Które z rodziców ma być A, a które B?

(fot. alanak / flickr.com)
Maciej Brachowicz / slo

Żyjemy w czasach, w których żadna wartość zdaje się nie być równie ceniona, jak uznanie. Nie chodzi jednak o uznanie za szczególne osiągnięcia, za doskonałe wyniki sportowe, za wielki talent muzyczny, literacki, plastyczny czy nawet za wyjątkową dobroć i szczodrość wobec bliźnich.

Choć na szczęście nie zapominamy jeszcze zupełnie o tych, którzy poświęcają swoje życie dla rozwijania talentów, którymi zostali obdarzeni lub poświęcają się dla innych, czasy demokratyczne, w których funkcjonujemy, domagają się innego rodzaju uznania - uznania dla bycia takim, jakim się jest. "Bądź sobą", "jestem jaki jestem", "róbta, co chceta" - głoszą popularne hasła i koryfeusze egalitarnego uznania. Uznani chcą być dzisiaj wszyscy i właściwie wszyscy się tego domagają.

Ale mimo iż wszyscy się tego domagają, nie wszyscy tego uznania dostąpią. Otóż nasze czasy to nie tylko czasy demokratyczne, ale także czasy przesiąknięte wybiórczą tolerancją, którą często określa się mianem "politycznej poprawności". Nie miejsce tu na rozwodzenie się nad genezą i przyczyną takiego stanu rzeczy, należy tylko podkreślić, że na coraz większe uznanie mają szanse ci, którzy przez wieki takiego uznania byli pozbawieni, albo za takich zostali uznani. Do takich grup należą dziś przede wszystkim mniejszości seksualne, które w kontekście tego artykułu będą szczególnie istotne.

Homoseksualiści od jakiegoś czasu mogą liczyć na uznanie z racji samego homoseksualizmu. Nie jest to uznanie jeszcze powszechne, ale coraz nachalniej promowane w mediach i poprzez różnego rodzaju organizacje społeczne (będące często zwykłymi grupami lobbingowymi), a czasami także przez instytucje rządowe i tworzone prawo. Trzeba przyznać, że jeszcze do niedawna homoseksualiści nie mieli łatwo - ale próby przyznania im rodzaju zadośćuczynienia zadekretowanego prawem przybierają czasami rozmiary wręcz karykaturalne. I nie mówię tu już o paradach "dumy gejowskiej", "małżeństwach homoseksualnych" czy nawet o prawie do adopcji dzieci przez takie związki. Najnowszym pomysłem jest, aby zrezygnować z pojęć "matka" i "ojciec", które mogą urazić homoseksualistów chcących wychowywać własne dziecko.

Pionierem na tym polu, jak i na wielu innych frontach "postępu" w ostatnich latach, została Hiszpania, która w 2006 roku zmieniła prawo dotyczące dokumentów stanu cywilnego. Nie używa się w nich już słów "ojciec" i "matka", a "rodzic A" i "rodzic B". Przedstawiciele rządu nie ukrywali, co było źródłem tych zmian - rodzice homoseksualni nie mogli się czuć gorsi od rodziców tradycyjnych. Ale na froncie postępu walka nigdy się nie kończy - otóż hiszpańskie słowo użyte do wyeliminowania niemodnych "matek" i "ojców" jest odmiany męskiej, alarm zatem wzniosły hiszpańskie… lesbijki. Oczywiście użyte słowo nie zadowoliło ich potrzeby bycia docenionymi.

Mimo to Hiszpania nie pozostała odosobniona w swoich próbach. Szkocja nie zaszła jeszcze tak daleko, ale wytyczne tamtejszej służby zdrowia zalecają stosowanie terminów "neutralnych" wobec rodziców, czyli zastępowanie określeń sugerujących płeć zwrotami typu "rodzic A i B". Zupełnie niedawno ze Stanów Zjednoczonych nadeszła wiadomość, że departament stanu rozważa możliwość wprowadzenia takiej terminologii w podaniach o paszport. Debaty na ten temat pojawiają się także w innych krajach. Ciekawe także, czy Unia Europejska nie zaproponuje zmian na tym polu w ramach finansowanego przez nią projektu badawczego pod tytułem Rodzina w czasach przemian.

