(fot. fld / flickr.com)

Najpierw pakują nas w to rodzice, wychowawcy i nauczyciele. Później robimy to sobie sami - często na własną zgubę. Porównywanie się - nieodzowny mechanizm społeczny - może być naszym sprzymierzeńcem na drodze rozwoju albo wrogiem, wspomagającym życiowy bezruch lub zabójczą pogoń za iluzją powodzenia, bogactwa i sukcesu.

Pracuję w domu i tam spędzam większość czasu. Ze znajomymi spotykamy się raczej mało hucznie, "po domowemu", czasem na kawie w cichej i najchętniej niemodnej kawiarni. Nie bywam na bankietach i rautach. Omijam wydarzenia opisywane i pokazywane później w rubrykach towarzyskich i plotkarskich. Unikam jak mogę galerii handlowych. Nie oglądam kolorowych magazynów oraz telewizji, czyli przede wszystkim reklam przekonujących mnie, że są na tym świecie dobra, które niewiarygodnie wzbogaciłyby moje życie, zatem koniecznie muszę je mieć, a przynajmniej ich pożądać.

Od czasu do czasu mam "na mieście" spotkanie zawodowe. Jeśli się zagapię i z rozpędu pojadę psychicznie nieprzygotowana na czekającą mnie konfrontację z odmiennością (a dokładniej rzecz ujmując - lepszością), wracam z niego zdołowana. Ale nawet pewna gotowość nie chroni mnie całkiem przed niemiłą konstatacją, że fryzura, sukienka, buty, torebka, laptop, makijaż, manikiur i samochód mojej interlokutorki są lub mogą być lepsze, droższe, bardziej markowe niż moje (jeśli są "gorsze" oczywiście mnie nie bolą, nie zaprzątam sobie nimi głowy, choć przecież też zauważam, też na mnie działają, jednak już nie tak "niemiło")!

Normalnie, na co dzień, bez tych konfrontacji, zdecydowanie mi wystarcza to, co mam. Uważam wręcz, że mam dużo i nawet, gdybym miała mniej i tak byłoby dość. Jednak po wejściu w orbitę tego innego świata, po wkroczeniu na szalę wagi, jaką jest zwykłe i powierzchowne spotkanie z drugim człowiekiem to poczucie wystarczalności niestety się zaciera. Nie jestem w tym odosobniona, nie tylko we mnie pojawia się niewygoda, frustracja, a potem poczucie obniżonej wartości lub zazdrość/zawiść. Albo jedno i drugie. Czy można tego uniknąć? Nie poddać się tej wyniszczającej grze? I z czego właściwie bierze się owo poczucie gorszości, ten dyskomfort, które, wydaje się, najlepiej wyciszy dobicie do odpowiedniego poziomu, upodobnienie się do "ideału"?

DEON.PL POLECA

To nie jest kwestia tych czasów, rozkręcającego się konsumpcjonizmu czy ogłaszanej przez socjologów i psychologów epoki pokolenia egoistów. Tacy jesteśmy, jako ludzie. Wiedziano o tym w starożytności (Arystoteles), opisywano w epoce oświecenia (Rousseau). Porównujemy się. Chcemy być najpierw tacy sami, nie-gorsi, a potem - lepsi. Możliwe jest to tylko na tle innych, inni są niezbędni jako odniesienie. Porównań nie da się uniknąć! I nie o to chodzi. To dzięki porównaniom i wartościowaniu poznajemy świat i niejako zawieszamy się w nim. Upodabniając się odnajdujemy miejsce w grupie, mamy szansę zaspokoić potrzebę poczucia wspólnoty. Wyróżniając się, budujemy własną odrębność i indywidualność. Niestety, ten całkiem naturalny mechanizm ma też mroczną stronę, w której można się zagubić.

Porównań dokonujemy na różnych poziomach i płaszczyznach, ale dopiero rozpoznanie celu i intencji stosowania tego mechanizmu pokazuje, jaką rolę to porównywanie się pełni w każdym oddzielnym przypadku.

Zobacz, jaka grzeczna dziewczynka!

Ona nie płacze! Popatrz, jaki Piotruś jest grzeczny, wszystko zjada z talerzyka, a ty, taki niejadek! Ilu z nas pamięta te prawdziwe zmory dzieciństwa, które miały dorosłym załatwić święty spokój, czyli blokować wyrażanie dziecięcych potrzeb i pragnień? Ilu z nas, oczywiście w jak najlepszej wierze, trenuje je na własnych dzieciach? A to tylko początek. Początek jadowitej nauki manipulowania. Efekty uboczne - obniżone poczucie wartości, bunt, niechęć, a niekiedy wręcz nienawiść w stosunku do "grzeczniejszego" punktu odniesienia - są zwykle "przegapiane" (po co zajmować się tak niewygodnymi sprawami, zwłaszcza jeśli krótkotrwałe, doraźne korzyści - bezproblemowe dziecko - są ważniejsze niż długofalowe efekty - świadomy siebie, radzący sobie w życiu, szczęśliwy człowiek).

Mechanizm porównywania dóbr, już na etapie piaskownicy, rozpoczyna proces manipulowania własnymi potrzebami, pragnieniami i uczuciami. Inni mają, więc i ja to muszę mieć, by nie czuć się gorszym. By oni nie sądzili, że jestem gorszy. Jeśli się nie opanujemy i nie zatrzymamy tej karuzeli, proces ten będzie trwał całe życie, w dodatku mocno je zatruwając. Oczywiście, w tym pierwszym etapie przed zgubnymi skutkami porównywania się mogą ochronić tylko rodzice - nie ulegając tej grze. Nie jest to łatwe, bo obrona własnych przekonań, postawy: Moje dziecko nie musi tego (telefonu komórkowego, kieszonkowego w określonej wysokości, komputera) mieć, bo nie uważam, by było to niezbędne, musiałaby wytrzymać starcie z lękiem: Jeśli nie kupię tego dziecku, inni powiedzą, że jestem złym rodzicem, a moje dziecko jakimś odszczepieńcem.

