Żyli ze sobą tylko ze względu na mnie

(fot. shutterstock.com)
Eduard Martin / slo

Moi rodzice żyli ze sobą, byłam o tym przekonana, tylko ze względu na mnie, tylko - jak mawiają zgorzkniałe kobiety - ze względu na dzieci... Nie pamiętam, żeby kiedyś powiedzieli sobie coś pięknego.

Potrafili na przykład nie odzywać się do siebie przez cały tydzień, mijali się jak nieznajomi. W takim właśnie środowisku dorastałam i do dziś odczuwam tego skutki.

Rodzice wiedzieli o tym. Kiedyś usłyszałam, jak matka krzyczy na ojca, że okaleczył córkę, a ojciec tylko odszedł i zamamrotał w drzwiach, że to ona mnie okaleczyła. Oboje rzecz jasna mieli na myśli psychikę, bo poza tym byłam zdrowa jak rydz. Byłam jednak dość wystraszonym dzieckiem i zdecydowanie mnie ten "dom" naznaczył. Nie potrafiłam z nikim się umówić, bałam się ludzi, a zwłaszcza mężczyzn, unikałam ich.

DEON.PL POLECA

I potem to się stało. Mieszkałam w internacie, a do domu jeździłam raz w miesiącu, w dodatku jeszcze wielokrotnie szukałam wymówki, żeby nie wracać. Kochałam bardzo rodziców, tylko że nie tęskniłam za tą straszną atmosferą, w której panowała wyłącznie cisza i nienawiść.

Pewnego dnia zatelefonowałam do domu: - Muszę się uczyć do egzaminów i przyjadę dopiero w przyszłym miesiącu. - Szkoda - powiedział ojciec i odłożył słuchawkę.

Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia... Poczułam jednak taką ulgę, że zrównoważyło to moje wyrzuty. Zeszłam do naszego klubu w internacie i oglądałam telewizję. Myśl, że nie muszę jechać do domu, wyraźnie mnie ogrzewała.

Trzy dni później znów siedziałam przed telewizorem, słuchałam wiadomości i nagle słyszę, że okolicę, w której mieszkaliśmy, nawiedziła powódź. Powódź stulecia. Widziałam zdjęcia ulic, po których ludzie pływali na łódkach, domy zalane aż do drugiego piętra, widziałam place, które zmieniły się w jeziora.
Od razu pobiegłam do telefonu. I zadzwoniłam do domu.

Telefon nie działał.

Strasznie się przeraziłam. Najchętniej pobiegłabym tam natychmiast. Ale przestały kursować pociągi i autobusy. W telewizji widziałam, jak woda przewala się przez ulice, które zamieniły się w rzeki. Żywność dostarczały helikoptery, które zabierały także ludzi, chroniących się na dachach domów. Widziałam, jak niektóre budynki rozpadają się i jak wylewa się woda z przerwanej grobli stawu. A tam gdzieś, powtarzałam sobie, są ojciec i matka.

Próbowałam się czegoś dowiedzieć w pogotowiu informacyjnym - ale tam było zamieszanie, niczego nie wiedzieli. Co mogłam zrobić? Czekałam tylko, płakałam i śledziłam każdą nową relację z powodzi... I wtedy nagle, w nocy rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju. Wybiegam - a na korytarzu stoją rodzice.

Padłam matce w ramiona i płakałyśmy, a potem zobaczyłam, że mnie i matkę obejmują inne ręce, taty. Więc się wszyscy obejmowaliśmy i żadne z nas nie mogło wydobyć z siebie głosu.

- A teraz się trochę napijemy - powiedział ojciec i wyciągnął z teczki butelkę. Powiedział, że jest to jedna z niewielu butelek wina z naszej winnicy, jaką udało mu się ocalić.

Siedzieliśmy u mnie, poszłam jeszcze po szklanki. Kiedy wróciłam, myślałam, że to sen. Matka trzymała ojca za rękę i patrzyli na siebie. Nigdy jeszcze ich nie widziałam, żeby tak na siebie patrzyli. A potem zaczęli opowiadać.

Fala powodziowa nadeszła całkiem niespodziewanie. Ojciec szedł przez podwórze, usłyszał huk i już płynął w wartkim nurcie. Wszędzie tylko woda i spustoszenie.
Matka siedziała na werandzie i woda ją z niej spłukała. Fala unosiła ich po podwórzu i co chwila nimi miotała, a oni nie mogli się niczego złapać. W końcu woda doniosła ich na poziom strychu, którego oboje się uchwycili.

