Udawajcie, że jesteście szczęśliwi

(fot. shutterstock.com)
Peter M Kalellis / slo

Znany terapeuta rodzinny Jay Haley uważa, że ma szczęśliwą rękę do par w kryzysie. Wyznacza im zaskakujące zadanie: "Udawajcie. Chciałbym, żebyście poszli teraz do domu i udawali, że jesteście szczęśliwi. Przez cały tydzień możecie robić tylko to, co robią kochający się ludzie. Rozmawiajcie ze sobą serdecznie, zachowujcie się tak, jakbyście byli ze sobą szczęśliwi".

Haley twierdzi, ze gdy po tygodniu pacjenci wracają, oboje czują się wyraźnie lepiej. Są już swobodniejsi i, zachęceni doznaną ulgą, chcą zazwyczaj przedłużyć zadane ćwiczenie co najmniej o następny tydzień. Trudno powiedzieć, czy osiągany efekt jest jednoznaczny; wyraźny jest tylko wniosek, jaki płynie z tego paradoksalnego ćwiczenia - że można uczciwie odgrać własne szczęście.

Masz wybór. Niech cię nie zniechęca, że nie widzisz od razu efektów swoich starań o pojednanie. Nie powinieneś się martwić, że coś zaniedbałeś - gdybyś obrał od razu drogę idealną, nie dałoby się już niczego poprawić. Lepiej będzie, jeśli po prostu podejmiesz nową próbę i będziesz tym żył. Zaskoczy cię, jak od razu inaczej się poczujesz dlatego tylko, że zabrałeś się do dzieła.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc w "zaburzeniach" małżeństwa 51-letni Tom. Powiedział, że są małżeństwem, które posiada dwóch dorosłych, usamodzielnionych już synów. Jego żona Wanda - mówił - nie chce z nim współpracować nad uratowaniem związku; nie chce już o niczym słyszeć, tymczasem on sam rozpaczliwie usiłuje coś zdziałać. Tom przychodził do mnie raz na tydzień przez trzy miesiące; gotów był na wielkie wysiłki, by się zmienić - wykorzenić w sobie pewne złe nawyki i stać się lepszym mężem. Wanda odmawiała współpracy, co Toma czasami zniechęcało. Pomagałem mu przeprowadzić sześciomiesięczny program pracy nad związkiem tak dobrany, by mógł realizować go w pojedynkę.

DEON.PL POLECA


Kiedy mijał dziewiąty tydzień terapii, na moim biurku zadzwonił telefon. "Panie doktorze, tu mówi Wanda, żona Toma, który - o ile wiem - przychodzi do pana na terapię".
"Czym mogę pani służyć?" - spytałem.
"Kilka miesięcy temu mąż mnie prosił, żebym poddała się terapii razem z nim, ale nie wierzyłam, że to coś da, bo nasze małżeństwo bardzo się już psuło - odpowiedziała. - Teraz myślę, że mamy szansę. Tom się zmienił przez ostatni miesiąc. Nie wiem, jak pan to osiągnął, ale poprawa jest oczywista. Przypuszczam, że ja też powinnam się z panem spotkać".

Przy okazji najbliższej sesji z Tomem pogratulowałem mu wytrwałości. Wymagało to od niego dużej odwagi i cierpliwości, żeby dać z siebie wszystko dla ratowania małżeństwa w sytuacji, gdy żona konsekwentnie stawiała na nim krzyżyk. Po siedmiu tygodniach od przyłączenia się Wandy do terapii Tom dostrzegł, że w gasnący już związek wraca życie. Okazało się to realne, ale za cenę pełnego poświęcenia jednego z małżonków.

Kiedy obserwowałem Toma w okresie, gdy żona odrzucała jego starania, wydawał się samotny i zniechęcony. Kiedy mówił o swojej frustracji, uświadamiał sobie własny udział w historii małżeństwa i budziło się w nim współczucie dla Wandy. Współczując jej, nie skupiał się już na tym, jaką przeszkodą był dla jego wysiłków opór żony; dostrzegł w nim sposobność do jeszcze gorliwszego niż dotąd zaspokajania jej potrzeb i doskonalenia się w roli męża. W rezultacie na nowo odkrył różne dobre cechy Wandy. Chwalił ją, dawał jej upominki, kiedy go czymś ujęła, zapraszał na obiad do restauracji czy też proponował, że przejmie część domowych obowiązków. Te jego starania wywołały pozytywne uczucia żony i wtedy z własnej woli postanowiła przyłączyć się do terapii. Dziesięć lat później odbudowa związku ostatecznie się zakończyła; Tom i Wanda żyją ze sobą szczęśliwie, wspólnie ciesząc się czwórką wnuków.

