Podryw w duszpasterstwie. Jak tego nie robić?
W każdej wspólnocie są pewne typy dziewczyn i chłopaków, które budzą fascynację i irytację jednocześnie. Boże singielki, córki Króla, wojownicy Pana i "wiecznie rozeznający powołanie kolesie". Spotkaliście takich, a może sami odnajdujecie się wśród tych typów?
Znalezienie drugiej połówki nie jest najłatwiejszym zadaniem, zwłaszcza w środowisku duszpasterstwa akademickiego. Niby używamy tego samego języka, ale rozumiemy się dosłownie jak kot i pies - czyli na opak. Dziewczyny tracą nadzieję na miłość życia, faceci są niedomyślni, a lista wzajemnych zarzutów rośnie z dnia na dzień.
Przedstawiamy najpopularniejsze stereotypy, z jakimi na co dzień się spotykamy:
[SZYMON]:
"Córki Króla": to szczególna grupa, której obawiają się mężczyźni. Są przekonane o swoim królewskim pochodzeniu i bardzo lubią to podkreślać. W gruncie rzeczy to jest piękne, że traktują Boga jak tatę - dopóki nie zdasz sobie sprawy z tego, że ten "tata" jest też wojskowym, który śledzi każdy twój krok i z góry określa cię jako potencjalne zagrożenie. Musisz bardzo się starać o względy córki, której ulubionym cytatem jest: "Jeżeli wciąż jesteś sama, to znaczy, że Bóg ma dla ciebie kogoś wyjątkowego, kto zasługuje na twoją miłość". Sypie cytatami z "Urzekającej" oraz Pieśni nad Pieśniami, nazywając się często koroną, diademem lub ozdobą Władcy. A skąd pochodzi mężczyzna? W zasadzie nie wiadomo, ale przychodzi, żeby porwać Córkę Króla. Drogie Panie, po prostu czujemy się gorsi w takiej relacji, bo doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo słabi i zwyczajni jesteśmy. My wcale nie szukamy bajkowych księżniczek, ale prawdziwych kobiet. Nie chcemy zasługiwać na miłość - chcemy po prostu kochać i poznawać również wasze słabe strony każdego dnia.
[POLA]:
"Janusz o dzikim sercu": patrzysz na takiego i myślisz: chłopak z duszpasterstwa. Błąd! To żołnierz w armii Pana! Który miał nieszczęście wpaść w sidła amerykańskiej literatury popularno-chrześcijańskiej. Ewentualnie licznych konferencji na temat męskości i kobiecości. Wystarczy, że spotkacie się raz czy dwa, że zaczną się długie rozmowy o życiu i ani się obejrzysz, a już, mniej lub bardziej subtelnie, wprost i w sposób utajony, będzie karmić cię swoimi przygarniętymi tezami. Kim jest prawdziwy mężczyzna? Bożym wojownikiem o dzikim sercu (koniecznie!), człowiekiem dramatycznie potrzebującym przygody i przerażonym, że skończy jako "miły facet". Kim jest prawdziwa kobieta? Urzekającą (wyłącznie!), delikatną istotką, której skalę potrzeb wyznacza: bycie zdobywaną, raz na jakiś czas wizyta w sklepie odzieżowym i macierzyństwo. Koniec horyzontu, dalej już tylko urwisko. Śmiała perspektywa, że dziewczyna też mogłaby odnaleźć się w "sercu, które pragnie wolności"? Odpada, to męska gra. Pomysł, że wcale nie jest podstawowym celem nas wszystkich wyłącznie urzekać i czekać na księcia? Świat już burzy się w posadach. A jakiś feminizm…? Boże uchowaj, grzech wołający o pomstę do nieba, który zresztą, jak wiemy, kończy się przy wniesieniu lodówki na czwarte piętro! I tak dalej, i tak dalej… Drodzy panowie, poetyckie militarne metafory i czarno-biała wizja świata mogą wydać się męskie wyłącznie w oczach "urzekających" jedenastolatek. W oczach kobiet są szpanerskie, trochę zabawne, a przede wszystkim ujmująco (lub wkurzająco) chłopięce.
