Czy gdybym to zrobiła, uśmiechnąłby się?

Ty wiesz zawsze, jaką trzeba podjąć decyzję? - zapytałam prowokacyjnie. Uśmiechnęła się. Kiwnęła głową. (fot. by HaoJan / flickr.com)
Eduard Martin / slo

Na spotkaniu z okazji dwudziestej rocznicy matury miałam wrażenie, jakbyśmy się zeszły w jakimś dziale skarg i zażaleń- opowiadała pani J.

- Nasza klasa była, jak mi się zdawało, jak każda inna, więc nie mogłam pojąć, dlaczego właśnie na nas zsypało się tyle smutnych losów. Słuchałam, co koleżanki opowiadają, pamiętałam, jakie to były ładne i hoże dziewczęta i zdumiewałam się, co z nimi tych dwadzieścia lat - z perspektywy wszechświata zgoła znikoma chwilka - zrobiło.

Opowiadałyśmy sobie o swoich rozwodach - głupich rozwodach... Prymuska Janka, o której nasz pan od fizyki mówił, że ucieszy się, jeśli go zaprosi do Szwecji, kiedy będzie odbierać nagrodę Nobla, była rozwiedziona trzykrotnie. Zapytała mnie, czy nie mogłabym jej pożyczyć na bilet powrotny, bo podobno jej były mąż opróżnił przed rozwodem wszystkie konta, a ona, co więcej, musi spłacać za niego jakieś długi... Pracowała w kantynie pewnej fabryki, a wyższych studiów nawet za drugim podejściem nie ukończyła.

Większość z nas miała dzieci, które zbytniej radości swoim matkom nie sprawiały i które stale chciały "pieniędzy i pieniędzy, i pieniędzy", jak mówiła druga z naszych klasowych nadziei, Alicja.

DEON.PL POLECA

Tylko jedna z nas - Sylwia, z którą w szkole siedziałam w jednej ławce - nie skarżyła się. Słuchała, prawie przez cały wieczór, nie włączając się do rozmowy. Jakby nie chciała - tak mi się wydawało - opowiadaniem o swoim szczęśliwym życiu irytować nas pozostałe.

Tak więc słuchała, jak się zawiodłyśmy na tym i owym i jak czujemy się pokrzywdzone, i jak nam wszyscy robią na złość, i jak popadamy z jednej trudnej sytuacji w drugą. Patrzała, milcząc, na ten kocioł bezradności, w którym gotowałyśmy się...

- Dziewczyny, gdyby tak człowiek zawsze wiedział, co powinien kiedy zrobić, to by było prima - powiedziała Anka., dwa razy bardziej otyła niż za czasów szkolnych, choć już i wtedy była dosyć pulchna.

Spojrzałam na Sylwię. Patrzyła tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale powstrzymywała się. Jakby była przekonana, że nam czegoś takiego nie warto mówić.

Umówiłyśmy się, że Sylwia zanocuje u mnie. Mieszkam po rozwodzie sama z trojgiem dzieci, a ponieważ na rozprawie rozwodowej wysądziłam od męża mieszkanie, mam w domu dosyć miejsca. Aż za wiele, jak czasem wydaje mi się w poczuciu samotności...

Przed pójściem spać zaparzyłam herbatę i wyszłyśmy ją wypić na balkonie. Patrzyłyśmy w mrok czerwcowego ogrodu, na gorący nocny firmament i nagle poczułam się, jakbym była siedemnastoletnią dziewczyną i jakby każda gwiazda była w zasięgu ręki. Gawędziłyśmy...

A potem - zanim podniosłyśmy się, aby o świcie pójść wreszcie spać - wspomniałam jeszcze o wczorajszym spotkaniu: że z pewnością chciała Ance coś odpowiedzieć, że wyraźnie to po niej widziałam... Sylwia milczała.
- Ty wiesz zawsze, jaką trzeba podjąć decyzję? - zapytałam prowokacyjnie. Uśmiechnęła się. Kiwnęła głową.

Patrzyłam na nią, nie rozumiejąc. Już poprzedniego dnia rano, kiedy ją zobaczyłam, zaskoczyła mnie: wyglądała, jakby jedyna spośród nas nie postarzała się... A na dodatek, mówiłam sobie w duchu drwiąco, na dodatek robi minę, jakby znała jakąś wagę, jakąś niezwykle dokładną wagę ludzkich czynów i nigdy w życiu nie miała wątpliwości... Wygląda tak, jakby jej - uczennicy niczym się niewyróżniającej - udało się odkryć to, na co nie wpadły nawet nasze prymuski...

- Ty naprawdę wiesz zawsze, jaką trzeba podjąć decyzję? Sylwia ponownie kiwnęła głową.
- Powiesz mi to?
- Sądzę - Sylwia bawiła się łyżeczką do herbaty - że mnie nie zrozumiesz. Nie mówiłam też tego dziewczynom, myślę, że by się ze mnie tylko śmiały.
- Spróbuj, teraz może zrozumiem - zachęciłam ją. - Już dosyć napsułam sobie życia i przynajmniej te lata, które mi jeszcze pozostają, chciałabym spędzić jakoś znośnie.

Sylwia spojrzała na mnie. Jej twarz w półmroku świtu była znowu tak młoda, tak dziewczęca, jak przed dwudziestu laty - ta twarz nagle wypiękniała, jakby rozświetliło ją wewnętrzne słońce...

Mówiła powoli, wyraźnie, jakby nie wypowiadała słów, jakby mi przekazywała promienie tego słońca. - Wiesz, zawsze, kiedy chcę zdecydować się na coś, co jest ważne, wyobrażam sobie, czy gdybym to zrobiła, uśmiechnąłby się do mnie Jezus.

Więcej w książce: Radości dla duszy - Eduard Martin

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy gdybym to zrobiła, uśmiechnąłby się?
Komentarze (4)
A
aa
26 kwietnia 2011, 16:59
Niby brzmi banalnie ale... że ja tego wcześniej nie wiedziałam!
E
Ewa
26 kwietnia 2011, 07:02
 Swietne, ale czy u nas na kazdym spotkaniu po latach ludzie skarzą sie na swój los? Wprost przeciwnie, raczej mówia tylko co ich dobrego i nadzwyczajnego spotkało.
M
Magda
25 kwietnia 2011, 11:57
do mnie trafiło i to bardzo ! dziękuję :)
S
sokcio
25 kwietnia 2011, 10:16
Może bardzo proste ale uderzył mnie ten fragment... spróbuję :)