Czas leczy rany?

(fot. Creativity+ Timothy K Hamilton / flickr.com
Beata Helizanowicz / slo

W każdym z nas istnieje silna obawa przed śmiercią, co jest reakcją naturalną i samozachowawczą. Pewnie dlatego problemy związane z końcem życia najczęściej są tematami tabu; staramy się ich nie poruszać, choć każdy z nas posiada pewne uczucia i postawy względem śmierci, nawet jeśli niechętnie dopuszcza je do głosu.

Prędzej czy później, tracimy jednak kogoś bliskiego. To może być rodzic, dziecko, współmałżonek, przyjaciel. Zawsze takiej stracie towarzyszy żal i cierpienie.

Sposób, w jaki reagujemy na utratę bliskiej osoby zależy od tego, jakiego rodzaju relacje nas z nią łączyły. Im silniejsze były te emocjonalne związki, tym bardziej osoba osierocona będzie czuła się okaleczona i pusta; ma to również wpływ na długość czasu trwania żałoby, która jest naturalną reakcją. Zwykle ten stan samotności i pustki trwa około roku, ale gdy żałoba przeżywana jest nieprawidłowo, zdarza się, że wydłuża się nawet do kilku lat.

"To niemożliwe"

DEON.PL POLECA

Pierwszą reakcją na wiadomość o śmierci bliskiej osoby zwykle jest szok i zaprzeczenie. Osoba osierocona doświadcza jakby "zamrożenia" emocjonalnego: intelektualnie rozumie znaczenie zaistniałego faktu, ale weń nie wierzy. Mechanizm zaprzeczania jest reakcją, która rodzi się w nas w sytuacjach, kiedy staje przed nami konieczność zaakceptowania trudnej, bolesnej rzeczywistości lub znaczącej zmiany w życiu. Jest to reakcja obronna; trwa zazwyczaj kilka dni. Pierwszym ważnym zadaniem, które staje przed osobą osieroconą, jest przyznanie, że bliski nie żyje, i zaakceptowanie tego faktu, czyli emocjonalne zrozumienie, że strata jest nieodwracalna.

"To ich wina"

Kolejny etap, pojawiający się w miarę uświadamiania sobie realności straty, wiąże się z doświadczaniem uczucia buntu, żalu, złości, np. na Pana Boga czy na lekarzy. Może pojawić się wówczas chęć pozbycia się tych emocji poprzez odcięcie się od nich, zaprzeczenie im, bo wydaje się, że dzięki temu unikniemy bólu i rozpaczy. Czasem uciekamy w przesadną aktywność, innym razem w alkohol lub leki. Ból w żałobie może mieć zarówno wymiar emocjonalny, jak i fizyczny, i nie ma sposobu, żeby go uniknąć.

Postawa zaprzeczenia, odrzucenia bólu może prowadzić do poważniejszych objawów fizycznych i przedłużyć proces zdrowienia. Bowiem nasza emocjonalność działa według zasady sprzężenia zwrotnego: im bardziej uciekamy od emocji i usiłujemy im zaprzeczyć, tym bardziej negatywnie oddziałują one na nasze życie. Znacznie lepszym rozwiązaniem jest zaakceptowanie uczuć, co umożliwia świadome przeżycie procesu żałoby. Odczuwanie bólu po śmierci kogoś bliskiego jest trudne, ale istotne: pozwala wrócić do równowagi. Osierocony człowiek ma prawo rozpaczać, silne emocje muszą znaleźć ujście. Powstrzymywanie się od okazywania żalu tylko pogarsza sytuację. Natomiast bardzo pomaga rozmowa o tym, co przeżywamy, z osobą, do której mamy zaufanie, a także modlitwa, w której powiemy Bogu o swoim cierpieniu, oraz płacz i uzewnętrznienie uczuć.

"Nie mogę sobie poradzić"

Trzecie stadium procesu żałoby wiąże się z tzw. dezorganizacją charakteryzującą się niezdolnością do pracy i trudnościami w funkcjonowaniu w obrębie rodziny. Bardzo często pojawiają się wyrzuty sumienia, napady lęku i paniki z towarzyszącą im bezsennością, brakiem apetytu, zaburzeniami pracy serca i innymi objawami somatycznymi, a także utrata zainteresowań oraz stany depresyjne. Wspomnienia i myśli koncentrują się wokół zmarłej osoby, często występuje poczucie jej obecności, czasem iluzje lub halucynacje. Ceremonia pogrzebowa spełnia tutaj bardzo ważną rolę - jest czynnikiem wyzwalającym i ma ogromne znaczenie dla przeżycia rozstania. Otoczenie osób bliskich, współprzeżywanie cierpienia, możliwość wyrażenia żalu i bólu przynoszą ukojenie. Kilka dni po pogrzebie może pojawić się kolejna fala bólu, rozpaczy i wspomnień.

"Będzie inaczej, nie znaczy źle"

Kolejnym krokiem, który musimy wykonać, przechodząc przez proces żałoby, jest przystosowanie się do nowej sytuacji. Kiedy umiera ktoś bliski, wraz z nim tracimy w pewnym stopniu nasz dotychczasowy sposób życia. Odczuwamy więc żal nie tylko z powodu utraty kogoś kochanego, ale i tęsknoty za tym dawnym stylem życia. Wydaje nam się, że życie jest puste, bezbarwne, bezsensowne. Jest to normalna reakcja, ale po okresie głębokiego żalu przychodzi czas na reorganizację, czyli powracanie do zdrowia, i akceptację nowego stanu rzeczy. Nieobecność kochanej osoby zostaje zaakceptowana jako realny fakt; członkowie rodziny zaczynają normalne życie. Konieczne jest jego przeorganizowanie i otwarcie na innych.

