Rodzice! Uwolnijcie się od dzieci!

Rodzimy się uzależnieni od pomocy innych, ale naszym zadaniem jest usamodzielnić się (fot. Βethan/ flickr.com)
Redigolo Giampaolo / slo

Rodzice! Uwolnijcie się od dzieci, ponieważ jest to jedyny sposób, aby dać im wolność. Dzieci znikają z waszego domu, ale nie znikają z waszego życia. Zawsze będziecie podążać ich śladami, nawet wtedy, gdy pójdą nowymi ścieżkami.

Dla niektórych rodzicielstwo oznacza wyręczanie dzieci we wszystkim i podejmowanie za nich decyzji. Tacy rodzice wychodzą z założenia - niekiedy uzasadnionego - że dzieci nie są przygotowane do robienia niczego samodzielnie. Nawet gdy dorosną, rodzice nie zauważają tego i wciąż żyją życiem dzieci z całym oddaniem, wkładając w to mnóstwo energii. Ale w tym wypadku dobre intencje i wysiłek nie dają wymiernych efektów. Często rezultaty są zaskakujące, niepożądane, nieprzyjemne, wręcz przerażające. Dlaczego?

Nie wiem, dlaczego i, szczerze mówiąc, myślę, że odpowiedź na to pytanie do niczego nie jest przydatna. Gdy odkryjemy, że popełniliśmy błąd, i ustalimy, kto jest za niego odpowiedzialny (a wielu rodziców traci czas szukając wytłumaczenia czegoś, co potocznie nazywamy "klęską"), nie pozostaje nam już nic. Możemy tylko przyjąć do wiadomości, że dane wydarzenie zaszło, a to nas raczej nie pocieszy. Spróbujmy zatem przeanalizować, jak dochodzi do tej "klęski".

W pewnych okresach życia dzieci nie są w stanie podejmować decyzji. W dzieciństwie ich umysły, niedostatecznie rozwinięte, nie wykształciły jeszcze pewnych zdolności. Gdy mają po kilkanaście lat, nie potrafią odpowiednio o siebie zadbać. W młodości nie są niezależne finansowo.

DEON.PL POLECA

Noworodek żyje tylko dzięki opiece rodziców. Taki jest obowiązkowy punkt wyjścia nas wszystkich. Nie jest on równoznaczny z wyrokiem skazującym na życie. Rodzimy się uzależnieni od pomocy innych, ale naszym zadaniem jest usamodzielnić się. W tym procesie kluczową rolę odgrywa rodzina, to w niej najsilniej przejawia się nasza zależność od innych, ale ma ona również być terenem, na którym zdobywamy naszą wolność.

Często jednak rodzice zapadają na dziwną chorobę wzroku: widzą w swoim dziecku maleńkiego człowieczka, którego trzeba nosić na rękach i który niczego nie potrafi sam sobie zapewnić. Chcą dać mu wszystko, co najlepsze, nie widzą w nim człowieka, którym ma się stać, widzą tylko to, co sami mu dają, tylko efekty wywołane ich troską, ich prezenty, ich ubranka, ich obiadki, ich nauki. Angażują się cali w proces wychowywania dzieci, lecz nie zawsze mają sprecyzowane wyobrażenie o tym, jakim mężczyzną lub jaką kobietą ma się to dziecko stać.

Tacy rodzice biorą za model samych siebie i zamiast przygotowywać dziecko do wejścia w świat, przywiązują się do niego tak mocno, że nie umieją się z nim rozstać. Nie dostrzegają i nie rozumieją już różnic między sobą a dzieckiem. Nie zauważają, że dziecko żyje ich życiem, a nie własnym.

Na szczęście wcześniej lub później dzieci buntują się przeciw temu szkodliwemu mechanizmowi i uwalniają się z klatki. Dla rodziców zaczyna się trudny okres, czują się okradzeni z cząstki samych siebie. Twierdzą, że zostali ukarani za to, iż oddali dzieciom całych siebie i nie dostali nic w zamian. A jeśli dzieci, odpowiadając na ich zarzuty (nie bez racji, ale często w nieodpowiedniej formie), mówią, że nie domagały się tego, co dostały, rodzice czują się zdradzeni i obrażają się.

Tego konfliktu można uniknąć w jeden tylko sposób - uwalniając się od dzieci.

Uwalniajcie się stopniowo, delikatnie, z wyczuciem, umiejętnie, wystrzegając się rewanżów i chęci zemsty, w miarę jak skrzydła młodych stają się coraz silniejsze, ich loty coraz wyższe i dłuższe, w miarę jak wybierają swoją drogę życiową. Uwolnijcie się od tego, co dajecie swoim dzieciom, zmniejszając konsekwentnie liczbę ofiarowywanych rzeczy.

Zamiast wciąż dawać, dawać i dawać, zacznijcie doceniać to, co otrzymujecie. Na początku byliście dla dzieci niezbędni, teraz - stajecie się fakultatywni. Zamieńcie obowiązek w dar, a dar jest owocem wolności, nie przymusu.

