Podwójne zamiesz(k)anie

(fot.shutterstock.com)
Iwona i Dominik Sidor / slo

Zanim natrudzicie się o urzędniczy "papierek" lub odważycie na związanie sakramentalnym "węzłem", zamieszkajcie razem na próbę - tak radzą nam dzisiejsze czasy. Czy rzeczywiście, aby przekonać się czy nasz partner to właściwy kandydat na męża, potrzebujemy sprawdzić go przed ślubem, mieszkając pod jednym dachem?

Czy może jednak życie z obecną ukochaną "na kocią łapę" to falstart przed małżeństwem z prawdziwego zdarzenia?

Nie ma wątpliwości - nikt nie lubi kupować kota w worku. Zanim w coś zainwestujemy, musimy to sprawdzić, przekonać się, że nie będziemy stratni. Podobnie myślimy o największej inwestycji naszego życia - małżeństwie. Zbyt dużym ryzykiem byłoby powiedzieć "tak" komuś, kogo nie znamy w codziennych sytuacjach, z kim niekoniecznie będziemy mogli szczęśliwie się zestarzeć. Dziś mówi, że kocha, zabiega o nasze względy, stara się zaimponować, zapewnia o dozgonnej miłości - a po ślubie? Okaże się egoistą skupionym na swoich potrzebach, już nie tak romantycznym i szarmanckim, jak podczas spacerów nad Wisłą czy wypadów do kina. Jak uniknąć takiego rozczarowania?

Wbrew temu, co usłyszelibyśmy od wielu młodych ludzi, wspólne zamieszkanie nie jest gwarantem całkowitego poznania naszego partnera. To wypróbowywanie się, niczym przedmiotu z katalogu, który w razie gdyby nie spełniał naszych oczekiwań, możemy odesłać. Z tym, że w przypadku tak zażyłych relacji międzyludzkich nie możemy liczyć na zwrot zainwestowanych środków. Wręcz przeciwnie - nieudany związek na próbę pozostawia rany, o których ciężko zapomnieć. Trudno chyba wymazać z pamięci wspomnienia, kiedy żyło się prawie jak małżeństwo - dzieliło łóżko, wannę i lodówkę. Prawie… tak, robi ogromną różnicę! Czas chodzenia ze sobą, narzeczeństwa, jest czasem wyjątkowym, a wykorzystanie go na wzajemne poznanie się zależy od naszej kreatywności. Wcale nie trzeba dzielić na co dzień mieszkania, by poznać system wartości drugiej osoby, jej podejście do wychowywania dzieci, dysponowania pieniędzmi - warto prowadzić długie i żywe dyskusje. Jest mnóstwo sposobów, by znaleźć takie sytuacje, w których ukochana osoba będzie mogła wykazać się odpowiedzialnością, troską, rezygnacją z siebie.

DEON.PL POLECA


Nie jest też koniecznym zobaczyć ją rozczochraną o poranku, by zdecydować czy to kobieta na całe życie, ani zbierać jego brudnych skarpetek, by stwierdzić, że z takim niechlujem to marnowanie życia. Nie można zapominać też, że człowiek zmienia się właściwie przez całe życie, dojrzewa, nabiera mądrości życiowej. Nie wszystko jesteśmy w stanie obiecać, mimo najszczerszych chęci. Często okazuje się, że takie wypróbowywanie się przed ślubem jest złudnym poszukiwaniem ideału, którego - bądźmy realistami - nie znajdziemy. Kiedy mówimy "kocham" czy nie myślimy też o akceptacji wad i niedociągnięć partnera, kochania go takim, jakim jest? Czy mówiąc "kocham" nie myślimy także o chęci stawania się lepszym dla ukochanej osoby, rezygnacji z siebie, by ta druga była z nami szczęśliwa, o gotowości dochodzenia do kompromisów, jeśli takowe mają być dobre dla związku? Taka zapewne powinna być Miłość, która zakłada pewne ryzyko, bo wierzy, że decydując się na ślub, zawieramy małżeńskie przymierze. Wierzymy, że wprowadza nas w rzeczywistość łaski, dzięki której w naszym małżeństwie będzie obecny Bóg. A Jemu zależy, abyśmy byli Jedno.

