierają częściej msze św. w rycie łacińskim, uczestniczą we mszach św. za mężczyzn, uczestniczą w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej lub compostelce. Są aktywni społecznie np. w Szlachetnej Paczce. Chcą tradycyjnych związków, gdzie mąż pracuje, a żona wychowuje dzieci, co wogóle nie interesuje katolickich studentek. A to ciekawe, czy nie spotyka Pani nigdy studentek, które mają równie konserwatywną wizję, co ci studenci? Wydawałoby się, że właśnie w katolickim środowisku można by je spotkać częściej niż gdzie indziej. Co takiego interesuje te studentki najbardziej? smiley Proszę wybaczyć dociekliwość, porusza Pani bardzo ciekawy temat i pisze na podstawie własnych obserwacji.
4 marca 2017, 18:08
Ale wydawałoby się, że tam najłatwiej znaleźć wierzącego chłopaka. To gdzie szukać?
KJ
k jar
4 marca 2017, 18:58
Na katolickiej uczelni z pewnością znajdzie Pani wierzących chłopaków, ale czy nadają się na męża to już inna sprawa. To z pewnością porzadni i prawi ludzie, ale czy społecznie, emocjonalnie i mentalnie przygotowani do życia to różnie bywa.
KJ
k jar
4 marca 2017, 19:05
Studentki na katolickiej uczelni, a zwłaszcza u jezuitów, muszą być aktywne i są. Chyba to cecha uczelni, że właśnie na nią tacy ludzie przychodzą, bo wiedzą, ze tego się od nich wymaga. Więc dziewczeta dużo pracują i działają społecznie w róznych fundacjach, stowarzyszeniach non profit, jest dużo aktywistek pro life, wiele dziewcząt to blogerki, wiele występuje w różnych programach muzycznych jak The Voice of Poland, ma swoje firmy, fotografuje, itp. Słowem dziewczeta swoje najlepsze lata poświecają na wybicie się na rynku zawodowym, na ustawienie się życiowo tak, aby mogły podjąć samodzielne decyzje co do kierunku powołania.
4 marca 2017, 19:11
Na cywilnych uczelniach studentki i studenci oprocz życia tzw. studenckiego pracują, działają w kierunku rozwoju komptencji zawodowych etc. Czasami zbyt aktywne dziewczyny, szczególnie te działajace w ramach non-profit maja później problem z wejsciem w rygor przyziemnej codzinności. Oczywiście pomijajac obecna modę na bycie fachowcem po skonczeniu studiów. A później frustacje, bo pracy młodiz ludzie nie mogą znaleźć. Ale to temat na inną dyskusje.
4 marca 2017, 19:14
Bez przesady EDK ma sie nijak do normalnego życia. Jak ktoś młody uważa, ze jest super bohaterem, bo przeszedł te 50km nocą, to musze go zmartwić. My starzy też potrafimy tego dokonac bez wielkiego poświęcenia. O teatrze towarzyszacym odkrywaniu starych rytów nie wspomnę.
4 marca 2017, 21:45
Nie jestem pewna, czy w słowach o poświęcaniu najlepszych lat na wybicie się na rynku zawodowym pobrzmiewa jakiś niepokój?
4 marca 2017, 21:49
Słyszałam kiedyś, jak pewien kapłan w kazaniu skrytykował kobietę, która mając już swoje lata i będąc wciąż panną, nie idzie do zakonu. Ciekawe, co by powiedział na pomysł, że zamiast matką można zostać świecką misjonarką ;) Dlaczego taka kobieta nie idzie do zakonu?
4 marca 2017, 21:51
Tyle że z komentarza Pani wybrzmiewa (może się mylę) taka sugestia, że katoliccy studenci bywają bardziej "problemowi" niż studenci "zwykli" jako kandydaci na męża. Czyżby katolickie uczelnie przyciągały ludzi z problemami emocjonalnymi?
4 marca 2017, 21:52
"Bajki o realizowaniu powołania" - czyli słowo "powołanie" należy wykreślić z codziennego słownictwa? :) Że zbyt nadęte?