Nie wszystkie jednak historie małżeńskie okazują się równie krzepiące. Załóżmy, że należysz do tych, którzy nie są w stanie dostrzec w swym partnerze żadnych pozytywów. O, to wcale nie znaczy, że powinieneś się poddać! Być może przenosisz na partnera przeświadczenie o własnej bezwartościowości. Jeśli twierdzisz, że sytuacja jest beznadziejna, może to być wynikiem szczególnego stanu twojego umysłu w trudnym okresie życia. Mówisz o partnerze, że jest człowiekiem upartym, a to może dlatego, że sam taki jesteś, a ty widzisz to wprawdzie, ale nie umiesz się z tym spostrzeżeniem pogodzić i swoje cechy przypisujesz partnerowi. Żeby posłużyć się dosadną przenośnią: jeśli uprzesz się postrzegać siebie jako wilka, to twój partner, jak zresztą wszyscy naokoło, stanie się owieczką.

Co jednak, jeśli podejmujesz działania pozytywne? Zaczynasz oczywiście od tego, co samo przychodzi do głowy. Powiedz sobie na przykład tak: "Żyję. Mam do dyspozycji umysł, moje ciało funkcjonuje. Mogę podejmować decyzje i mogę się poruszać. Potrafię kochać. Zrobić coś, co da mi satysfakcję. Znajduję radość w pomocy innym. Uczynię wszystko, żeby uratować to, co cenne w moim związku z żoną (czy mężem). Życie człowieka ma jakiś cel, zrobię więc pierwszy krok, żeby odkryć, co jest moim celem w życiu. Rozpoznam własną wartość, potem spróbuję ocenić wartość mojego partnera i odnaleźć szczęście w tym, że oboje nawzajem możemy się wzbogacać".

Chcąc odtworzyć harmonię związku, powinieneś pamiętać, że jest on bytem dynamicznym, wymagającym stałego wzajemnego wspierania się was obojga. Jasne, że zależy ci na szczęśliwym i owocnym życiu razem - ale w tym celu musisz ułatwiać partnerowi spełnianie się. Osoba obok ciebie to jest Bardzo Ważna Osoba, VIP twojego życia - jeśli to uznasz, zaleje cię fala radości. Wyobraź sobie, że siedzisz obok swojego partnera, patrząc mu serdecznie, głęboko w oczy. To jest tajemnica miłości dwojga ludzi: masz przed sobą osobę niepowtarzalną, jedną z miliardów, złożony i przypadkowy układ różnych cech, ale dla ciebie to jest osoba najważniejsza, ktoś, kogo wybrałeś. Powtarzaj sobie: "Dla mnie on jest najważniejszy (ona jest najważniejsza)". Tak też traktuj swojego partnera. Wiesz, jakie to niezwykłe uczucie?! Spróbuj.

Przez takie ćwiczenie odnajdziesz w sobie zagubioną - być może - akceptację swojego partnera, najbliższej ci kiedyś osoby. Przyjąłeś kiedyś do swego życia kogoś szczególnego, ale przyjąłeś go razem z jego wolnością - mógł się rozwijać albo mógł spocząć na laurach. Posiadając tę wolność, a przy tym zachętę miłości drugiej osoby, człowiek często wybiera rozwój i staje się coraz dojrzalszy. Czując twoją miłość, partner przeważnie zaczyna cię kochać bardziej niż dotąd, akceptując przy tym twoją wolność. Kiedy widzisz, że w związku następuje poprawa, musisz koniecznie okazać, że to doceniasz. Najlepiej byłoby, gdybyś wymyślił coś odświętnego, co podkreśli powstałe między wami dobro. Powiedz na przykład: "Tak nam się dobrze razem pracowało w ogrodzie! Uczcijmy to i chodźmy razem na kolację (do kina, do teatru…)".