Czy takie rozwiązania prawne są w stanie rozwiązać istniejące problemy nie tworząc nowych? Zabawny, do pewnego stopnia, przykład hiszpańskich organizacji lesbijskich sugeruje, że nie jest to nawet bliskie takiemu wynikowi. Istnieje jednak więcej problemów. W złośliwych komentarzach pojawiających się w internecie można przeczytać, że samo rozróżnienie pomiędzy A i B jest już dyskryminujące, bo wiadomo, że lepiej jest być A, niż B. Kto będzie decydował, które z rodziców ma być A, a które B? Kto zapewni równe traktowanie? Ale jest jeszcze coś - przez wieki dzieci wymawiały z reguły jako pierwsze słowo "mama" - czy dziś będzie trzeba je nauczyć wymawiać coś innego, żeby było zgodnie z prawem?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Które z rodziców ma być A, a które B?
Komentarze (6)
AZ
Artur z daleka
7 stycznia 2012, 08:19
Gratuluję Macieju, iż w kilku słowach ująłeś bardzo szeroki i jak najbardziej aktualny problem współczesnej cywilizacji. Jeszcze raz gratuluję.
Martino
6 stycznia 2012, 15:37
Nowina pochodzi od przedstawicieli środowisk lekarskich i naukowych (jako współsygnatariuszy dokumentu). Ortodoksyjni ją przyjęli i opublikowali. I dobrze. W kolejce czekają jeszcze inne Dobre Nowiny do przyjęcia. Ten czas z pewnością nadejdzie. "I tak cały Izrael zostanie zbawiony" (List do Rzymian, 11.26).
V
veritas
6 stycznia 2012, 15:22
veritas, zastanów się: czy dobra nowina może pochodzić od ortodoksyjnych Żydów?;-) Nowina pochodzi od przedstawicieli środowisk lekarskich i naukowych (jako współsygnatariuszy dokumentu). Ortodoksyjni ją przyjęli i opublikowali. I dobrze. W kolejce czekają jeszcze inne Dobre Nowiny do przyjęcia.
Martino
6 stycznia 2012, 15:09
veritas, zastanów się: czy dobra nowina może pochodzić od ortodoksyjnych Żydów?;-)
V
veritas
6 stycznia 2012, 15:01
Velario, mam dla ciebie dobrą nowinę. Koalicja środowisk żydowskich, skupiająca ortodoksyjnych Żydów, przedstawicieli wielu żydowskich organizacji oraz naukowców i lekarzy specjalizujących się w chorobach zdrowia psychicznego wydała w ostatnich dniach dokument zatytułowany “Deklaracja na temat stanowiska Tory w sprawie homoseksualizmu”, który wyjaśnia teologiczne zrozumienie biblijnego zakazu homoseksualizmu. W dokumencie padają słowa mówiące, że “nikt nie rodzi się homoseksualistą, a pociąg do osób tej samej płci może być zmieniony i leczony”. Przedstawiciele środowisk lekarskich i naukowych jako współsygnatariusze dokumentu, potwierdzają niepopularną i politycznie niepoprawną w dzisiejszym świecie prawdę, że homoseksualizm nie jest wrodzonym stanem i podkreślają, że nie tylko jest to stan nabyty pod wpływem środowiska, lecz także że możliwa jest zmiana tego zboczenia poprzez jego leczenie.
Martino
6 stycznia 2012, 14:27
Jedynie to, że autor jest mężczyzną, tłumaczy, dlaczego opisane zjawisko uznaje za dążenie do zniesienia tradycyjnego pojęcia ojcostwa. Podważania w ten sam sposób wartości macierzyństwa zaś nie zauważa... Wyczuwam nutę tęsknoty za patriarchalnym modelem rodziny i życia społecznego. Ojcostwo rozumiane jako "wyjątkowy rodzaj autorytetu" odchodzi nieublaganie w przeszłość nie z powodu jakichkolwiek akcji lewaków, lecz z powodu przemian, jakie dokonują się w społeczeństwie. W ich wyniku bowiem to, co tradycyjnie uważano za atrybut męskości, i w czym ojciec rzeczywiście mógł być dla dziecka, zwłaszcza syna, wzorem (siła fizyczna, waleczność, zdolności przywódcze) zaczyna tracić na znaczeniu. Coraz bardziej pożądane są zaś cechy do tej pory kojarzone raczej z kobiecością - zdolność empatii, umiejętność wyrażania emocji, umiejętność współpracy z innymi, umiejętność łagodzenia napięć, zdolności negocjacyjne. Coraz bardziej liczy się wiedza, a tu mężczyźni ustępują kobietom, które przeciętnie są lepiej wykształcone.   "Wyjątkowy rodzaj autorytetu ojca" to dziś hasło o znaczeniu przede wszystkim historycznym i nic, na szczęście, już tego nie zmieni.