Tego, co zarezerwowane dla małżeństwa nie da się przyspieszyć w czasie, przeskoczyć na kolejny etap jeszcze przed małżeńską przysięgą. "Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem" - pisał Kohelet. Tak też: jest czas zakochania pełen ekscytacji i euforii, czas narzeczeństwa wypełniony tęsknotą za byciem 24 godziny na dobę z ukochaną osobą, przeznaczony na dojrzewanie do ślubowania sobie miłości i wierności. I wreszcie jest czas małżeństwa, zupełnie nowy rodzaj relacji, który bez właściwie przeżytych poprzedzających go etapów nie byłby tak pięknym i oczekiwanym. Bo na co czekać, kiedy przed ślubem żyło się już właściwie jak mąż z żoną?

Niejeden z nas negatywne nastawienie do konkubinatu kojarzy wyłącznie z Kościołem katolickim, warto wiedzieć jednak, że jest to temat, którym zajmują się również naukowcy. Z badań amerykańskich badaczy University of Virginia w Charlottesville wynika, że coraz częstszym zjawiskiem jest tzw. efekt kohabitacji. Dotyczy on par, które zamieszkały razem przed ślubem, aby się dopasować, z przyczyn ekonomicznych, z wygody, by nie marnować czasu, z chęci nieponoszenia odpowiedzialności za drugą osobę w razie rozpadu związku… etc. Dowodzi on, że ich późniejsze małżeństwa są dużo częściej narażone na rozwody i niezadowolenie ze wspólnego zalegalizowanego życia. Pokazuje, że kohabitacja w praktyce tak naprawdę koliduje z normalnym procesem zabiegania o względy przyszłego małżonka, rozwijania się dla tej drugiej osoby, pracy nad sobą. Nie trzeba już przecież odprowadzać narzeczonej do domu ostatnim autobusem, zapewniać o tęsknocie, ani dbać o komunikację z partnerem - skoro mieszka się razem i widuje codziennie, to jest się zwolnionym z takich starań o jakość związku. Mamy już teraz wszystko, podane jak na talerzu. Efekt kohabitacji to więc także odwlekanie ślubu w nieskończoność, pozostawianie drugiej osoby (zwłaszcza kobiety) z nadzieją na "coś więcej". A kiedy już dochodzi do ślubu, często decyduje o nim przyzwyczajenie, chorobliwe przywiązanie. Trudno rozstać się z osobą, z którą dzieliło się wszystko. Czy można jednak mówić o szczęśliwym małżeństwie z przyzwyczajenia, czy też lęku przed samotnością?

Pomimo tak powszechnej dziś społecznej akceptacji dla "rozsądnej" decyzji o mieszkaniu na próbę, jest wiele młodych małżeństw, które się na nie nie zdecydowały. Dlaczego? Bo decyzję o związku na całe życie lepiej jest podejmować z pewnego dystansu, w zupełnej wolności, bez przyzwyczajenia do stałej obecności partnera. Ponieważ teraz, po ślubie, doceniają czas oczekiwania i widzą efekty swojego zaangażowania w twórcze narzeczeństwo, które dziś punktuje w małżeństwie.