Ignorując zauważalne postępy, zaszkodziłbyś pojawiającej się właśnie dojrzałej i twórczej interakcji. Kiedy partner zdobywa się na coś dobrego, a pozostaje to bez echa, taka sytuacja z pewnością prowokuje wnioski w rodzaju: "nic go nigdy nie zadowoli" albo "chyba znów źle postąpiłem", albo "nie umiem go niczym ucieszyć". Brak pozytywnego odzewu rodzi frustrację, a nawet bierność. Ktoś, kto widzi, że jego wkład w związek czy też osobiste osiągnięcia nie są przez partnera doceniane, czuje się oczywiście zniechęcony, a nawet zignorowany.

Wyobraźmy sobie, że mąż ma zwyczaj rano biegać. Wraca do domu i woła podniecony: "Zrobiłem dzisiaj trzy kilometry!" Jeśli żona odpowie: "Nic dziwnego, tak długo cię nie było. Zjadłabym jakieś śniadanie", mąż poczuje się zapewne odepchnięty. Harmonii między partnerami sprzyja natomiast odpowiedź w rodzaju: "Jesteś fantastyczny! Chodź, wyciśniemy sobie sok z pomarańczy - na pewno chce ci się pić", albo: "Bieganie naprawdę ci służy, wyglądasz znakomicie!". Inna scena: jedno z partnerów wyżywa się w pielęgnowaniu ogrodu, z zapałem sadzi i plewi. Drugie ma do wyboru uwagę "całe godziny tam tracisz", albo "kwiaty są przepiękne - odwaliłeś kawał świetnej roboty" - i jest to wybór bardzo ważny.

Sztuka podsuwania zachęt wymaga od partnera wrażliwości i znajomości potrzeb drugiej strony. Zastanów się, co twojego partnera dobrze usposabia i postaraj się mu tego nie skąpić. Jako osoba szczęśliwa i spełniająca się ma wszelkie szanse dobrze wypełniać swą rolę w związku. Jeśli jedno z partnerów jest znacznie bardziej ambitne i aktywne niż drugie, temu drugiemu nie wolno się niecierpliwić entuzjazmem drugiej strony. Powinno starać się podzielać jej radość. Z korzyścią dla związku będzie wtedy powiedzieć; "Widzę, że jesteś szczęśliwy, że się spełniasz. Cieszę się tym razem z tobą". Można też zareagować odwrotnie, mówiąc: "Wymyślasz sobie tyle zajęć; ciągle cię coś pochłania. A co ze mną?".

Pewnie, że mniej aktywna strona związku może czuć się opuszczona, wykluczona, może być nawet zazdrosna. Nie powinna jednak protestować, lecz akceptować zachowanie partnera, proponując mu przy tym włączenie się w zajęcia, które z kolei byłyby ciekawe dla niej. W przeciwnym razie znajdzie się na uboczu, bo trudno przecież, żeby towarzysz odgadł nie wypowiedzianą propozycję. Naprawdę lepiej powiedzieć "chciałbym z tobą zagrać w tenisa - lubię ten sport i wspólny mecz sprawiłby mi radość" niż "nigdy nie zaproponujesz mi tenisa".

Idea "on/a jest najważniejszy/a na świecie" odgrywa podstawową rolę w staraniach o odbudowę związku, pociąga za sobą nie tylko dostrzeganie zalet i osiągnięć partnera, ale także szacunek dla niego. Skoro twój partner jest dla ciebie najważniejszy, szanujesz jego niepowtarzalną i nienaruszalną osobowość, a przez to stwarzasz atmosferę, w której rozkwita jego szacunek dla samego siebie. Kiedy mówisz partnerowi "wierzę w ciebie", "wiem, że wiele możesz", "w danych okolicznościach podjąłeś właściwą decyzję", przekonujesz go w istocie, że szanujesz jego osobowość i to, jak postępuje w życiu.

Naszych partnerów nie zmieni bezpośrednio ani siła naszych przekonań, ani mądre rady, ani konkretne propozycje, możemy jednak stworzyć przestrzeń, która będzie działać na nich dobroczynnie i mobilizująco. Im bardziej będą się czuli akceptowani, z tym większą uwagą i skwapliwością będą słuchać głosu apelującego do ich serca.