5 marca 2017, 08:12
Praktycznie idac już na konkretny kierunek studiów młody człowiek wiedzieć powinien, co chce w zyciu robić. A opowiada się ostatnio, iz czas studiów to czas odkrywania powołania. Do czego? I co ważne i oczywsite, nasze wybory determinuje bioologia. Oczywistym jest, iz z punktu bioologi najlepszy czasem na urodznie dziecka jest dla kobiety wiek 20-24 lata. Im później tym gorzej.
5 marca 2017, 12:41
Ale co ma wiedza dotycząca tego, co chce się robić zawodowo (wybór kierunku studiów) do małżeństwa? Idzie kobieta na studia, bo chce zostać, damy na to, nauczycielką. W międzyczasie (czas studiów) może znaleźć narzeczonego, a może nie znaleźć. Może dojść do wniosku, ze powinna iść do zakonu, a może uznać, że nie. No i co z tym zrobić? Może i ktoś chce żyć w małżeństwie, ale dlaczego zakłada się, że to łatwe w ogóle znaleźć odpowiednią osobę i jeszcze taką, która i nas uważa za odpowiednich?
6 marca 2017, 08:53
Pójście do zakonu bo sie nie znalazło kandydata na męża to raczej słaby pomysł.
KJ
k jar
4 marca 2017, 10:06
Nie ma co się oszukiwać: pogłębia się redefiniowanie ról społecznych u kobiet i prawdopodobieństwo,że następne pokolenie kobiet powieli obowiązujące w naszym systemie kulturowym schematy relacji damsko-męskich jest nikłe. Badane ankietowo studentki najchętniej zaznaczają model "mcierzyństwo-tak, małżeństwo-nie", co dodatkowo potwierdzają wywiady pogłębione: pokolenie dzisiejszych dwudziestolatek tęskni bardziej za stabilną pracą niż stabilnym związkiem, bo ten poprostu można między bajki włożyć. Zresztą dlaczego mają inaczej myśleć, czy jakiś inny model życia im się proponuje, czy lansuje: ludzie mają dzisiaj być dyspozycyjni, mają się angażować bez reszty w pracę zawodową, w robienie tzw. kariery. Polityka populacyjna państw to nie polityka reprodukcyjna, ale polityka migracyjna - bardziej niż dzietność kobiet promuje się ich mobilność. Zupełnie się nie zgodzę z twierdzeniem o większej liczbie opcji: wręcz przeciwnie - tak jak w gospodarce jest ciśnienie do tworzenia monop;oli, tak w aspekcie kultury społecznej jest tendencja to tworzenia idealnego modelu zachowań, postaw i wartości społecznych. Mówi się o utylitaryzacji życia - na tym polega jego wartość, że jakość życia mierzy się społeczną użytecznością, a ta wysokością funduszy, jakie społeczeństwo płaci jednostce, aby ta zachowywała się tak, jak tego sobie życzy społeczeństwo. Skrajne postawy, kiedy mogły występować w niszy społecznej, dziś poprostu wygasają. Bardziej należy się zastanawiać nad tym, czy w tej rodzącej się kulturze utylitarnej jest miejsce dla katoliczek z ich systemem wartości. Moim zdaniem obszar życia społecznego dla katoliczek się kurczy, a dla katolickich małżeństw praktycznie już dziś nie występuje.
4 marca 2017, 11:09
Mam 23 lata, ale nigdy nie brałam pod uwagę, że stabilny związek można "między bajki włożyć" :) Wydaje mi się, że Pani przesadza - albo te ankietowane studentki. Co rozumieć przez "obszar życia społecznego" dla katoliczek i katolickich małżeństw?
