Zmarł na koronawirusa, ale zostawił żonie list pożegnalny. "Jestem szczęściarzem"
John w wieku ośmiu i szesnastu lat wygrał walkę z rakiem. Niestety, w wieku 33 lat w szpitalu w Danbury w Connecticut. Jako przyczynę śmierci podano zatrzymanie akcji serca powikłane z zakażeniem koronawirusem.
Jak podaje TVN 24, John uzyskał pozytywny wynik na wirusa 24 marca. Na początku dokuczał mu tylko kaszel, potem miał problemy z oddychaniem, więc udał się do szpitala. Po tygodniu został podłączony do respiratora, to na chwilę pomogło. Później po kilku dniach zmarł.
Jego żona, Katie, i lekarze do dzisiaj nie do końca wiedzą, jak to się stało, ponieważ czuł się już dobrze. Katie mówiąc o śmierci męża, wyznaje: "czuję, że część mnie umarła". Od ośmiu lat byli małżeństwem, mieli dwójkę dzieci, Braedyna (2 lata) i Penelope (10 miesięcy). Chłopiec urodził się z poważnymi problemami neurologicznymi.
Kiedy John umarł, Katie chciała zgrać z jego telefonu wspólne zdjęcia. Znalazła tam... list od męża. Napisał: "Kocham was całym moim sercem, daliście mi najlepsze życie, o jakie kiedykolwiek mógłbym prosić. Jestem szczęściarzem i jestem dumny z bycia mężem i ojcem". Skierował także słowa bezpośrednio do żony: "Jesteś najpiękniejszą opiekuńczą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Jesteś naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Mam nadzieję, że żyjesz szczęśliwie z taką samą pasją, która sprawiła, że się w tobie zakochałem. To, że jesteś najlepszą mamą dla dzieci, jest najwspanialszą rzeczą, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem".
Katie podejrzewa, że John napisał ten list, zanim został podłączony do respiratora.
Skomentuj artykuł