(fot. AP Photographie / flickr.com)
Logo źródła: Życie Duchowe Stanisław Morgalla SJ / slo

"Gdy dorosnę, chcę być małym chłopcem". (Joseph Heller, Coś się stało)

Dziś wszyscy chcą być młodzi, piękni i zdrowi, a przy tym nieustannie dysponować szeroką gamą życiowych możliwości. Co w tym złego? Pozornie nic, tym bardziej że jak tu nie ulec urokowi tak czarującej wizji, w której jesteśmy po prostu idealni.

DEON.PL POLECA

I ulegamy: młodsi w sposób naturalny i jakby od niechcenia, starsi bardziej z przymusu i z lepiej lub gorzej ukrywanym wysiłkiem. Tak oto stajemy oko w oko z jednym z najbardziej rozpowszechnionych mitów współczesności: mitem wiecznej młodości. Mit to bynajmniej nie nowy, ale nieznane dotąd w historii ludzkości możliwości medycyny i techniki sprawiły, że stał się rzeczywistością, a przynajmniej bardzo się do niej zbliżył.
Czy jednak można oszukać czas i prawa natury? Przecież siły w końcu nas opuszczą, organizm się zestarzeje, a tym samym staniemy się nieproduktywni i mało atrakcyjni? I co wtedy? Zanim zdemaskujemy wspomniany mit, spróbujmy chwilę uwagi poświęcić zmianom, które zaszły w społeczeństwie, a które w walny sposób przyczyniają się do jego utrwalania.

Niekończące się dojrzewanie

Intrygujące zjawisko od pewnego czasu sygnalizuje nam psychologia rozwoju człowieka. To pojawienie się nowego stadium rozwoju. Klasyczny model rozwoju Erica Eriksona - w którym dzieciństwo, dorastanie i dorosłość następowały po sobie w dość precyzyjnie określonych interwałach czasu - uległ gwałtownej korekcie. Okazało się bowiem, że w nowoczesnych i rozwijających się społeczeństwach pomiędzy dorastanie a dorosłość (czy też ściślej tak zwaną wczesną dorosłość) weszło nowe stadium, które nazwano "wyłaniającą się dorosłością" (ang. emerging adulthood). Chodzi o  okres życia między osiemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia, w którym młodzi ludzie nie czują się już młodzieżą, ale jeszcze nie uważają się za dorosłych. Wolni zarówno od zależności okresu adolescencji, jak i ciężaru odpowiedzialności wieku dojrzałego darowany czas wykorzystują na eksperymentowanie i zdobywanie tak dziś wszędzie wymaganego doświadczenia zawodowego i życiowego.

Zdaniem amerykańskiego psychologa Jeffreya J. Arnetta, który jako pierwszy zaproponował i opisał nową fazę rozwojową, pojawiła się ona w krajach, gdzie gospodarka oparta jest na wykształceniu i informacji. Młodzi ludzie, by zdobyć satysfakcjonującą pozycję społeczną i zawodową, muszą wiele lat poświęcić na kształcenie i zdobywanie doświadczenia zawodowego, a tym samym odsuwają w czasie podjęcie zadań i funkcji charakterystycznych dla dorosłości. Stąd częsta zmiana miejsca i rodzaju pracy, podejmowanie dodatkowych studiów i szkoleń, stażów i kursów. Swoje zrobiły też dramatyczne przemiany w sferze zachowań seksualnych, gdzie na przykład współżycie przedmałżeńskie czy wspólne mieszkanie bez ślubu jest powszechnie zaakceptowane. Mimochodem osiągnięto swoistą syntezę dwóch najważniejszych freudowskich kryteriów dojrzałości i zdrowia psychicznego: miłości i pracy. Wszystko to razem sprzyja stylowi życia "na próbę", w którym eksploruje się różne życiowe możliwości i tylko stopniowo zbliża do trwałych i wiążących decyzji w życiu osobistym i zawodowym.

Klasyczne i obiektywne kryteria dorosłości - zakończenie edukacji, podjęcie stałej pracy zawodowej, małżeństwo i rodzicielstwo - o ile jeszcze funkcjonują w tych społeczeństwach, przesunęły się w okolice trzydziestego roku życia z tendencją wzwyż. Warto jednak od razu dodać, że i same kryteria dorosłości uległy znaczącemu przewartościowaniu. Jak pokazują szeroko zakrojone badania, młodzi definiują dorosłość już inaczej, a wiodącymi kryteriami stały się "przejęcie pełnej odpowiedzialności za siebie, podejmowanie niezależnych decyzji oraz niezależność finansowa".