Cóż, mieszkanie razem, kiedy nie jest się małżeństwem, to jak granie na elektrycznej gitarze nie podłączonej do prądu. Marne to dźwięki. Kiedy jednak zdecydujemy się na sakramentalne "Tak!", ten prąd zaczyna płynąć z Bożym błogosławieństwem. Wtedy brzmi prawdziwa muzyka!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Podwójne zamiesz(k)anie
Komentarze (33)
22 stycznia 2017, 16:16
Abstrahując od kwestii moralnych, wspólne mieszkanie "na próbę" przed ślubem ma sens, jeśli określimy jego ramy np. mieszkany razem pół roku bądź rok, po tym okresie decydujemy, ślub albo rozstanie. Taki układ jest jasny i uczciwy. Patrząc z punktu widzenia KK, jakkolwiek kościół może rozgrzeszyć fakt wspólnego pożycia przed ślubem, ewentualne rozstanie po ślubie rodzi o wiele poważniejsze konsekwencje. Prawda jest też taka, że nic nie gwarantuje trwałości małżeństwa. Małżeństwa rozpadają się niezależnie od tego czy ludzie żyli wcześniej "na kocią łapę", czy też praktykowali czystość przedmałżeńska, jakkolwiek by ją rozumieć. Dzieje się tak, bo życie jest trudne i skomplikowane. Samo błogosławieństwo Boże nie wystarczy, potrzeba jeszcze codziennej, wytwałej pracy nad sobą i pracy nad związkiem. Niestety o tym mało kto mówi. Ogólnie artykuł płytki i beznadziejny.
LK
Lukasz Kk
23 stycznia 2016, 08:54
Coraz wiecej osob, nie koniecznie katolikow, dochodzi do wniosku ze kohabitacja nie sluzy. Chodzi o to aby jasno rozdzielac pewne okresy zycia, i z kawalerstwa czerpac tak jak z malzenstwa. Trwanie pomiedzy to jakies zawieszenie. Ludzie w tym grzezna bo taniej a taniej to nie lepiej! Dajmy na to mam dlugoletnia dziewczyne, mieszkam z nia ale np. chcialbym sie rozstac bo podskornie czuje ze 'to nie to' ale niewygodnie jest mowic to komus z kim sie dzieli rachunki i sprzatanie, organizowac wyprowadzke. Plus pozycie przedmalzenskie rozleniwia, wiem brzmi brutalnie ale tak jest, nie musze sie starac, zabiegac, po prostu stawia to mniejsze wymagania przede mna. Namawiam tylko do przemyslenia tych faktow.
22 stycznia 2016, 17:33
Chodzę do kościoła praktycznie co niedzielę, ale gdy czytam coś takiego to wymiotować mi się chce: "Efekt kohabitacji to więc także odwlekanie ślubu w nieskończoność, pozostawianie drugiej osoby (zwłaszcza kobiety) z nadzieją na coś więcej" -> "ZWŁASZCZA KOBIETY"?! To chyba jakiś żart ;/ No tak, baba ma czekać aż cudowny mężczyzna się nie zaopiekuje bo przecież jesteśmy takie nieporadne! I tylko czekamy, śnimy o tym. ŻENADA. To oznacza że faceci sobie z nami robią co chcą, a my tylko mamy i możemy mieć nadzieję że się nam oświadczą! Totalna głupota!!
22 stycznia 2016, 12:05
Nie zgodzę się z wieloma aspektami. Przede wszystkim, zamieszkanie przed małżeństem czy po - nie ma tu różnicy, związek, w którym nie ma "dopasowania", nie przetrwa (a jeżeli przetrwa, to na siłę i żadna ze stron nie będzie się dobrze czuć). Nie jest też prawdą, że nie ma "ideału" - najpierw należy odrzucić własne, przesadne wymagania, widzenia danej sprawy, patrzeć tak, jak jest, nie doszukując się nie wiadomo czego, a wszystko stanie się idealne, tak samo jak partner życiowy (o ile w życiu z takim mieliśmy być). Bóg stworzył świat, który jest już idealny, jedynie może się wydawać inny przez niezrozumienie (niezauważanie) ogólnych prawd.