Niektórzy mają skłonność, by pomagać swoim partnerom poprzez rozwiązywanie za nich ich problemów. Ale nie tędy droga! Trzeba pamiętać, do czego prowadzi takie wyręczanie: we współpartnerze wykształca się wtedy zależność od tamtej drugiej, aktywnej strony, a kiedy pewnego dnia nie będzie jej przy nim (słabszym partnerze) i zostanie on z jakimś problemem sam - równowaga interakcji między członkami związku zostanie zaburzona. Skuteczniejszą formą pomocy jest dawanie wsparcia; wówczas partnera wzmacnia nasze przekonanie, iż jest on w stanie udźwignąć ciężar zadania. Dla niektórych osób największą możliwą pomocą jest pozwolenie im, by radziły sobie z daną sytuacją własnymi siłami. Kiedy więc wspierasz partnera i dajesz dowód wiary, że poradzi sobie z problemem, on sam postrzega siebie jako kogoś silniejszego.

Pomyśl nad radami, napewno warto:

  • Zaproponuj randkę. Zaproś partnera, żebyście znowu spotkali się we wspólnie wybranym miejscu, tak jak kiedyś, gnani miłością, której na spotkaniu można dać wyraz. Na początek niech to będzie wspólne śniadanie, obiad, kolacja, czy po prostu spacer w parku. Ale bądź tak otwarty i przejęty, zapraszaj tak szczerze, jak wtedy na początku.
  • Podziękuj partnerowi za przyjęcie zaproszenia. Wywoła to w was obojgu ciepłe uczucia i pomoże ożywić związek.
  • Przyrzeknij sobie, że nie pozwolisz, aby jakiekolwiek żywione przez ciebie urazy zakłóciły takie spotkanie. Słuchaj uważnie tego, co partner chce ci powiedzieć; odpowiedz zdaniem, które będzie się zaczynało od "ty", nie od "ja".
  • Opanuj chęć imponowania. Staraj się raczej interesować tym, co się dzieje w twoim partnerze, niż robić jak najlepsze wrażenie swoją osobą. Okaż, że ciekawią cię jego osiągnięcia.
  • Kiedy czujesz, że dzieli cię od partnera przepaść, że nie umiesz nawiązać z nim kontaktu, wykorzystaj jeden z tych trzech modelów zdań, miło je precyzując:

Cieszę się, że jestem tu z tobą, bo…

To dla mnie bardzo ważne, że…

Czymś, co w tobie podziwiam, jest…

  • Rozmawiaj z partnerem o wspólnych przeżyciach, które stały się fundamentem waszego związku.
  • Przypomnij partnerowi jakieś radosne dla was obojga zdarzenie i zaproponuj, żebyście odwiedzili miejsce, gdzie to nastąpiło. Mów o wspólnie przeżywanych romantycznych chwilach.
  • Zaproponuj jakieś wspólne zajęcie, które moglibyście sobie razem zaplanować.