W tej fazie zdrowienia trzeba zacząć budować nowe poczucie własnej tożsamości, zacząć na nowo zajmować się swoimi potrzebami, wychodzić do innych i podejmować aktywność życiową. U niektórych osób może pojawić się poczucie nielojalności wobec zmarłego, gdy zaczynają myśleć o radościach, nowym sposobie spędzania czasu czy zabawie z przyjaciółmi. Warto pamiętać, że utrzymanie w sercu miejsca dla zmarłego i pamięć o nim nie muszą wykluczać radości z życia. Na początku trudno nam uwierzyć, że cierpienie kiedyś przestanie być dominującym stanem. Z czasem jednak zmienia się jego nasilenie, a częstotliwość odczuwania żalu zmniejsza się. Nie powinno stanowić to powodu do wyrzutów sumienia, bowiem odnajdywanie blasków życia, a nie tylko jego cieni, nie świadczy o zapomnieniu.

"Czas leczy rany"

W większości przypadków problem związany ze śmiercią w rodzinie rozwiązuje się sam - mówiąc dość banalnie - leczy go po prostu czas. Jednak około 25% osób, które utraciły kogoś bliskiego, potrzebuje pewnej szczególnej pomocy. Do jej szukania powinny skłonić następujące objawy: przedłużenie typowego okresu żałoby (ponad rok), brak okazywania uczuć bólu, żalu, przygnębienia, pogłębiająca się izolacja społeczna, wrogość wobec osoby utraconej (na zasadzie: "Dlaczego mnie opuściłeś?"), zachowania autoagresywne, myśli i próby samobójcze czy też poważne zaburzenia zachowania, np. ucieczki z domu, szkoły, zażywanie narkotyków, zaburzenia seksualne. Pomoc psychologiczna jest wówczas konieczna.

Pamiętajmy, że doświadczenie śmierci kogoś bliskiego uaktywnia w nas oprócz perspektywy psychologicznej także perspektywę duchową. Uświadamia nam, że i nas czeka to samo. A żyjąc na co dzień w pośpiechu, tracimy z oczu właściwą perspektywę, traktując nasze doczesne życie jako zasadniczy punkt odniesienia i wartościowania. Ta zmiana perspektywy i odnalezienie sensu życia także w kategoriach wiary będą tutaj pomocne. Bo "życie Twoich wiernych, Panie, zmienia się, ale się nie kończy…".

Zobacz cały najnowszy numer "Czasu Serca"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czas leczy rany?
Komentarze (5)
J
ja
23 czerwca 2012, 17:52
czas nie leczy ran, nawet ich nie zabliźni, do uleczenia takich ran potrzebny jest Ktoś... Jezus-ON je leczy... pozdrawiam... Anna Tak, masz rację. Bóg leczy rany. Ale w przypadku śmierci bliskiej osoby Bóg leczy rany właśnie przez czas. Bo to On wymyślił czas i to, że z biegiem czasu boli mniej. Śmierć bliskiej osoby to największy ból - mi niedawno zmarła ukochana babcia, naprawdę poznałam, co to cierpienie. Po czymś takim nie da się tak po prostu powiedzieć Bogu: "uzdrów mnie" i nie cierpieć. Trzeba to przeżyć. Śmierć bliskiej osoby to zawsze szok. Jezus też cierpiał, m.in. płakał nad zmarłym Łazarzem. Uzdrowienie Boga, które dokonuje się od razu to uzdrowienie z grzechów, a nie uzdrowienie z cierpienia. Gdy ktoś jest nam naprawdę bliski i go tracimy, nigdy nie znika z naszego serca. Gdy chodzimy na grób tej osoby, zawsze ściska nas serce. Bez różnicy, ile lat minie. I chociaż  po pewnym czasie rany nie są takie rozdzierające jak w pierwszych dniach-miesiącach po stracie, to czasem trwają nawet do końca życia. Ale przytuleni miłością Bożą, wierzymy, że to ma sens. Cierpienie możemy łączyć z Chrystusem. Potem czeka nas życie wieczne. Pozdrawiam:)
.
...
23 czerwca 2012, 15:02
czas nie leczy ran, nawet ich nie zabliźni, do uleczenia takich ran potrzebny jest Ktoś... Jezus-ON je leczy... pozdrawiam... Anna Czyli twierdzisz, że nieznający Jezusa nie mają szans na uleczenie, ani zabliżnienie ran? Doświadczenie przeczy tym twoim twierdzeniom.
T
Troll
23 czerwca 2012, 11:24
czas nie leczy ran, nawet ich nie zabliźni, do uleczenia takich ran potrzebny jest Ktoś... Jezus-ON je leczy... pozdrawiam... Anna Jesteś już dewotką,Jezusa ma każdy w swoim sercu,jeśli w Niego wierzy a sumienie jest interpretacją kazdego człowieka.
A
Anna
23 czerwca 2012, 10:35
czas nie leczy ran, nawet ich nie zabliźni, do uleczenia takich ran potrzebny jest Ktoś... Jezus-ON je leczy... pozdrawiam... Anna 
T
Troll
22 czerwca 2012, 22:11
Czas leczy rany pod warunkiem kiedy nie wypomina się przeszłości i samemu się do niej nie wraca.