Uwolnijcie się od dzieci, ponieważ jest to jedyny sposób, aby dać im wolność. Uwalniajcie się od dzieci stopniowo, a w chwili ich ślubów nie dotknie was syndrom pustego gniazda i nie wpędzi was w rozpacz. Dzieci znikają z waszego domu, ale nie znikają z waszego życia. Zawsze będziecie podążać ich śladami, nawet wtedy, gdy pójdą nowymi ścieżkami.

Czasem dzieci zawierają małżeństwa, aby uwolnić się od rodziców. Chcą wyfrunąć z klatki, w której je trzymacie. Jeżeli natomiast zawierają małżeństwa, czując się ludźmi wolnymi, osiągnęliście wasz cel. Jako rodzice spisaliście się na medal.

Uwolniliście się od dzieci i wreszcie stało się dla was jasne, skąd one przyszły i kim są (fascynującymi nieznajomymi, którzy zatrzymali się w waszym domu) i dokąd zmierzają. Gościnność i czułość, z którymi ich przyjęliście pod swój dach, na trwałe ich naznaczyły. Rodzina, z której wyszły, zawsze będzie na nich oddziaływać. Nie będzie jedynie wspomnieniem, nieuniknionym doświadczeniem, ale spełnieniem potrzeb i marzeń. Jeśli krok po kroku uwalnialiście się od dzieci, to ułatwiliście im przejście od potrzeby rodziny (uzależnienia od niej) do pragnienia rodziny (czyli wolności).

Rodziny założone przez wasze dzieci nie należą do was, ale oddają z procentami to, co zainwestowaliście w wasze pociechy. Tym samym stwarzają wam niepowtarzalną okazję do rewanżowania się, zmieniania się, doświadczania czegoś nowego.