Więcej w książce: Odbudowywanie związków - Peter M Kalellis

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Udawajcie, że jesteście szczęśliwi
Komentarze (37)
P
PS
17 kwietnia 2015, 14:55
Bardzo fajny artykuł. Gratuluje ! Warto również pamiętać o tym, że wszystko wymaga zaangażowania i wyćwiczenia -jeśli mogę to polecam PLAN TRENINGOWY [url]http://www.problemymalzenskie.com[/url]
F
franek
17 kwietnia 2015, 11:24
Jak ja nie lubię słowa partner w odniesieniu do małżonków!!!! Partner może byc tej samej płci, albo przygodna znajomość.
A
A*
17 kwietnia 2015, 10:27
Wszystko jest bardzo proste..nie czyń drugiemu co tobie nie miłe...wystarczy wprowadzić to w życie (myśli, słowa i uczynki) i dzieją się CUDA naprawiają się wszystkie relacje międzyludzkie ... problem zazwyczaj pojawia się z uczynkami bo myśleć i mówić to jest dobry początek...trzeba jeszcze coś zrobić...:)
1
131
16 kwietnia 2015, 00:33
a jeszeli boga nie ma to co bóg na to? a jeszeli jezd....?
P
prawda
14 kwietnia 2015, 09:49
[url]https://www.youtube.com/watch?v=LlqH_e2TEd8[/url] Zobaczcie ten filmik.
A
andrzej
1 maja 2015, 21:09
I to chyba nasz jedyny mądry wybór jakiego możemy jeszcze dokonać.
M
Mira
14 kwietnia 2015, 09:44
Alez owo tytułowe UDAWANIE, to swoista prowokacja autora. Nie chodzi o życie w fałszu i na pokaz, na zewnątrz, dla obcych, ale o pokazanie sobie, w związku, jak chcielibysmy, żeby yło. Daj to, co chciałbys otrzymac - uwagę zainteresowanie etc. Jest tak, że najtrudniej zacząc, a potem, drugiej osobie, odpowiedziec dobrem na dobro jest juz latwiej. Ranią często wynikłe z przyzwyczajeń drobiazgi, opryskliwe słowa, brak uwagi. I artykuł jest o tym, jak zmienić, odbudowac relację zaczynając od takich pozornie drobnych, a niezwykle istotnych rzeczy
W
Wiola
13 kwietnia 2015, 22:36
Przyznaję się bez bicia - nie jestem w żadnym związku, choć artykuł świetny ;) Ale mam pytanie, bo nigdy tego nie rozumiałam: "Jesteś dla mnie najważniejszy" -no super stwierdzenie, pierwsze jakie nasówa się zakochanej osobie, ale... katolicy mówią: "Bóg jest na pierwszym miejscu!" No i też super. Ja wiem, że Bóg a człowiek to co innego, ale połączyć w całość tego nie umiem ;/ Jakby mógł mi to ktoś wytłumaczyć...?
PC
Prosty chłop
13 kwietnia 2015, 23:06
Jeśli ktoś z ludzi stanie się dla ciebie najważniejszy, ważniejszy niż Bóg, to ten człowiek może stać się bogiem dla ciebie, jest to bardzo niebezpieczne. Uzależnienie, utrata własnej wolności. Drugi człowiek jest ważny, ale nie najważniejszy. Choć zakochani tak pewnie mówią. A jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu czyli najważniejszy to wtedy wszystko w twoim życiu ma właściwy porządek. Bóg ci wolności nie zabierze a ci ją da.
13 kwietnia 2015, 23:47
Wiolu, Bóg żyje w Człowieku ("Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha św"). Miłość potrzebuje więc konkretnego Adresata. Tylko Ty wiesz, kim On jest i kiedy prawdziwie kochasz drugiego człowieka, to w ten właśnie sposób kochasz Boga, który w nim mieszka. Pozdrawiam cieplutko :)
13 kwietnia 2015, 23:55
Zgoda, lecz jeśli potrafisz właśnie kochać bezwarunkowo drugiego Człowieka, to potrafisz też kochać siebie i Boga żyjącego w Człowieku. Prawdziwa Miłość jest wolna, tzn. bez warunków właśnie. Znamy ją dobrze np. z relacji rodzicielskiej, z miłości do osób, które "odeszły z tego świata" czy też właśnie z relacji z partnerem życiowym.
W
Wiola
22 kwietnia 2015, 21:31
Czyli zakochani którzy mówią, że ta druga osoba jest dla nich najważniejsza kłamią? Bądź nie są do końca świadomi tego co mówią przez chemię? I trzeba w domyśle dodać że ta dróga osoba jest najważniejsza zaraz po Bogu?
PC
Prosty chłop
