Życie w pojedynkę?
Single coraz częściej stają się przedmiotem obserwacji i badań. Socjologowie zastanawiają się nad tym, jakie zmiany zaszły w społeczeństwie, że liczba osób żyjących w pojedynkę wciąż rośnie. Psychologowie debatują, co takiego dzieje się w psychice młodego pokolenia, że coraz rzadziej i dość niechętnie decyduje się ono nie tylko na zawieranie małżeństw, ale w ogóle próbę wejścia w głębsze relacje czy związki?
Statystyki podają, że w Polsce mieszka blisko 5 milionów tzw. singli. W tej grupie znajdują się zarówno osoby, które z wyboru lub innych przyczyn losowych nie weszły w związek małżeński, ale także osoby owdowiałe i po rozwodach, które nie są aktualnie w stałym związku. Wiele osób, w tym badaczy naukowych zajmujących się tym obszarem życia społecznego, uważa, że singlem można nazwać tylko taką osobę, która deklaruje życie w pojedynkę jako swój wybór, a nie konieczność.
Często single charakteryzowani są jako mieszkańcy dużych miast, pracownicy korporacji lub właściciele własnych firm, przedkładający karierę i życie towarzyskie ponad rodzinę i związane z tym zobowiązania. Czy rzeczywiście tak jest, że brak bliskich więzi i głębszych relacji jest wygodą i ułatwieniem we współczesnym świecie? A może zmienia się system wartości i rodzina nie stanowi już takiego zasobu jak odpowiednie finanse i zawodowa czy społeczna pozycja? A może tak trudno znaleźć tę przysłowiową "drugą połówkę", że brak efektów zmusza do podjęcia decyzji o zaprzestaniu poszukiwań? Taki wybór z konieczności...
Przyczyn, dla których coraz więcej osób decyduje się na życie w pojedynkę może być wiele. Dla części z pewnością tak jest wygodniej, bo człowiek jest odpowiedzialny tylko za siebie. Wiele osób stawia na rozwój kariery, chcąc więcej zarabiać, angażuje się w pracę do tego stopnia, że na życie prywatne praktycznie brakuje już czasu. Dostatnie życie, na które dobre zarobki pozwalają, czasem wciąga tak bardzo, że rodzina i związane z nią zobowiązania rzeczywiście schodzą na dalszy plan. A czasem zdarza się i tak, że nie każdy jest w stanie udźwignąć odpowiedzialności za drugą osobę.
Niektórzy ludzie po prostu nie widzą siebie w roli męża i ojca lub żony i matki. Mają świadomość ciężaru obowiązków, które związane są z założeniem rodziny, wiedząc, że nie są w stanie im sprostać. Czasem to uzmysłowienie sobie swoich słabości, wad, niedoskonałości. A niekiedy choroba lub niepełnosprawność sprawiają, że osoba podejmuje decyzję o pozostaniu w stanie wolnym do końca życia, by nie obciążać drugiej osoby ciężarem, który sama już dźwiga. Pan Bóg powołuje nie tylko do życia konsekrowanego czy do małżeństwa, powołuje także do życia bez rodziny, wskazując wówczas, że życie rodzinne to nie jest odpowiednia droga, że przymioty, które dana osoba posiada są niewystarczające, by stworzyć udany związek. Ale za to posiada takie, które pozwolą jej spełniać się na innych płaszczyznach życia. Jak pisał ksiądz Twardowski: "nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek".
Jest wśród singli i taka grupa, która woli przelotne znajomości, bo szuka nowych doświadczeń i doznań w kolejnych flirtach - wierność dla nich jest po prostu nudna. Inni po kolejnym rozczarowaniu nie chcą wchodzić w nowe związki. W końcu dookoła tyle rozwodów, że nie ma sensu się w "to" pakować. A jeśli rodzice lub znajomi również się rozwiedli, to zupełnie wystarczy za przesłankę, by i życie owego singla w stałym związku (w którym jeszcze nie jest) także legło w gruzach.
Ktoś powie, że to tylko łatwe wytłumaczenie, pretekst, by nie podejmować trudu założenia rodziny. Można taką osobę potępić i nazwać egoistą. Tylko czy słusznie? Z jednej strony rzeczywiście rośnie nam pokolenie egocentryków, z drugiej strony trudne doświadczenia wyniesione z rodzinnego domu nie wykształcają innego wzorca. O związek, relację, bliskich trzeba dbać, zabiegać, trzeba nad tym pracować, by w trybikach napędzających rodzinną machinę wszystko działało prawidłowo. To wymaga zaangażowania, wysiłku, cierpliwości i trudu. A tymczasem media kreują rzeczywistość jako absolutnie osiągalną bez większej pracy i starań. Łatwy dostęp do pieniędzy, nieprzestrzeganie norm, przekraczanie granic, osiąganie zamierzonych celów na skróty, często bez większego wysiłku, swoboda obyczajów w niekoniecznie właściwie pojętej afirmacji życia sprawia, że dla wielu rzeczywiście wybór życia w pojedynkę wydaje się najlepszy. Tylko czy taki kult hedonizmu nie jest przypadkiem rekompensatą innych braków?