Cały dzień i całą noc spędzili na dachu, zanim dopłynęła do nich łódź ratunkowa. O czym tam na dachu rozmawiali, kiedy wokół nich pędziła fala za falą, tego nie wiem.

Nie wiem, o czym tam rozmawiali, gdy tkwili tam sami i widzieli, jak wszystko się wali. Ale chyba powiedzieli sobie sporo. Chyba powiedzieli sobie o wszystkim, co było między nimi przez te lata. Ta powódź porwała nie tylko ściany ich domu.

Gdy patrzyli z pokładu łodzi na odmęty brudnej wody, fale porwały również mur, jaki był między nimi.

Ja wiem, że ta powódź była straszna. Poczyniła miliardowe szkody. Nie byliśmy ubezpieczeni i wszystko straciliśmy. I chociaż nie wiem, gdzie teraz będziemy mieszkać i co z nami będzie, myślę, że niczego bym nie zmieniła.

I myślę, że ojciec z matką też nie.

Nie chcę, żeby to, co powiem, wypadło banalnie. Ale cudownie jest mieć ojca i matkę, którzy są razem nie tylko "ze względu na dzieci", mieć ojca i matkę, którzy trzymają się za ręce.

Niekiedy zawala się nam dom i to akurat może być najlepsze. Kto wie, czy na stratach nie zyskujemy czasem najwięcej.