22 kwietnia 2015, 22:12
Niektórzy zakochani, gdy mówią jesteś dla mnie najważniejszy mogą mówić niestety prawdę. Jest tak często właśnie, gdy Bóg nie jest pierwszy, co w różnych związkach się zdarza. Ja nie wiem, nie mam na tyle doświadczenia. Choć kilka razy zdarzyło mi się być zakochanym, to jednak nigdy człowiek nie był dla mnie ważniejszy niż Bóg. Przynajmniej nie pamiętam. Choć pewnie te pierwsze, młodzieńcze zakochania są najbardziej „zniewalające” bo pierwsze, nowe doświadczenie. Moim zdaniem nie trzeba dodawać, że ta druga osoba jest najważniejsza dla mnie, zaraz po Bogu, bo to też chyba niezbyt dobrze, nie jest to potrzebne. Mówić trzeba jesteś dla mnie ważny, to wystarczy. W związku nie wolno zapominać o sobie, o miłości do siebie. Jak kochasz najbardziej Boga, kochasz siebie to myślę, że nie będzie problemu z kochaniem drugiego człowieka.
W
Wiola
23 kwietnia 2015, 12:33
Heh, dalej nie rozumiem, komentarz to chyba za mało, żeby to zrozumieć. Tak poza tym, to jednak, mimo wszystko, jakbym słyszała od mężczyzny: "Jesteś dla mnie ważna" to niestety, ale takie same zdanie mogę usłyszeć do mamy, taty czy przyjaciółki, więc nie satysfakrjonuje z ust ukochanego. Wiem, że różnie się interpretuje pieśń nad pieśniami. Porównuje się często Kościół do oblubienicy, ale czysto technicznie zakochana tam panna stawia młodzieńca na piewrszym miejscu i nikt nie mówi, że jest to zła miłość. Mimo wszystko ktoś podał taki przykład i ma mieć on charakter tylko symboliczny?
PC
Prosty chłop
23 kwietnia 2015, 16:22
Nie chciałbym usłyszeć od kogoś nawet ukochanego: jesteś dla mnie najważniejszy. Chyba by mnie to zmroziło, to jakoś kojarzy mi się ze zbytnią zależnością od drugiego człowieka. Choć też pewnie zależy to od tego, jak ktoś rozumie słowo „najważniejszy” i co ono dla danej osoby rzeczywiście oznacza. Pieśń nad Pieśniami rzeczywiście porównuje się często do miłości Boga do kościoła lub też można ją interpretować, jako pokazanie miłości narzeczonych czy małżonków. Jednak nie masz nigdzie, słowa: jesteś najważniejszy, pierwszy. Jest natomiast: jesteś mój/moja czy piękna/piękny czy śliczny/śliczna, najmilszy/najmilsza. Tam są pokazane dobre cechy miłości opartej na Bogu. Bo tylko taka miłość między ludźmi przetrwa jest trwała. Tak jak mój nick wskazuje jestem prosty chłop, może nie potrafię ci tego wytłumaczyć.
W
Wiola
23 kwietnia 2015, 20:09
albo ja niepojęt(n)a ;p Mam nadzieję, że w końcu to zrozumiem ;) Dziękuję za wszystkie odpowiedzi :)
UB
udawajcie, byle wiarygodnie
8 listopada 2014, 19:06
Tak, tak!!!! udawajcie, że jesteście szczęśliwi ze sobą. Udawajcie całe życie, najważniejsze, żeby sąsiedzi widzieli jak się "miłujecie" zwłaszcza w niedzielę idąc do kościoła lub na spacer za rączkę. A w pozostałe dni tygodnia udawajcie, udawjcie, aż się w tym udawniu zatracicie. Udawajcie, jak radzi autor artykułu.
13 kwietnia 2015, 10:18
Co z czytaniem ze zrozumieniem ? ,,Udawanie szczęścia" ma być wstępem do terapi, aby chociaż odrobinę oduczyć się ,,warczenia", a zobaczyć że można zwracać się do siebie nawzajem delikatnie i uprzejmie. ,,Udawanie szczęścia" ma być pewnym początkiem przemian, początkiem rozwiązywania problemów a nie ich przykrywaniem. Życzę więcej delikatności i przemyśleń a mniej krytyki ;)
D
Daga
13 kwietnia 2015, 13:01
Widac , że nie przeczytałeś/łaś treści artykułu, ale niestety ale nie zrozumiałeś/aś...
U
Ula
13 kwietnia 2015, 14:10
Jak by tego było mało, udawanie tak naprawdę przestaje być udawaniem, bo jeśli osoby, które mają coraz mniej dobrych wspólnych chwil, potrafią wyobrazić sobie wspólną radość, dobro, szczęście i miłość, a do tego przekuć marzenia w czyn, to już pokazują, że zmieniają swoją rzeczywistość! Gdyby dobre gesty były tylko udawaniem to nie pojawiłaby się, ani ulga, ani iskra radości. Tak myślę i zgadzam się z poprzednikami- mniej krytyki, a więcej delikatności, otwartości, rzetelności i miłości :)