PF
Paulina Finke
22 stycznia 2016, 11:38
Dwa pytania. "Skoro mieszka się razem i widuje codziennie, to jest się zwolnionym z takich starań o jakość związku" - to może się wydarzyć pół roku przed ślubem, pół roku po ślubie i 5 lat po ślubie, skąd wniosek, że właśnie wspólne zamieszkanie przed ślubem skutkuje mniejszymi staraniami w małżeństwie? I drugie - o co chodzi z tą rezygnacją z siebie? Brzmi trochę smutno :/
TD
Tomasz Dyć
20 kwietnia 2017, 11:48
1) wspólne mieszkanie przed ślubem rozleniwia szybciej po prostu. Skoro już przed ślubem nie muszę się starać o nią - to po ślubie tym bardziej (wielu facetów tak po prostu działa, może nawet nieświadomie). A jeśli przed ślubem muszę się starać - to ZAWSZE to co zdobywam z trudem staje się dla mnie cenniejsze. Psychologiczne zależności takie po prostu są. Więc wtedy małżeństwo jest dla mnie cenniejsze - i bardziej o nie zabiegam. 2) największym wrogiem miłości jest EGOIZM, więc jeśli chcę by nasza małżeńska miłość wzrastała to trzeba walczyć z egoizmem swoim - i właśnie rezygnoważ z tego co bym chciał na rzecz tego co moja ukochana by chciała. Wtedy prawdziwie świadczę jej miłość. Jak np. zamiast grać na komputerze (czego bym chciał) wezmę się i pozmywam czy poprasuję (czego ona by chciała). To konkretny gest miłości i jednocześnie temperowanie swojego egoizmu.
O
Ona
21 września 2013, 19:49
Anglia- Wooow...Dziękuję za oświecenie.
NT
nie teoria
21 września 2013, 16:22
Każdy robo, to co uważa za odpowiednie i najlepsze dla siebie i nikomu nic do tego. Osobiście mając spore doświadczenie życiowe, popieram wspólne zamieszkanie przed ślubem. Takie jest moje zdanie, ale nie narzucam go nikomu w przeciwieństwie do innych "znawców życia". teoretycznych zresztą w tej dziedzinie. ... powinno być - każdy robi .....
NT
nie teoria
21 września 2013, 16:21
Każdy robo, to co uważa za odpowiednie i najlepsze dla siebie i nikomu nic do tego. Osobiście mając spore doświadczenie życiowe, popieram wspólne zamieszkanie przed ślubem. Takie jest moje zdanie, ale nie narzucam go nikomu w przeciwieństwie do innych "znawców życia". teoretycznych zresztą w tej dziedzinie.
A
A
21 września 2013, 16:06
AMEN! :)
A
Anglia
21 września 2013, 16:01
Ona, Jest fachowe okreslenie na to co piszesz. Nazywa sie relatywizm moralny. Pozdrawiam.
O
Ona
21 września 2013, 12:19
Najlepiej wrzućmy wszystkich gorszycieli mieszkających bez sakramentu do jednego wora. Przecież jesteśmy tacy idealni. Podpieranie się badaniami amerykańskich naukowców niczego nie wnosi. Życie toczy się tu i teraz, a każdy przypadek jest inny.
A
Anglia
21 września 2013, 10:19
~Piotr Kiszka (...) Właściwie skąd ta dyskusja? No tak, religia. Wlasciwie co Cie przyciaga na takie portale? No tak, religia...
TD
Tez doktor
21 września 2013, 10:15
Jak zwykle w tekstach tego pokroju cytuje się jedynie prace naukowe mogące potwierdzić założoną tezę, pomijając te które jej przeczą. Przykre. To prosimy o pare przykladow
A
AgentHa
2 sierpnia 2013, 14:05
Kiedy poznałam mojego narzeczonego uwazałam, że muszę najpierw zamieszkać z chłopakiem, bo nie chcę nabyć kota w worku... W miarę poznawania się stwierdziliśmy, że nie musimy sie wypróbowywać. Ufamy sobie i temu co Bóg nam przygotował w swoim planie.  Razem pokonujemy trudności ( a nie brakuje ich) mieszkając osobno do ślubu, wiemy,ąe im dłużej utrzymamy magię naszej odrębności będąc jednocześnie wspólnotą (która pełnię osiągnie dopiero w zjednoczeniu się po sakramentalnym "tak"), tym dłużej będziemy szczęśliwi. Nasze nie pójście na łatwiznę, żeby mieszkajac wspólnie  "zaoszczędzić" czas , kasę na biletach itp to po rostu kolejne dowody dla nas jak bardzo jesteśmy dla siebie ważni, rezygnując z egiostycznego zagarniania drugiej osoby dla siebie. Mamy tez czas aby budować relację  My wśród naszych znajomych, bo wspólne spędzanie czasu z "drugą połówką" to nie tylko czas spedzony we dwoje, ale równiez wspólne wyjazdy w góry, na jachty razem z innymi. w końcu jesteśmy isotami społecznymi.