[SZYMON]:
"Modlę się za ciebie od pierwszego wejrzenia": ta sytuacja wydarza się bardzo często. Przychodzisz do duszpasterstwa, jesteś nowy, starasz się wypaść jak najlepiej i być dla każdego miły. Mijają kolejne dni, żadnej relacji nie wyróżniasz bardziej czy mniej. Wyjeżdżacie na pierwszy rekolekcyjny weekend i pod wpływem natchnienia decydujesz się powiedzieć świadectwo. Wychodzisz i bełkoczesz - po wszystkim nic nie pamiętasz, taki byłeś zestresowany. Zaczynają się nocne rozmowy i spacery. W tym momencie pada to jedno zdanie: "Bo wiesz… modlę się za ciebie, odkąd przyszedłeś". STOP. Nie ma nic gorszego. To jak kubeł zimnej wody i elektryczne wstrząsy jednocześnie. I zawsze wtedy faceci zadają sobie pytanie: "co ja takiego zrobiłem?". Do końca życia nosisz w sobie przekonanie, że mówienie świadectw jest BARDZO niebezpieczne. Wydaje nam się, że kobiety tak reagują na otwarcie się mężczyzny. Kiedy zobaczą jego odsłonięte serducho, to myślą, że powiedzenie czegoś tak miłego i podobnie osobistego przekona nas do dalszego uzewnętrzniania. Nie ma nic gorszego dla mężczyzny niż próba wyciągnięcia z niego emocji. My je po prostu przeżywamy, my ich nie opisujemy. Dlatego dobra rada: jeśli mówię o Bogu, to mówię tylko o relacji z Bogiem - moje świadectwo nie ma ukrytych przekazów i wołania o ratunek. Nie podrywam na świadectwo. A jeśli widzisz mnie po nim jako Bożego rycerza, to wiedz, że przedstawiłem tylko fragment mnie. Są jeszcze te miejsca, o których usłyszeć byś nie chciała. Tam walczę ze wszystkim, co zrozumieć mogą tylko inni mężczyźni. I mamy trochę wypaczony obraz modlitwy - boimy się, że za naszymi plecami pertraktujecie z Bogiem, za ile nas odstąpi.
<<"Operacja randka" i jej poważne następstwa>>
[POLA]:
"Teraz pan ma relaks": "Nie, nie ma mowy, żebym zmienił plany. Dlaczego? Ponieważ tak postanowiłem. Nie, musisz uszanować moją decyzję. Musisz zrozumieć, że wolność jest dla mnie ważna" - mówi. Co bardziej doświadczony użyje "argumentu z wolności" nawet w kontekście krzesła w kawiarni albo smaku chipsów. To niepokorny typ, który nieustępliwie zaznacza granice i podkreśla, jak bardzo jest niezależny. Zrobi, co może, żebyśmy tylko… co? Zobaczyły w nim silnego i twardego mężczyznę? Przez przypadek nie pomyślały, że mu na nas zależy? Nie przywiązały się? Pojęcia nie mam, co tak naprawdę się za tym kryje. Wiem, że dla nas najczęściej jest to po prostu równoznaczne z odrzuceniem. A jeśli rzeczywiście chce w ten sposób zaznaczyć dystans, lepiej, żeby sobie jawie odpuścił, bo niewiele rzeczy tak i smuci, i rani, i drażni. Wbrew pozorom nie chodzi o bycie na każde nasze skinienie. Raczej o coś bardziej prozaicznego, brzmiącego niczym modelowa pozytywna cecha z CV - chodzi o umiejętność chodzenia na kompromisy. Chcesz się bawić w związki i randkowanie? Może nawet przemyka ci przez myśl takie słowo jak "miłość"? Oddaj kawałeczek swojej drogocennej wolności. A jeśli nie jesteś na to gotowy, może jednak daj sobie spokój?