Kryteria te cechuje daleko posunięty indywidualizm i emancypacja od społecznych nacisków i wzmocnień, które tak wyraźnie widoczne są jeszcze w klasycznym modelu. Z jednej strony, sprzyja to niewątpliwie formowaniu własnej wizji życia dorosłego, wolnego od społecznych nacisków czy środowiskowego ostracyzmu. Z drugiej zaś, budzi obawy możliwymi wypaczeniami i błędami. Rodzi się więc proste pytanie: Czy wyłaniająca się dorosłość jest dobra dla społeczeństwa?

Między dorastaniem a dorosłością

Powyższe pytanie zadał sobie sam Jeffrey J. Arnett, ale w swojej odpowiedzi pozostaje ambiwalentny, jakby chciał powiedzieć: "To zależy!". Przede wszystkim uspokaja danymi statystycznymi, które mówią, że trzy czwarte młodych Amerykanów u progu trzydziestego roku życia żyje już w związkach małżeńskich, posiadając przynajmniej jedno dziecko i będąc niezależnymi finansowo od rodziców. Prawie wszyscy, bo aż 90 procent, deklarują, że osiągnęli już dorosłość i nie czują się zakleszczeni między dorastaniem a dorosłością. Statystyki innych krajów potwierdzają obecność tych samych tendencji, ale my ograniczymy się do naszego kraju.

W Polsce lat dziewięćdziesiątych ponad 50 procent mężczyzn i 73 procent kobiet wchodzących w związek małżeński nie przekroczyła wieku dwudziestu pięciu lat, obecnie liczby te znacząco zmniejszyły się i dla mężczyzn wynosi mniej niż 25 procent, a dla kobiet 44 procent. Podobnie dzieje się w sferze płodności i edukacji. Na początku lat dziewięćdziesiątych okres największej płodności kobiet przypadał na wiek dwadzieścia  dwadzieścia cztery lata, aktualnie to wiek dwadzieścia pięć - dwadzieścia dziewięć lat, do czego dołączyć należy wzrost dzietności w grupie wiekowej trzydzieści - trzydzieści cztery lata (realizacja tak zwanych odłożonych urodzeń). Gdy w latach dziewięćdziesiątych zaledwie 4 procent kobiet i 5 procent mężczyzn wchodzących w związek małżeński legitymowało się wyższym wykształceniem, w ostatnich latach jest to odpowiednio 36 i 26 procent. Innymi słowy, wszystko wskazuje na to, że stadium wyłaniającej się dorosłości zadomowiło się i ma się dobrze także w polskich realiach.

Arnett sygnalizuje także zjawiska negatywne. Podkreśla na przykład, że oczekiwania młodych dorosłych względem pracy i więzi emocjonalnych są bardzo wygórowane, a przez to odległe od realnego życia. Należy to rozumieć tak, że subiektywne poczucie szczęścia i zadowolenia z życia nie idzie w parze z sygnalizowanymi zmianami społecznymi, a wydłużony okres dorastania do dorosłości wcale ich nie gwarantuje. Sprzyja natomiast wzrostowi zachowań niebezpiecznych dla zdrowia i życia, które tradycyjne społeczeństwo zawsze zwalczało: nadużywaniu alkoholu, korzystaniu z nielegalnych używek i narkotyków, ryzykownym zachowaniom seksualnym itp. Autor jednak na samym sygnalizowaniu niebezpieczeństw poprzestaje, my spróbujmy przekroczyć jego perspektywę i zadać kilka dalej idących i niewygodnych pytań.

Czy młodzi ludzie, przechodzący stadium wyłaniającej się dorosłości, nie uczynią z tego okresu eksperymentowania stylu życia "na próbę" i konsekwentnie będą dalej go kontynuowali w życiu dorosłym? Czy na pewno zmieni się to wraz z przekroczeniem magicznej linii trzydziestego roku życia? Liczba rozwodów i związków nieformalnych po trzydziestym roku życia także przecież znacząco rośnie, więc nie są to już pytania retoryczne. Co więcej, jeśli dzisiejszej młodzieży wkraczającej w okres tak zwanej wyłaniającej się dorosłości powie się, że typowe dla tego stadium zachowania (a niektóre z nich są bez wątpienia niemoralne) są normalne i nowoczesne, to czy nie ulegną presji tak prezentowanego stylu życia? Automatycznie wartości tradycyjne - stała praca, związek nierozerwalny z drugą osobą odmiennej płci i potomstwo - staną się ciężarem i zbyt wczesnym obowiązkiem, którego należy za wszelką cenę uniknąć, a przynajmniej odsunąć w czasie.