M
Marcudi
30 lipca 2013, 23:51
Katolickie przygłupy.
A
A.
22 stycznia 2013, 17:23
Każdy ma swoje podejście do tego tematu. Nie uważam ze mieszkając ze swoim narzeczonym przed slubem chciałam go wypróbować. Wiedzieliśmy że chcemy być razem i nie było mowy o testowaniu kogokolwiek kiedy zdecydowaliśmy sie razem zamieszkać. Poza tym starać trzeba się zawsze, w każdym momencie naszych wspólnych relacji, niezależnie czy jesteśmy narzeczonymi, czy juz małżonkami. Nie sądzę że nasze małżeństwo jest gorsze lub uboższe przez to, że zamieszkaliśmy wcześniej wspólnie.
M
M
22 stycznia 2013, 16:18
Partner? Śmierdzi mi tu tzw. "równouprawnieniem". Partner to może być w pracy, czy w grze. W małżeństwie jest małżonek/-ka, w narzeczeństwie narzeczony/-a, a na etapie "chodzenia" chłopak lub dziewczyna. Partnerzy są równi. Dwoje osób w związku nigdy nie są równe. Mają inne predyspozycje, inne zadania. I za to się kochają i szanują. I to jest piękne. 
S
Sąsiadka
9 grudnia 2012, 11:29
,,Niejeden z nas negatywne nastawienie do konkubinatu kojarzy wyłącznie z kościołem katolickim...''   I może się tak kojarzyć jeśli przyglądamy się na codzień rodzinie, w której ojciec przebywa z rodziną w środy i czwartki, a pozostałe dni jest przykładnym kapłanem.
Marta Staniszewska
14 listopada 2012, 15:38
Najwięcej oburzenia wyrażają ci, dla których słowo : wyrzeczenie nie istnieje. Zarówno przed ślubem, jak i po, nie warto się poświęcać - oczywiście taka osoba powie,  że nie, to jej nie dotyczy, ale jesli w sprawie wspólnego mieszkania nie potrafi wybrać mądrze, to przepraszam, ale nie będzie to dla tej osoby problem, gdy przy większej kłótni powie,  ze już nie kocha tej drugiej osoby (bo cóż znaczy kochać?) albo przy trudach utrzymania rodziny, albo przy wychowaniu dzieci, gdzie nieraz jest wiele spraw do zmierzenia się z nimi?
MO
modlitwa o czystość
14 listopada 2012, 12:52
Panie, dziękuję Ci za moje ciało, którym mogę wyrażać miłość. Dziękuję za każdy dobry dotyk, czułość i cielesną bliskość, którą otrzymuję i mogę dawać bliskim. Proszę Cię o czystość, która jest przyjaciółką miłości. Pomóż mi zachować wolność od presji erotyzmu, który niszczy i zniewala. Zachowaj we mnie wstyd, który ochroni moją godność. Jezu, z ciałem ubiczowanym, wystawionym na poniżenie, który wziąłeś na siebie całą nieczystość świata, strzeż mnie, bym nie upokarzał ciała swojego ani innych. Pomóż, by to, co duchowe, kierowało tym, co cielesne. Boże wcielony, chcę chwalić Ciebie w moim ciele, teraz i po zmartwychwstaniu, na wieki wieków. AMEN
K
kulomulo
13 listopada 2012, 15:41
to sciema z tym sprawdzeniem, mieszkajac razem bez slubu, bez umowy jaka jest publiczne przyrzeczenie - slubowanie, czlowiek sie bardziej stara zeby nie stracic partnera. nie jest w 100% soba. po slubie puszcza ta psychiczna blokada i wtedy sie dopiero okazuje jaki kto jest. dlatego mozna se mieszkac bez slubu ale nie ma sie co ludzic ze to cos da :-)))) a jak musi byc w zwiazku gdzie mozesz byc soba?