Więcej w książce: Zawód - teściowie - Redigolo Giampaolo

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Rodzice! Uwolnijcie się od dzieci!
Komentarze (15)
:
:)
5 listopada 2014, 13:50
przede wszystkim trzeba rozmawiać. rodzice/tesciowie mogą dawać rady i do dzieci należy decyzja czy skorzystają z tych rad. dzieci nie powinny też od razu się irytować, tylko spokojnie wysłuchac i rozważyć. jeśli to nie zagraża życiu czy bezpieczeństwu - nie ma sprawy. najwyżej trochę się pomęczą np na nieodpowiednich studiach lub płacąc bez potrzeby za wynajmowane mieszkanie
P
Piotr
27 października 2014, 14:08
Kościół powinien organizować rekolekcje dla teściów na których byłaby poruszana problematyka w relacjach z dziećmi i wnukami. Wiele dobrego by to przyniosło i na pewno dzięki takim rekolekcjom wiele problemów mogłoby być zarzegnanych.
29 października 2014, 16:45
Całkiem dobry pomysł ;).
B
Bańka
25 października 2014, 18:11
Często małżeństwo trzymaja tylko dzieci. One odchodzą i nagle okazuje sie, ze dwoje ludzi nie ma sobie nic do powiedzenia. Stad ten upór, zeby " siedzieć na plecach" dzieciom. Bo brak siły, zeby spojrzeć prawdzie w oczy.
T
tomi
27 października 2014, 17:31
To skoro nie maja sobie nic do powiedzenia, to niech wspolnie milcza. Dla wielu kobiet moze to byc zbawienne, dla facetow czasem tez. Zapytajcie sie jezuitow jak rekolekcje w milczeiu dobrze robia, szczegolnie takie miesieczne. :):):);)
H
hanka
25 października 2014, 15:50
A według mnie to prawda. Rodzice z syndromem "pustego gniazda" mogą być bardzo niebezpieczni. Rozbijają rodziny. Kościół krzewi tą miłość rodzicielską do potęgi, ale trzeba uważać, bo może być ona zachłanna, zaborcza, zabójcza. We wszystkim umiar... Sama jestem ofiarą takich teściów, mój mąż dorosły człowiek odszedł od nas i mieszka z nimi. Poproszę na to jakiś paragraf kościelny przykazanie do tej odwróconej paradoksalnej miłosci, która nie jest przecież zakazana a tak potrafiła skrzywdzić i zniewolić...
25 października 2014, 17:00
Zgodzę się z tym co piszesz, masz rację, tylko nie rozumię jednego, co masz na myśli mówiąc że ,,Kościół krzewi tą miłość rodzicielską do potęgi" ?? Odobiście, zawsze spotykałam w Kościele, na kazaniach, rekolekcjach, książy którzy mówili jak ważne jest aby małżonkowie zaczeli życ ,,na własny rachunek", że najlepiej w miarę możliwości aby zamieszkali oddzielnie, że mieszkanie z teściami (którzy w większości świadomie nie chcą nic złego) może być szkodliwe w budowaniu ich relacji. Żeby swoje problemy rozwiązywali sami, a nie biegli do swoich rodziców ,,ze skargą". Nigdy nie spotkałam się w ustach księdza (jeśli mówił o małżeństwie), ze stawianiem rodziców nad małżonka...
H
hanka
25 października 2014, 18:29
Masz rację, że księża to podkreślają, ale w niektórych środowiskach to nie przechodzi. W wiejskim szczególnie cenione jest zwierzchnictwo rodziców, jako takich przekazicieli tradycji, jakby nie daje się młodym pełnej swobody pomysłu na życie. W mieście może inaczej. W każdym razie jeśli dla mężów/ żon ważniejsi są rodzice to tak  jak powiedział Franciszek, że to nie małżeństwa to jakieś stowarzyszenia, szczególnie kiedy mieszkają razem (rozumiem niektór sytuacje kiedy nie mają fizycznie wyjścia mieszkać gdzie indziej, ale jesli mają wybór ...?!).
25 października 2014, 18:59
Tak, jeśli dla męża/żony rodzic jest ważniejszy niż małżonek to rzeczywiście może to przynieść kiepskie owoce... Mam nadzieję Haniu że Twoja sytuacje się rozwiąże dobrze, że mąż dorośnie, wyprowadzi się od rodziców, i stanie na wysokości zadania którego się podjął wstępując w związek małżeński. Pamiętam w modlitwie, trzymaj się ciepło. p.s. Poleć swoją sprawę Św. Joannie Beretta Molla, słyszałam że ona sprawy rodzinne dobrze rozwiązuje ;), sama ją miałą...
H
hanka
25 października 2014, 19:42
Dziękuję, nie wiedziałam o tej świętej. Pozdrawiam.
D
DEB
27 października 2014, 13:27
Jestem już babcią. Uważam, że wiele rad udziela się młodym, ale mało jest rad dla rodziców i przede wszystkim teściów. Rodzic/teściowie mogą pomagać swoim dzieciom, ale tylko gdy są o to proszeni. Można na nich liczyć, gdy potrzebna jest pomoc, ale nie wolno dopuścić, aby żyli życiem młodych, wtrącali się, kontrolowali, robili coś lepiej, oceniali. Ileż radości można mieć z obcowania z wnukami, z przypilnowania, z zabawy, z czytania bajki, wspólnego spaceru, jazdy na rolkach. Dać można wytchnienie młodym tym wszystkim co wyżej. A kościół mógłby o tym częściej mówić. Spotkałam się z teściową, która mówi do zięcia - powieś pranie :(. A zięć nie umie postawić granic.
F
franek
25 października 2014, 13:32
Autor nie pisze co to znaczy "uwolnijcie się od dzieci". Przecież nie chodzi tu o ich porzucenie. Więcej konkretów!
F
franek
25 października 2014, 13:29
Jedna matka skarzy się, że syn mieszka na tej samej ulicy, ale tylko raz do roku odwiedza ja na swięta, żeby staruszka nie wtrącała się do ich życia. Wnuki jej nie znają. (asbabicz) Tak go wychowała!
Asia Babicz
8 czerwca 2011, 07:45
Wyzwaniem dla współczesnej cywilizacji która głosi prawo do izolacji i wolnosci młodych jest Tajlandia, kraj gdzie nie ma żadnych ubezpieczeń społeczych, zadnego Zusu, zasiłków! Ale tam nie zabija się dzieci i nie ma eutanacji starych. Bo tam dzieci opiekuja sie swymi starymi rodzicami do śmierci. Oni je wychowali, wiec dzieci dają rodzicom chleb i kąt przy sobie. W Tajlandii żyją biednie ale godnie. Dziadki opiekują się wnukami a rodzice zarabiają. Obecnie z zachodu takie Giampaole przybyli do tego pieknego kraju, przynosząc szkodliwe poglądy, a biznesmeni pieniadze i brud moralny, wykupuja tereny, lokale i zakładaja puby by handlować na cynicznej rozkoszy, uwodzą i psują ich kobiety. Tylko patrzeć jak ten naród zaprotestuje i wyrzuci ich, ja modlę sie o takie powstanie narodowe.
Asia Babicz
8 czerwca 2011, 07:35
Giampaolo, nadal tworzysz mity i chcesz zmienić to co zmienic sie nie da bez strat i cierpienia. Dziecko jest zawsze zadaniem dla rodzica i rodzic zawsze do konca zadaniem dla dziecka. Matka zyje dziećmi do śmierci, po to je urodziła, przecięcie pepowiny dokonuje sie fizycznie ale nigdy do konca psychicznie. Koniec z mitami i teoriami. Matka i ojciec ma brać żywy udzial w życiu dzieci i wnuków do konca zycia. To nie sa cyborgi, które po wykonanu funkcji rozrodczej i pielegnacyjnej maja isc na półke! Nie, rodzice potrzebuja swych dzieci, a dzieci swych rodziców. To jest zycie rodzinne, a nie rozszczepianie i izolowanie komórek w blokowiskach w dziurach w murach. Jedna matka skarzy się, że syn mieszka na tej samej ulicy, ale tylko raz do roku odwiedza ja na swięta, żeby staruszka nie wtrącała się do ich życia. Wnuki jej nie znają. Oto efekt paranoi współczesnego swiata.