Więcej w książce: Anielska szkoła miłości - Eduard Martin

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Żyli ze sobą tylko ze względu na mnie
Komentarze (20)
I
iwka
25 lutego 2015, 21:06
Czasami mam wrażenie, że nad moją rodziną wisi jakieś fatum. Moi dziadkowie żyją jak pies z kotem. Rodzice po rozwodzie, z ojcem w ogóle nie utrzymuję kontaktu, a drugie małżeństwo mojej mamy też nie należy do udanych. Gdzie tu jakiś dobry przykład dla mnie. I mimo, że jesteśmy z mężem 9 lat po ślubie, znamy się 15 lat, to mam wrażenie, że nasze życie ze sobą jest bardziej obok siebie. Nasze dzieci też częściej słyszą nasze kłótnie niż miłe rozmowy. I jaki to przykład dla nich?...
M
Maciej
25 lutego 2015, 22:11
Może spróbuj poszukać jakiejś Wspólnoty/rekolekcji, jest tam wiele osób, które miały wcześniej fatum ;-). W swoim życiu (oraz rodziców/dziadków) zauważyłem , że  im więcej patrzymy na swoje interesy/pragnienia(nawet te dobrze pojmowane) tym gorzej wiedzie się związkowi.
JP
Jacek po rozwodzie
25 lutego 2015, 22:25
Rozwód nie jest niczym złym. Często jedyna droga, zeby żyć uczciwie, bez nienawiści. Polecam.
TP
Tez po rozwodzie
25 lutego 2015, 22:35
To jest cała hipokryzja Kosciola. Pozabijać sie w małzeństwie, ale rozwód nigdy. Małżeństwo, które żyje w nienawiści do siebie ale razem duzo bardziej grzeszy niż ci, którzy sie rozwidli i przestali żyć w kłamstwie.
:
:)
26 lutego 2015, 09:52
nie masz racji. nie wkładaj w usta Koscioła słów, których nie wypowiada. to, że nie potrafiłeś się dogadać z drugim człowiekiem, to twoja wina. oczywiście jak to powiedział Sztaudynger- "bo największy z tym ambaras, żeby dwoje chciało naraz". porozumienie może zaistnieć tylko, gdy dwoje ludzi chce rozwiązać poroblem. rozwód w sytuacji, gdy są dzieci jest trudną decyzją (nie wykluczam, że czasami jedyną). poza tym, że wychowują sie w trudnych sytuacjach to są naznaczone na całe przyszłe życie. Trudno im będzie stworzyć dobry związek.
N
nieznana
28 lutego 2015, 02:28
co ty reprzezentujesz takim komentarzem chyba nienawiść do kościola i brak wiedzy na ten temat hipokryzja totalna
M
Maciej
25 lutego 2015, 18:19
Trzeba mieć wyjątkowe Światło aby o drugim człowieku wyrokować na podstawie usłyszanego zdania ;-), Czasami słowa niewiele mają w sobie prawdy, zwłaszcza gdy ich inspiratorem jest szatan . Myślę, że jestem  tajemnicą dla samego siebie i czasem w sytuacjach  ekstremalnych/próby  czegoś się o sobie dowiaduję.
2
28kobieta
25 lutego 2015, 18:15
Moje niespełnione marzenie z dzieciństwa ROZWÓD,żeby był spokój,żeby było normalnie, bez napięc.... wierze,ze Bog da mi meza, z ktorym bede szczesliwa.. spokojny normalny dom, dobre relacje... patrzac na zycie znajomych tylko z Bogiem to sie moze udac
Z
Zyta
25 lutego 2015, 18:30
Doskonale cię rozumiem, miałam takie samo marzenie w dzieciństwie, zeby rodzice sie rozeszli. Niestety nigdy to sie nie stało. Zazdrościłam koleżance, której rodzice sie rozeszli i wychowywała ja mama z babcia. Tyle tam było spokoju, uśmiechu i miłości.
G
Garden
25 lutego 2015, 18:34
Oboje z bratem odetchnęliśmy, kiedy rodzice sie rozwiedli. W domu spokój, aż sie chce przyjść ze szkoły. Rozwód to najlepsza rzecz jaka można zrobić, kiedy jest złe w małzeństwie. Dzieci to docenia.
X
Xx
25 lutego 2015, 17:46
Jeżeli trzeba było powodzi, czyli strachu, zeby sie wszystko " naprawiło" to tak naprawdę nic sie nie naprawiło. Duzo małżeństw zostaje ze sobą ze strachu, albo nagle "nawraca sie" ze strachu. To jest wszystko pic na wodę. Przesłodzone aż mdli.
T
Tobiasz
25 lutego 2015, 18:02
No właśnie .Słodziak to jakiś musiał napisać, bo aż kapie od syropu, nieprawdy i " jak trwoga to do Boga". 
M
Marmolada
25 lutego 2015, 18:26
Gdyby jednak tego strachu nie było, to by nic się nie naprawiło. Tak już często jest, że w sytuacjach, gdy przypominamy sobie, że w zasadzie w życiu najważniejsze jest właśnie życie, zaczynamy je zmieniać. A że łatwiej zmieniać pod wpływem zagrożenia, cierpienia, to też oczywiste, bo zapominamy o głupotach lub zaczynamy mieć odwagę się do nich przyznać przed innymi.
Z
zuzia
25 lutego 2015, 18:38
Nie chce, zeby moi rodzice sie naprawili, chce, zeby sie rozwiedli. Kiedy tato wyjeżdża na delegacje jest wspaniałe, kiedy wraca tylko sie awanturuje. Do niczego mi tato nie potrzebny.
M
Marmolada
25 lutego 2015, 19:41
Zuzia, ja się odnoszę tylko i wyłącznie do tekstu i refleksji autorki. Na pewno trudno jest znosić awantury rodziców na co dzień, ale póki ludzie żyją, to jest jakaś szansa, że coś ich zmieni. Może po prostu powiedz, to co napisałaś tacie, jeśli nie masz podstaw, by obawiać się jego reakcji. Może on nigdy nie usłyszał, że Ciebie to również rani, że nie chodzi tutaj tylko o relację z mamą.
Z
Zuzia
25 lutego 2015, 20:44
Dziękuje, jest pani b dobra. Ale ja juz tatę przestałam kochać. On wie jak to na mnie działa. Mama coraz bardziej zgadza sie ze mną i z moim bratem, ze najlepszy bedzie rozwód. Kiedy to nastąpi to bedzie mój najpiękniejszy dzień w życiu. Pozdrawiam panią.
MR
Maciej Roszkowski
25 lutego 2015, 20:58
"Życiowa mądrość" aż powala
M
Marmolada
25 lutego 2015, 17:11
Było to na pewno oczyszczające wydarzenie, czasami na zgliszczach powstaje zaczątek czegoś prawdziwego... a autorka z pewnością i na siebie patrzy teraz inaczej.
R
refleksja
24 lutego 2015, 16:19
współczuję Twoim rodzicom, ale przede wszystkim współczuję Tobie. Taki "dom" naznacza do końca życia, oczywiście negatywnie.
25 lutego 2015, 18:04
Na szczęście jest Bóg, który naprawia ludzkie życia jak niestrudzony rzemieślnik. To zaszczyt mieć takiego Boga, dającego taką nadzieję i takie możliwości... Ważne, aby po nie wyciągnąć dłoń.