DT
Doktor teologii
13 listopada 2012, 08:05
Jak zwykle w tekstach tego pokroju cytuje się jedynie prace naukowe mogące potwierdzić założoną tezę, pomijając te które jej przeczą. Przykre.
E
ewa
13 listopada 2012, 00:35
przepraszam, ale chyba pomylono podpis po wpisem poniżej. powinno byc nie ewa a wąż o, ile milosci bliźniego.... imie mam sobie zmienic bo Tobie się źle kojarzy? Jak ktoś ma obsejse i wszędzie widzi czyhające zło to powinien raczej szukac psychiatry a nie męza lub zony.
PK
Piotr Kiszka
12 listopada 2012, 23:41
Ewo, czytaj ze zrozumieniem. Piszą tutaj, że życie na kocią łapę nie tylko nie pomaga w przyszłym małżeństwie, ale przeciwnie, częściej zdarza się rozpad małżeństwa pary, która wcześniej żyła ze sobą "na kocią łapę". Tyle i tylko tyle. Skąd te informacje? Ludzie, którzy decydują się na życie we wspólnym mieszkaniu przed ślubem, to np.: 20-kilku-latkowie z wystarczającym dochodem na samodzielne życie, ogromną potrzebą wyrwania się ze szpon rodziców, którzy próbują zaleczyć dziećmi swoje porażki albo nie rozumieją tego, że nie muszą im już zmieniać pieluch, i przede wszystkim - bardzo silnym uczuciem do drugiej osoby. To też ludzie, którzy podejmują jedną z pierwszych poważnych decyzji w życiu próbując opierać się na własnych doświadczeniach, obserwacjach i uczuciu do swojego partnera. Nie wyręczają swojego rozumu żadną religią. Mają też świadomość ryzyka i odpowiedzialności za drugą osobę. Są też pewnie tacy, którzy uciekają od odpowiedzialności, decydując się na taki "związek". I nie ma to wiele wspólnego z religią. Tacy ludzie mogą być katolikami, ateistami albo kibicami Jagielloni Białystok. Właściwie skąd ta dyskusja? No tak, religia.
M
Mim
12 listopada 2012, 21:14
Dorośli ludzie mogą sami decydować o wielu rzeczach, co nie znaczy, że ich decyzje są z automatu mądre i dobre dla nich samych. Czasem warto posłuchać mądrzejszych od siebie, zanim podejmie się "własną decyzję". A pod artykułem podpisuję się oboma rękoma. Dodam jeszcze, że drugą osobę można dobrze poznać, gdy nie tylko się "randkuje", ale także razem pracuje, wypoczywa, dzieli odpowiedzialność za ważne zadania, uczestniczy w życiu swoich rodzin - to lepsza i skuteczniejsza metoda, niż po prostu zamieszkanie ze sobą. Zastanawiam się, czego mogłabym dowidzieć się o moim przyszłym mężu mieszkając z nim, a co byłoby powodem rezygnacji ze ślubu? Że wyciska pastę w niewłaściwy sposób? Rozrzuca skarpetki? Rano dziwnie wygląda? Jeśli to byłyby powody porzucenia narzeczonego, to cóż... Szczęśliwy człowiek, który by został przeze mnie porzucony. To napisałam ja - żona ze stażem (ale poślubnym, nie przedślubnym!).