Z pewnością bycie singlem nie jest najlepszym rozwiązaniem dla tych, którzy życie rodzinne stawiają wyżej niż cele materialne i finansowe. Bo dla nich zaufanie, wsparcie, bycie kochanym i potrzebnym, stanowi sedno egzystencji. To grupa osób, które bardzo pragną stworzyć stały, mocny i trwały związek, tylko z jakichś przyczyn wciąż nie mogą go zbudować. Bo trochę paradoksalnie, łatwość dostępu do komunikatorów sprawia, że trudniej nam się komunikować ze sobą nawzajem. Rozwój transportu skraca odległości geograficzne, ale udogodnienia techniczne zatrzymują nas w domowych fotelach. Nie wychodzę, bo nie mam z kim. Takie poczucie samotności, które wynika z bezowocnego poszukiwania wymarzonego ideału, wpędza często w poczucie bezradności i rozpaczy. Bo byciem samemu często mylone jest z samotnością. Ale tak naprawdę nie wychodzę nie dlatego, że nie mam z kim, tylko dlatego, że nie akceptuję tego, że mogę wyjść sama.
Brak przyzwolenia na swoje funkcjonowanie w pojedynkę często zamyka nam drogę do akceptacji drugiej osoby, która też w pojedynkę przemierza świat i szuka tej swojej "drugiej połówki". Bardzo często brak akceptacji siebie w sytuacji bycia singlem, lęk przed byciem samemu, owocuje brakiem otwartości na relację z drugim człowiekiem. Relację, która stając się coraz głębszą, ma za zadanie zbliżać, dając jednocześnie poczucie odrębności i wolności. Relację, która ma rozwijać i prowadzić do wzrostu obu stron. Jeśli jednak człowiek nie pokocha i nie przyjmie swojej samotności, nawet jeśli jej doświadcza, to nie będzie umiał stworzyć zdrowego, prawidłowego związku z drugim człowiekiem. Bo może, drogi Singlu, to nie Ty ciągle trafiasz na niewłaściwe osoby, tylko one trafiają na Ciebie - spragnionego miłości i bycia dla kogoś, chłonącego jak gąbka czułość i uwagę, który zamiast kochać i pozwolić tą miłością żyć, zakładasz smycz i zaciskasz pętlę, bojąc się swojej samotności? Jakże nie zgodzić się z księdzem Janem, że "bliscy boją się być blisko, żeby nie być dalej".
Czasem człowiek boi się tak bardzo, że może zostać sam, że tworzy w swojej głowie pewien schemat, według którego dobiera partnerów. Do każdej napotkanej osoby przykłada taki szablon i sprawdza czy pasuje. Jest przekonany, że znalezienie wyśnionego ideału uchroni przed kolejnym rozczarowaniem. Takie myślenie sprawia, że zafiksowany na selekcjonowaniu i rekrutowaniu potencjalnych kandydatów na współmałżonka według ściśle określonego wzorca, staje się niemal ślepy na tych, którzy nie są zgodni z kluczem, ale za to oryginalni, wyjątkowi i zdecydowanie bardziej współgrający. Niczym puzzle. Dwa identyczne nigdy nie będą do siebie pasować. Szukając tego odpowiedniego, musimy skoncentrować się na tych o kompletnie odmiennych formach. To, że coś pasuje kształtem do gotowych ram, nie znaczy, że jest z nimi kompatybilne.
Trzeba pamiętać jeszcze o jednej rzeczy - znalezienie męża lub żony nie rozwiązuje wszystkich problemów tego świata. A przynajmniej osamotnionego dotąd singla. Bo założenie rodziny to dopiero początek. Oczywiście wartość rodziny jest niezaprzeczalna, tylko czasem wydaje się, że pojawienie się ukochanej osoby powoduje, że życie staje się różowe i sielankowe. Owszem, w okresie zakochania rzeczywiście motyle w brzuchu unoszą kilka centymetrów nad ziemią, ale już rachunki i nieprzespane noce podczas ząbkowania pociechy, potrafią skutecznie sprowadzić na ziemię. Gotowość do podjęcia wyzwań i wzięcie na siebie ciężaru zobowiązań z pewnością ułatwi spełnianie określonych wymagań, które pojawiają się wraz z pogłębiającym się zaangażowaniem i zacieśnianiem więzi. Ważne także, by nasze oczekiwania wobec drugiej osoby były realne i możliwe do spełnienia. W przeciwnym razie znowu pojawi się poczucie zawodu.
Myślę, że problem w znalezieniu człowieka, u boku którego chciałoby się zestarzeć, bardzo często leży w nas samych, choć tak chętnie obarczamy winą otaczający nas świat. Choć samo określenie "szukanie" lub "znalezienie" jakoś mi tu nie pasuje. Bo szukać można zgubionych kluczy, a znaleźć można pracę. Nie ma psychologicznych trików i mądrych rad jak spotkać miłość. Miłość po prostu pojawia się wtedy, gdy jesteśmy gotowi ją przyjąć. W najmniej spodziewanym momencie, czasem w zupełnie niespodziewanym człowieku. Czasem mamy wrażenie, że przychodzi za późno, że w nieodpowiednim momencie. Czekamy. A z miłością to jest tak, że "spróbuj nie chcieć jej wcale, wtedy przyjdzie sama". Ksiądz poeta jak zawsze trafnie.
Skomentuj artykuł