Żyli ze sobą tylko ze względu na mnie
Moi rodzice żyli ze sobą, byłam o tym przekonana, tylko ze względu na mnie, tylko - jak mawiają zgorzkniałe kobiety - ze względu na dzieci... Nie pamiętam, żeby kiedyś powiedzieli sobie coś pięknego.
Potrafili na przykład nie odzywać się do siebie przez cały tydzień, mijali się jak nieznajomi. W takim właśnie środowisku dorastałam i do dziś odczuwam tego skutki.
Rodzice wiedzieli o tym. Kiedyś usłyszałam, jak matka krzyczy na ojca, że okaleczył córkę, a ojciec tylko odszedł i zamamrotał w drzwiach, że to ona mnie okaleczyła. Oboje rzecz jasna mieli na myśli psychikę, bo poza tym byłam zdrowa jak rydz. Byłam jednak dość wystraszonym dzieckiem i zdecydowanie mnie ten "dom" naznaczył. Nie potrafiłam z nikim się umówić, bałam się ludzi, a zwłaszcza mężczyzn, unikałam ich.
I potem to się stało. Mieszkałam w internacie, a do domu jeździłam raz w miesiącu, w dodatku jeszcze wielokrotnie szukałam wymówki, żeby nie wracać. Kochałam bardzo rodziców, tylko że nie tęskniłam za tą straszną atmosferą, w której panowała wyłącznie cisza i nienawiść.
Pewnego dnia zatelefonowałam do domu: - Muszę się uczyć do egzaminów i przyjadę dopiero w przyszłym miesiącu. - Szkoda - powiedział ojciec i odłożył słuchawkę.
Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia... Poczułam jednak taką ulgę, że zrównoważyło to moje wyrzuty. Zeszłam do naszego klubu w internacie i oglądałam telewizję. Myśl, że nie muszę jechać do domu, wyraźnie mnie ogrzewała.
Trzy dni później znów siedziałam przed telewizorem, słuchałam wiadomości i nagle słyszę, że okolicę, w której mieszkaliśmy, nawiedziła powódź. Powódź stulecia. Widziałam zdjęcia ulic, po których ludzie pływali na łódkach, domy zalane aż do drugiego piętra, widziałam place, które zmieniły się w jeziora.
Od razu pobiegłam do telefonu. I zadzwoniłam do domu.
Telefon nie działał.
Strasznie się przeraziłam. Najchętniej pobiegłabym tam natychmiast. Ale przestały kursować pociągi i autobusy. W telewizji widziałam, jak woda przewala się przez ulice, które zamieniły się w rzeki. Żywność dostarczały helikoptery, które zabierały także ludzi, chroniących się na dachach domów. Widziałam, jak niektóre budynki rozpadają się i jak wylewa się woda z przerwanej grobli stawu. A tam gdzieś, powtarzałam sobie, są ojciec i matka.
Próbowałam się czegoś dowiedzieć w pogotowiu informacyjnym - ale tam było zamieszanie, niczego nie wiedzieli. Co mogłam zrobić? Czekałam tylko, płakałam i śledziłam każdą nową relację z powodzi... I wtedy nagle, w nocy rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju. Wybiegam - a na korytarzu stoją rodzice.
Padłam matce w ramiona i płakałyśmy, a potem zobaczyłam, że mnie i matkę obejmują inne ręce, taty. Więc się wszyscy obejmowaliśmy i żadne z nas nie mogło wydobyć z siebie głosu.
- A teraz się trochę napijemy - powiedział ojciec i wyciągnął z teczki butelkę. Powiedział, że jest to jedna z niewielu butelek wina z naszej winnicy, jaką udało mu się ocalić.
Siedzieliśmy u mnie, poszłam jeszcze po szklanki. Kiedy wróciłam, myślałam, że to sen. Matka trzymała ojca za rękę i patrzyli na siebie. Nigdy jeszcze ich nie widziałam, żeby tak na siebie patrzyli. A potem zaczęli opowiadać.
Fala powodziowa nadeszła całkiem niespodziewanie. Ojciec szedł przez podwórze, usłyszał huk i już płynął w wartkim nurcie. Wszędzie tylko woda i spustoszenie.
Matka siedziała na werandzie i woda ją z niej spłukała. Fala unosiła ich po podwórzu i co chwila nimi miotała, a oni nie mogli się niczego złapać. W końcu woda doniosła ich na poziom strychu, którego oboje się uchwycili.
Cały dzień i całą noc spędzili na dachu, zanim dopłynęła do nich łódź ratunkowa. O czym tam na dachu rozmawiali, kiedy wokół nich pędziła fala za falą, tego nie wiem.
Nie wiem, o czym tam rozmawiali, gdy tkwili tam sami i widzieli, jak wszystko się wali. Ale chyba powiedzieli sobie sporo. Chyba powiedzieli sobie o wszystkim, co było między nimi przez te lata. Ta powódź porwała nie tylko ściany ich domu.
Gdy patrzyli z pokładu łodzi na odmęty brudnej wody, fale porwały również mur, jaki był między nimi.
Ja wiem, że ta powódź była straszna. Poczyniła miliardowe szkody. Nie byliśmy ubezpieczeni i wszystko straciliśmy. I chociaż nie wiem, gdzie teraz będziemy mieszkać i co z nami będzie, myślę, że niczego bym nie zmieniła.
I myślę, że ojciec z matką też nie.
Nie chcę, żeby to, co powiem, wypadło banalnie. Ale cudownie jest mieć ojca i matkę, którzy są razem nie tylko "ze względu na dzieci", mieć ojca i matkę, którzy trzymają się za ręce.
Niekiedy zawala się nam dom i to akurat może być najlepsze. Kto wie, czy na stratach nie zyskujemy czasem najwięcej.
Więcej w książce: Anielska szkoła miłości - Eduard Martin
Skomentuj artykuł