Czy młodzi ludzie są w stanie nauczyć się miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej, praktykując ją przez kilka lub kilkanaście lat z różnymi partnerami? Należy szczerze wątpić. Cnoty nie osiąga się przez konsekwentne jej łamanie, tak samo jak nie uczy się nawiązywania trwałych więzi międzyludzkich, zmieniając każdorazowo partnera, gdy pojawiają się trudności i różnice zdań. Owszem, można dokształcać się, często zmieniać pracę, chodzić z różnymi partnerami, ale nie musi się to odbywać kosztem tradycyjnych wartości. Bez bardziej wyraźnego wsparcia - choćby ze strony struktur społecznych czy nauki - będzie to jednak znacznie trudniejsze.

Ucieczka w młodość

Tyle o ludziach młodych. Teraz przyjrzyjmy się starszym pokoleniom, próbującym odnaleźć się w nowoczesnym społeczeństwie, w tym jednym, wielkim festiwalu młodości. Dyktatura młodości widoczna jest dosłownie na każdym kroku i powoli staje się... nowym systemem totalitarnym. I jak każdy system totalitarny zwalcza przede wszystkim tych, którzy najbardziej mu zagrażają, ponieważ, chcąc nie chcąc, odsłaniają kłamstwo, na którym się opiera.

Dlatego nowym "wrogiem ludu" jest starość, a "kułakami" ci, którzy się z nią nie kryją. Atrybuty starzenia się - zmarszczki, siwe włosy, luki w pamięci, choroby czy wreszcie nieuchronna śmierć - są już nie tylko niemile widziane, ale trzeba się ich wstydzić i ukrywać je. Wymóg, by mimo upływu lat wykazywać się nienagannym, zdrowym i młodym wyglądem, sięga dziś poziomu dawnych cnót moralnych. Zaś drogą do ich osiągnięcia jest nowy rodzaj ascezy, której nieodłącznymi akcesoriami stały się lustro, waga, dieta, siłownia czy klub fitness z osobistym trenerem oczywiście, a także kosztowna pomoc całego przemysłu kosmetycznego i chirurgii plastycznej.

Jesteśmy świadkami przemilczanej, kolejnej rewolucji obyczajowej. Rozwód, rozbicie czyjegoś małżeństwa, rozwiązły styl życia. zostaną ci wybaczone. Cellulit czy obwisłe piersi i brzuch - nigdy. Co dzień media dostarczają na to nowych przykładów, relacjonując wydarzenia ze świata polityki, ekonomii i kultury. Świat staje na głowie i na dodatek przeświadczony jest, że tak trzeba, tak należy, tak jest nowocześnie, a każdy, kto rzecz widzi zgodnie z odwiecznym porządkiem rzeczy, odsądzany jest od czci i wiary.

U źródeł tego niebezpiecznego zjawiska są "chore idee", z których pomocą tworzymy obraz siebie i naszego życia. One są u początków nie tylko mitu wiecznej młodości, ale - jak zauważa włoski psycholog Umberto Galimberti - wielu innych fałszywych mitów, które rozprzestrzeniają się w społeczeństwie, nie napotykając żadnych oporów, bo nikt nie dostrzega ich fałszu. "W przeciwieństwie do idei, nad którymi rozmyślamy, mity są ideami posiadającymi nas i kierującymi nami z pomocą środków, które nie są logiczne, ale psychologiczne, a więc zakorzenione w głębi naszej duszy, gdzie z trudem docierają promienie światła rozumu".

Tajemnica ich sukcesu tkwi w tym, że są wygodne, nie robią problemów, ułatwiają ocenę aktualnej sytuacji - inaczej mówiąc, dają nam poczucie bezpieczeństwa, usuwając wszelką wątpliwość z naszej wizji świata. A czy nie tego nam najbardziej potrzeba w tym trudnym do ogarnięcia i opanowania żywiole współczesnego świata? Ulegamy więc nowej dyktaturze z prostej, psychologicznej potrzeby bezpieczeństwa czy bycia akceptowanym i kochanym.