KJ
k jar
4 marca 2017, 11:52
Stabilność związku określa się pozostawaniem w relacji formalnej bądź nieformalnej z jdnym partnerem przez 25 lat, tj. dla standardowego wskaźnika wychowania dzieci. W Europie zachodniej co 2 małżeństwo rozwodzi się przed zakończeniem okresu stabilizacji związku, w Polsce co trzecie i uznaje się to za pozytywny fenomem w Europie. Są oczywiście jeszcze związki nieformalne, ale badanie stabilności w ich grupie utrudnia sam fakt braku formalizacji. Trzeba też pamiętać o nowych formach życia rodzinnego, np. przeplataniem się okresów formalizacji i nieformalizacji związków pierwotnych, co może utrudniać stablizację związku, a często ją uniemożliwiać (tzw. rodziny patchworkowe). Obszar życia społecznego to segment kulturowy, który poprzez wzory, wartości i postawy umożliwia realizację i rozwój osoby zgodnie z jej własnymi przekonaniami. Jeśli mówimy o katolikach to mamy na myśli osoby, które w obszarze deklaratoryjnym i realizacyjnym spełniają załozenia katolickiej nauki społecznej. Takie osoby potrzebują obszaru życia społecznego dla realizacji swojej katolickiej tożsamości,a ten obszar jest coraz mniejszy: w edukacji, opiece społecznej, polityce zdrowotnej, polityce mieszkaniowej, ekonomii i wszelkich przejawach popkultury mamy desakralizację i laicyzację, stąd moje wątpliwości odnośnie możliwości utrzymania katolickiej tożsamości zarówno przez kobiety, jak i rodziny. Niedługo pozostanie nam tylko mentalność religijna, a wiara moze przetrwa w pojedyńczych osobach.
4 marca 2017, 12:43
Teraz rozumiem. Statystyki rzeczywiście są ponure. Moja wizja rzeczywistości może jest nieco zbyt optymistyczna, ponieważ wywodzę się ze środowiska wiejskiego, w którym rozwody praktycznie NIE WYSTĘPUJĄ. Zastanawiam się, jak to będzie wyglądać w przyszłości.
4 marca 2017, 12:47
Co do obszarów życia społecznego, to co Pani sądzi o wszystkich wspólnotach, ruchach kościelnych? To za mało, by utrzymać katolicką tożsamość?
KJ
k jar
4 marca 2017, 14:06
Chciałabym Panią pocieszyć, ale z moich badan nad duszpasterstwami akademickimi Krakowa wynika,że to za mało. Ludzie z wspólnot czy ruchów wędrują do "świata" i w tym "świecie" żyją, on na nich oddziaływuje i często wywiera wielki wpływ na wybory życiowe. Oczywiście tam, gdzie środowisko ruchów katolickich jest bardziej zwarte, wzajemnie żyją, pracują, tam jest łatwiej utrzymać stabilność postaw, zachowań i poglądów. Musiałoby takich wspólnot być mnóstwo, musiałyby pączkowąć, jak to było we wczesnym chrześcijaństwie, by móc oddziaływać na strukturę społeczną. Proces jest raczej odwrotny: wygasanie ognisk aktywności religijnej, ich doraźny charakter i brak długofalowej strategii Kościoła odnośnie działań choćby wspólnot parafialnych, aby przy nich te enklawy aktywnosci katolickiej mogły działać.
4 marca 2017, 14:32
Jak żyję, to jestem przeciwnikiem zbyt dużego zaangazowania młodych w tzw. katolickie ruchy. Czas młodości powinien być czasem buntu wobec świata. W tym takze buntu wobec struktur kościelnych. Nic bardziej nie śmieszy, niż dziecięco składajacy rączki dorosłi młodzi faceci w okolicach 20-25 lat. Pojawia się też problem zachowań ala sekta, czy też bezkrytycznego przyjmowania tego, co głosi guru wspólnty. No i jak sie słyszy te wszystkie infantylne "świadectwa" oparte o emocjonalna wiarę neofitów...
4 marca 2017, 18:14
Czy można gdzieś poczytać o wynikach Pani badań? Akurat jestem z Krakowa, więc zaintrygowało mnie, co Pani pisze :)
4 marca 2017, 18:16
Jak, Pana zdaniem, miałby się wyrażać bunt katolika wobec struktur kościelnych?
4 marca 2017, 19:17
Jak każdy bunt. CHoćby opuszczenie bezpiecznych wspólnot, zanegowanie tego co głosi jakiś lokalny kapłan - guru danego srodowiska. Bunt wymaga odwagi i umiejetności podjecia ryzyka itd. Bez nauczenia sie tego mężczyzna jest tylko ciamajdą, a dziewczyny  zapewne maja jakiś problem ze znalzieniem chłopaka.