A
antyudawanie
2 listopada 2014, 16:23
jeśli nie ma już miłości, to po co udawać? Dla otoczenia, żeby wszyscy myśleli, że jest ok? Jak długo można żyć i udawać? To są jakieś chore porady, nagające się dla "katalickiech udających małżeństw" Ot, takie udawane na niby związki, oby tylko ze ślubem kościelnym. Męka do końca życia. Chcecie, to sobie udawajcie. Prawdziwa miłość, nie ma nic wspólnego z udawaniem.Kim jest autor artykułu? Chyba niewiele wie o miłości.
D
D.
2 listopada 2014, 16:42
Kiedyś miałam wiele powodów by płakać. Płakałam jadąc samochodem, ale do pracy zapłakana wejść nie mogłam. Więc w połowie drogi wydmuchiwałam nos i zaczynałam się na siłę uśmiechać. Wchodziłam do pracy uśmiechnięta i uśmiechałam się wbrew sobie. Zrazu było to sztuczne, ale przyciągałam do siebie ludzi. Smutas nie przyciąga. Podobnie w związku. Czasem wszystko jest monotonne i wszędzie pojawić może się kryzys. Tylko trawa na pozór jest zieleńsza u sąsiada. Trzeba swoją trawę posypać nawozem, podlać, zaaerować, zadbać o nią. To nazwał autor artykułu "udawaniem", dopieszczeniem. Tylko tak można nie stracić miłości.
A
antyudawanie
2 listopada 2014, 17:11
 trawa u sąsiada może jest i zieleńsza ale milości NIE DA się udawąć. Przynajmniej nie wyobrażam tego sobie. Jeśli się kogoś naprawdę kocha, to po co udawać? Można udawać człowieka szczęśliwego, zadowolonego i "grać" takimi pozorami wobec innych ludzi (np. w pracy). Ale czy można udawać miłość w związku? Czy można udawać w łóżku? To prowadzi w prostej drodze do depresji. Czy można żyć w niezgodzie ze swoimi uczuciami? Życie to nie jest gra pozorów i udawanie przed najbliższą osobą.
K
Kredka
3 listopada 2014, 11:16
Miłość NIE JEST UCZUCIEM. Uczuciem jest gniew, zazdrość, zakochanie się. Gdy uważasz miłość za uczucie - dopiero jesteś na początku drogi. Nad uczuciami faktycznie nie masz władzy. Nigdy nie myl uczucia zakochania, fascynacji drugą osobą z miłością! Bo miłość to pragnienie dobra drugiej osoby.
Katarzyna Rybarczyk
3 listopada 2014, 11:26
Autor wiele wie o miłości. Mam wrażenie, że Ty antyudawanie nie zrozumiałeś artykułu, lub może nie byłeś nigdy w dugotrwałym (minimum kilkunastoletnim) związku. Miłość, to nie uczucie, ale postawa, decyzja. Porady zawarte w artykule nie są nakierowane na to, aby trwać w udawaniu, ale na to, aby płomień miłości na nowo rozniecić tak, aby docelowo móc przestać udawać i jdnocześnie uratować miłość.
D
D.
8 listopada 2014, 19:17
Trawa u sąsiada nie jest zieleńsza zwykle. Tak nam się zdaje.  A jeśli nawet jest, to jedynie pracą nad swoją trawą możemy poprawić jej kondycję. Udawania wszelkie o ile są pozorami nie są dobrą metodą na cokolwiek, jednak w życiu nie wszystko jest łatwe i jednoznaczne. Czasem trzeba zrobić dobrą minę, choć wszystko boli. Czasem trzeba się przemóc i dać z siebie coś więcej, choć w zasadzie chciałoby się akurat tylko dostawać. Udawać miłość? Może jednak czasem tak. Można się zdziwić jak dawanie w rzeczywistości więcej nam da niż branie. Oczywiście można nie mieć stale humoru, można marudzić że pada deszcz i szybko się ściemnia, ale warto przypomnieć sobie o co chodziło na początku, zobaczyć w związku wszystko co łączy i codziennie zrobić coś dla kogoś cierpliwie i bez końca.
D
D.
8 listopada 2014, 19:31