Dlaczego jednak nie można zaspokoić tych potrzeb bez uciekania się do fałszywych mitów? Dlaczego starsza pani musi silić się na wygląd nastolatki, a starszy pan katować własne ciało, by przypominać młodego atletę? Według Galimbertiego przyczyna tkwi w zafałszowanej obecnie wizji starości, która jest straszniejsza od rzeczywistości. Lecz zamiast podjąć otwarcie problem, raczej próbuje się go omijać i zagłuszać. Dlatego należy starość wymyślić na nowo, odkryć jej głęboki i niepowtarzalny sens, uwolnić od chorych idei nowoczesności, która ulega dyktatowi funkcjonalności i użyteczności. To zadanie tym bardziej naglące, że w literaturze psychologicznej starości poświęca się stosunkowo niewiele miejsca, zwłaszcza w zestawieniu z innymi, wcześniejszymi etapami życia.

Będziesz szanował oblicze starca

Spośród propozycji Umberto Galimbertiego bardzo inspirująca wydaje się wizja starości jako momentu objawienia się siły charakteru. To idea szeroko przedstawiona przez Jamesa Hillmana w książce Siła charakteru a długie życie. Zdaniem Hillmana, starzejąc się, objawiamy światu nie tyle umieranie (śmierć jest przecież możliwa na każdym etapie życia), ale własny charakter, przy czym charakter tłumaczy dość oryginalną fenomenologią ludzkiej twarzy. Ludzka twarz staje się twarzą, ponieważ tworzymy ją sami i na niej odciska swe piętno historia całego naszego życia: nabyte przyzwyczajenia, zawarte przyjaźnie, zrealizowane ambicje, prawdziwe i wyśnione miłości oraz spłodzone dzieci. Twarz w sposób fizyczny i metafizyczny odzwierciedla charakter człowieka, a starość jest tym uprzywilejowanym momentem, w którym objawia się on w całej pełni, niczym zwieńczenie dzieła i punkt kulminacyjny. Dlatego oblicze starego człowieka posiada ogromną wartość. "Twarz starego człowieka jest dobrem społecznym - dosadnie stwierdza Hillman - dlatego być może należałoby zabronić chirurgii plastycznej, a lifting uznać za zbrodnię przeciwko ludzkości".

Nie sądzę, że idzie tu tylko o chwytliwe i prowokacyjne hasło, ale raczej o wstęp do tego, co Hillman w innym miejscu nazywa "terapią idei", owych sygnalizowanych "chorych idei" społecznych. Dość łatwo wyobrazić sobie taką terapię. Sam widok twarzy starego człowieka ma przecież wartość terapeutyczną, bo przypomina o odwiecznych prawach natury i nadrzędnej wadze życia według wartości. Starzy ludzie mogliby stać się podporą lub przestrogą dla "wyłaniających się dorosłych", bo przecież są żywym dowodem na to, że można "zachować twarz" lub ją stracić, zwłaszcza w czasach, gdy w owczym pędzie większości za tym, co przemijające i w ostateczności bez głębszej wartości, bardziej popularne stało się to drugie. Warunkiem skuteczności tej terapii jest jednak kontakt międzypokoleniowy i wzajemna wymiana doświadczeń. Jednak właśnie temu zasadniczo sprzeciwia się dyktatura spod znaku wiecznej młodości. Dlatego miejsce ludzi starych jest w nowych gettach, zwanych domami spokojnej starości, a przynajmniej poza zasięgiem kamer telewizyjnych i mediów w ogóle.

Starzejący się ludzie mają więc ważną misję do wykonania wobec społeczeństwa: objawienie własnej, starzejącej się twarzy. Przez wiele ostatnich lat swego życia cichym prorokiem tej misji był bł. Jan Paweł II. I pozostał jej wierny do końca, mimo narastającej krytyki czy złośliwych i niewybrednych komentarzy. Czy znajdzie naśladowców?

Stanisław Morgalla SJ (ur. 1967), psycholog, kierownik duchowy, wykładowca Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Ostatnio opublikował: Dojrzałość osobowościowa i religijna; Miłość do kwadratu; Duchowość daru z siebie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mit wiecznej młodości
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.