A
a
12 listopada 2012, 21:04
 A ja mieszkałam ze swoim chłopakiem przed ślubem. Zgubnych skutków tegoż - brak. Nie traktowaliśmy tego jako małżeństwa na próbę. Mieszkaliśmy tak jako chłopak i dziewczyna. Poza tym sporo zaoszczędziliśmy w ten sposób, i na czynszu i na komunikacji miejskiej, jakoś nie bylo nam do niczego potrzebne prowadzanie się po nocy i podróżowanie nocnymi autobusami. Kiedy ludzie pracują nie ma czasu na takie głupoty. W dodatku nie jest to zbyt bezpieczne - bez sensu jest żeby w imię jakichś romantycznych mrzonek człowiek ktorego kocham nie zostal pobity na ulicy; bo się nam zachciało "pielęgnować czas oczekiwania". Złudzeń co do ideałów nigdy nie miałam podobnie jak mój obecny mąż. Nie przeszkodziło nam to też dbać o siebie na wzajem i starać podtrzymywać dobrą atmosferę związku i nie przeszkadza nadal po wielu latach małżeństwa.  ps. nigdy nie zbieralam jego skarpetek, ani przed, ani po ślubie. Nie sądzę żeby stan mojej fryzury o poranku miał jakiekolwiek znaczenie dla naszych życiowych decyzji. Chciałabym równiez dowiedzieć się od Państwa Bardzomądrych czym się różni przywiązanie przed- i po-ślubne, i dlaczego tylko to drugie nie jest "chorobliwe"? Poza ideologią "elektrycznej gitary" oczywiście. 
Aleksandra Adamczyk
12 listopada 2012, 18:30
Ja się pod tym podpisuję czterema łapami :) Mój mąż również :) Czas narzeczeństwa jest piękny i bardzo potrzebny. Poza tym czy ludzie mieszkający z sobą na próbę zdają sobie sprawę w jakiej sytuacji pozwalacją się stawiać swojemu partnerowi? Pozwalają na zachowanie pod tytułem: wypróbuję cię, a jak nie zdasz, to spadaj Gienia, świat się zmienia. Dziewczyny, kobiety - bądźcie wymagające wobec Waszych mężczyzn. Mężczyźni - bądźcie silni i wytrwali dla swoich kobiet. Opłaci się obojgu :)
12 listopada 2012, 14:03
@ewa Dorośli ludzie mogą sobie sami zdecydować gdzie i z kim chcą mieszkać. Ludzie są rózni, związki są różne, tym się nie podoba mieszkanie przed, innym bardzo to odpowiada i nikomu nic do tego. Ewo, czytaj ze zrozumieniem. Piszą tutaj, że życie na kocią łapę nie tylko nie pomaga w przyszłym małżeństwie, ale przeciwnie, częściej zdarza się rozpad małżeństwa pary, która wcześniej żyła ze sobą "na kocią łapę". Tyle i tylko  tyle.
C
czytelnik
12 listopada 2012, 13:51
Niestety coraz więcej osób dorosłych nie jest osobami dojrzałymi. Problem w tym,że przeżywają "fazy"  i nie są w stanie niczego na stałe przyrzec ani sobie ani drugiemu.    Jakoś nikt nie ma pretensji,że w sklepie nie pozwala się zmierzyć rajstop....spróbować tortu,zawierza się marce, firmie sprzedającej. Do sakramentu małżeństwa młodzi przygotowują się razem, ale nie przez wspólne zamieszkanie, ale naukę podejmowania wspólnych decyzji, spędzanie razem czasu wolnego,pasje, zajęcia, zadania,kurs przedmałżeński. Wreszcie ślubując sobie zawierzają Bogu, a Kościół  to potwierdza i błogosławi mocą Chrystusa na nową drogę  życia.
M
Michał
12 listopada 2012, 11:57
 Nie no dziewczyna po prostu nie zrozumiała przekazu... Najlepiej mieć na to dobre przykłady z życia wzięte.. (dobre - nie w sensie "odpowiednie", tylko najepiej obrazujące w/w skutki). Więc jak będziesz to czytała Ewa, to pozdrawiam ;d
12 listopada 2012, 11:40
 przepraszam, ale chyba pomylono podpis po wpisem poniżej. powinno byc nie ewa a wąż
E
ewa
12 listopada 2012, 11:23
 Dorośli ludzie mogą sobie sami zdecydować gdzie i z kim chcą mieszkać. Ludzie są rózni, związki są różne, tym się nie podoba mieszkanie przed, innym bardzo to odpowiada i nikomu nic do tego.