[SZYMON]:
"Dzień dobry, chcę mieć z Tobą dzieci": są też przypadki, które zapowiadają szczęśliwe zakończenie. Spotykasz w duszpasterstwie wyjątkową dziewczynę, "tę jedyną" - co mężczyźni rozumieją jako "w tej chwili nie interesują mnie żadne inne relacje z dziewczynami". Wszystko wskazuje, że to tylko kwestia czasu, gdy będziecie ze sobą. Gdy już dojrzejesz do decyzji, by porozmawiać o tym, dochodzi do starcia dwóch frontów, które mają zupełnie różną intensywność. Na twoje "podobasz mi się, chcę spróbować być z tobą i zobaczyć, w jaką stronę podąży nasza relacja", bardzo często możesz usłyszeć: "ja też widzę nas razem, chciałabym, żebyś był ojcem moich dzieci, widzę, jak Bóg nas prowadzi od początku". BLOKADA WŁĄCZONA. W tym momencie trudno nam już zrobić jakikolwiek krok, nawet przy silnym działaniu endorfin. Zaczynamy studzić sytuację, a wtedy wy czujecie, że chyba was odtrącamy. I jeszcze ten Pan Bóg - robi się naprawdę poważnie. Ja zawsze od tego momentu miałem w tyle głowy, że nasz związek będzie we trzy osoby. Ty, ja i Pan Bóg. I zawsze, gdy będę chciał się do ciebie zbliżyć (w granicach rozsądku), Bóg będzie siedział na parapecie niczym twój kot, obserwując każde moje zachowanie i ruch. A gdybyśmy jednak zostali małżeństwem? Czułbym, że jest jeszcze ktoś trzeci. Czasami przechodzi nam przez myśl: a może lepiej znaleźć niewierzącą dziewczynę? My po prostu trochę inaczej traktujemy Boga, inaczej patrzymy też na relacje. Widzimy, że w dużej mierze zależą one od nas samych. I będzie w niej miejsce dla Boga. Dobra rada: spróbujcie podejść do tego tak jak my - etapami. Czas sam pokaże, w którą stronę pójdzie relacja, a definicje pojawią się wtedy, gdy będziemy gotowi podejmować kolejne decyzje. Taki przykład: kiedy wy już zostajecie matkami, nosząc dziecko - nam potrzeba jeszcze co najmniej 9 miesięcy, żeby stać się ojcami. Miejcie na uwadze nasz zegar procesów i przemian.
[POLA]:
"Umrę samotny": stanowczość rozumiana jako ośli upór nie jest dobra. Ale wcale nie lepsze - o ile nie gorsze - jest nieustające rozchwianie, generalny brak decyzji i do tego, jako wisienka na torcie, narzekanie. Jest taki typ samotnego chłopaka, który chciałby mieć żonę, ale nie może znaleźć nawet kandydatki i w związku z tym zajmuje się częstym przeżywaniem tego ważkiego problemu. Przeżywa bardzo malowniczo, wzdychając ciężko. Jego zbolały głos utorował drogę do świętości już niejednej dziewczynie, której otworzył się nóż w kieszeni, gdy słyszała ten smutny bełkot, ale zmilczała. Bo narzekanie na brak kobiet w duszpasterstwach i we wspólnotach Kościoła żeńskokatolickiego to groteskowa śpiewka ze stężeniem absurdu na poziomie Mrożka. Bardziej szczegółowe warianty takiej postawy to refreny "kobiety są, ale nie ma tej jedynej" i "nie spotkałem takiej, która byłaby idealna, każda ma nieznośne wady" oraz rozszerzone wersje koncertowe "baby są jakieś inne", "sam nie wiem, czego chcę" i "boję się przyznać, że po prostu boję się związku". Zamiast mierzyć się krok po kroku ze swoimi problemami i lękami, nazywać je i ujarzmiać, chodzi taki człowiek po świecie i rozsiewa aurę lekkiej grozy. A żeby było zabawniej, najczęściej ma obok siebie jakąś bliską koleżankę lub nawet całe grono tychże. I co? I jak tło do piosenki Grzegorza Turnaua: naprawdę nie dzieje się nic. Nie chce ich zobaczyć? Faktycznie ich nie widzi? Widzi, ale nie wykonuje żadnych kolejnych kroków? Naprawdę aż tak marzy o związku? Więc czemu mówi o tym w kółko? Oto pytania godne najtęższych umysłów.
<<Pomysł na rok pełen randek>>
***
Tekst napisany z przymrużeniem oka, aczkolwiek w każdej historii jest przecież ziarno prawdy.
Skomentuj artykuł