Broń Boże - nie wolno robić coś dla otoczenia, aby myśleli, że jest ok. Natomiast czasem trzeba zmusić się do wysiłku, np. pomyśleć co zrobić, aby mąż poczuł się lepiej. Może masaż, może spacer, może film w kinie, może wspólna kolacja, może podam mu  kawę, może coś zrobię, co on lubi. Na początku mi się nie chce, ale podejmuję trud, żeby on poczuł się lepiej. Daję coś z siebie, a nie czekam aż mi życie samo się pokoloruje. (Wziąć kredki i pokolorować życie.) No to idę - zrobię mężowi masaż. Bolą go plecy. Napracował się w ogrodzie. Nie chce mi się, ale pójdę :), a przecież i ja jestem zmęczona... A jednak tak trzeba.
13 kwietnia 2015, 10:23
Kolejna osoba która nie przeczytała ze zrozumieniem artykuły tylko zatrzymała się na tytule... ,,Udawanie szcześcia" ma pokazać że można zwracać się do siebie delikatnie, aby przezwyciężyć wieloletnie problemy w komunikacji, kiedy zapewne więcej było żalu, agresji, irytacji we wzajemych relacjach niż dobroci i delikatności. Później zaczyna się praca nad związkiem i rozwiązywanie problemów które nagromadziły się przez te lata.
K
krisaml1
27 kwietnia 2014, 06:59
Ale w histori Toma nie wizę udawania tylko pracę nad tym aby okazywac miłość w czynie Nie widzę w tym żadnego udawania. On nie udawał szczęśliwego , on zacząl od siebie bo zależało mu na relacji.
A
Ann
17 kwietnia 2014, 13:50
Ja bym to nazwała nie tyle udawaniem co bardziej grą (brzmi mniej kontrowersyjnie choć sens jest ten sam). Mój narzeczony i ja dzięki temu często poznajemy się od nowa (znamy się ponad 3 lata, a ludzie którzy nas nie znają myślą, że jesteśmy rodzeństwem...). Zaczęło się kiedyś przypadkiem na promie podczas jakiejś wspólnej trasy, kiedy podeszłam do niego, stojącego opartego o barierki na górnym pokładzie, powiedziałam "Czeeeść, nazywam się .... Dokąd tak samotnie płyniesz?" On załapał w lot o co chodzi i odpowiedział, że jest wolnym człowiekiem i cały czas podróżuje po świecie, że to jest jego pasją... I w ten sposób spędziliśmy cały wieczór świetnie się ze sobą bawiąc i poznając się od nowa. Potem zaprosił mnie do wspólnej podróży po Polsce, więc z promu zjechaliśmy już jednym samochodem... i tak spędziliśmy najcudowniejsze (póki co) wakacje naszego życia. Ja, i przypadkowo poznany mężczyzna z promu... Stąd potwierdzam teorię powyższego artykułu. To działa. Bawcie się ze sobą. Udawajcie, grajcie, twórzcie scenariusze na bieżąco. Bądźcie szczęśliwi. Ave :)
E
Ewa
17 kwietnia 2014, 06:33
Udawanie...Uważam, ze najgorszą rzeczą jest gdy ktos udaje wobec mnie przyjazne uczucia. To się wyczuwa gdy ktoś ma maskę na twarzy.
D
DEB.
8 listopada 2014, 19:37
Ale Ewo nie chodzi o fałsz, chodzi o wysiłek, aby dać coś z siebie, zmusić się do wysiłku, aby miłość nie zgasła.
T
toja
16 kwietnia 2014, 22:33
Ja bym bardzo chciał, lecz jak w opisie moje Kochanie narazie nie chce. Wiem że po cichutku dzieci tego pragną. szczególnie ten najmłodszy, który nic z tego nie rozumie. Gdzie mam się zgłosić to pujdę, ale tylko z moją kobietą. Udawanie hm... a może obopulna zmiana, wspólne przebaczenie, bal przebierańców. Czy warto ja wiem że warto. Kotóż może Kochać bardziej niż niewinne oczy dziecka mówiące Kocham cią ufam ci tyś moją nadzieją. Czy dla samych tychy oczu nie należy próbować.
G
Goniec
16 kwietnia 2014, 16:52
Jeśli katolickie małżeństwo ma polegać na udawaniu, to bardzo dziękuję
M
malyyypl
16 kwietnia 2014, 18:57
Nie chodzi o udawanie dla udawania, a zmuszanie się do wysiłku. Jedno nastawienie może zmienic drugie. Mozna też nic nie robić i zapętlić się w tym że jest beznadziejnie.  Obejrzyj film Próba ogniowa (Fireproof) jeśli nie oglądałeś. 
K
kostuchna
16 kwietnia 2014, 19:03
W ostateczności tylko. I to na pewien okres.
P
pein
20 grudnia 2014, 12:18
Jeśli co drugi komentujący nie rozumie, co czyta, to ja już nie chcę żyć na tej planecie.