To ma wartość, bo inni tego chcą!

Udział innych w kształtowaniu moich potrzeb i pragnień jest faktem. Jeśli plasuje się na przeciętnym poziomie, nie ma się czym niepokoić. Problem zaczyna się wtedy, gdy ów udział staje się zbyt duży, gdy ma znaczenie większe, niż moje własne odczucia. Moja bluzka/fryzura/wykształcenie/mąż/praca/wakacje podobają mi się i w zupełności mi wystarczają, jeśli… zostaną zaakceptowane przez otoczenie, gdy nie padnie pod ich adresem nawet słowo krytyki. A jeszcze bardziej - gdy wzbudzą podziw i zazdrość, czyli pożądanie innych.

Dużo gorzej, że zaczynam potrzebować i pragnąć rzeczy, które tak naprawdę nie są mi potrzebne.

Doskonałym przykładem tego oszustwa nieprawdziwych, wydumanych i sztucznie rozdmuchanych potrzeb jest moda i tzw. lifestyle. Coś, na co nigdy bym nie spojrzała, czego nigdy bym na siebie nie włożyła, nagle - po obejrzeniu 50 zdjęć 20 celebrytek to coś noszących - nie tylko zaczyna mi się podobać, ale też zaczynam o tym marzyć. Być może nawet mi się wydaje, że muszę to mieć. Muszę mieć brzydkie, niewygodne i niepasujące mi do niczego buty, bo nagle stały się… wspaniałe! Jakoś bym przeżyła tę ich tajemniczą "cudowność", gdyby obnosiły je wyłącznie te celebrytki (szczególnie, że do celebrytek mam stosunek co najmniej obojętny), ale w chwili, gdy zaczęła je nosić moja znajoma/siostra/koleżanka z pracy po prostu muszę je mieć. Nie mogę być przecież gorsza! Im bardziej chcę należeć do kręgów, w których nosi się takie buty (lub o nich marzy), tym bardziej muszę je mieć! Na tym etapie mogę już nawet podejrzewać, że nie chodzi o same buty (choć, żeby jakoś wytłumaczyć i zracjonalizować przed sobą i innymi konieczność ich zakupu, muszę znaleźć, wymyślić lub powtarzać zasłyszane i niekoniecznie prawdziwe informacje o ich rzekomej nadzwyczajnej wartości - bo wiadomo, że jeśli są ogólnie pożądane, to również odpowiednio kosztują). Buty są symbolem czegoś znacznie większego i niematerialnego - mojej wartości i mojego statusu w grupie, w społeczeństwie. To oczywiście przykład celowo przerysowany, mechanizm nie musi wyglądać identycznie do opisanego, a rolę takich butów mogą pełnić dowolne przedmioty oraz dobra niematerialne: elektroniczne gadżety, samochody, domy, podróże, stanowiska, wykształcenie, pensje, mężowie i żony, dzieci, znajomości i przyjaźnie z odpowiednimi ludźmi, ale też ilość przeczytanych książek i zaliczonych kursów rozwoju osobistego, treningów interpersonalnych, stopni wtajemniczenia, udział w elitarnych organizacjach, klubach lub wspólnotach. Nawet stopień intensywności przeżyć duchowych może być obiektem porównań i zawiści. Muszę mieć taką więź z Bogiem, żeby nikt inny takiej nie miał. Żeby Bóg kochał tylko mnie, tylko mi sprzyjał. Oczywiście, będę się modlić za tych wszystkich, którym gorzej się wiedzie. I niech wiedzie im się lepiej. Byle tylko nie lepiej niż mi!

Porównywanie jako alibi i regulator uczuć

Jest wiele sposobów "robienia sobie dobrze na skróty", czyli poprawiania nastroju, zamiast dokonania realnej zmiany sytuacji życiowej. Do tego celu może też służyć porównywanie się. W psychologii społecznej ten mechanizm nosi zgrabną nazwę porównań społecznych w górę albo w dół. Szczególnie szybkie i skuteczne w tym zakresie jest porównywanie w dół. Inni mają gorzej, są mniej wykształceni, brzydsi, biedniejsi. Na tym tle wypadam całkiem nieźle. Przez to, że on/ona są beznadziejni, gorsi, głupsi, słabsi ja jestem mądrzejsza, sprawniejsza, zdolniejsza, silniejsza, po prostu lepsza!

Jeśli silne dążenie do poziomu większości - mieć to, co inni i tak, jak inni - a wręcz ogromna chęć wyróżnianie się - mieć lepiej, najlepiej - przegrywa z jeszcze większą niechęcią do wysiłku, by to osiągnąć, pojawia się pokusa, a niekiedy konieczność zlikwidowania napięcia i raczej niemożliwego do rozwiązania konfliktu. Zamiast zdobywać i osiągać, można umniejszyć czy ośmieszyć poziom innych, otoczenia. Tak, Igrekowie mają lepszy samochód, ale przecież w branży Igreka nie da się zarobić na taki samochód, będąc uczciwym… Owszem, Zet jest ładniejsza i ma lepsze ciuchy, ale jej wykształcenie i w ogóle obycie pozostawiają wiele do życzenia. Zresztą, za te wszystkie ciuchy i kosmetyki płaci mąż. I chyba tam się nie obyło bez skalpela lub chociaż botoksu! A ja nie mam takiego męża, o wszystko muszę zadbać sama. Zresztą wolę rozwijać się duchowo! Dyskredytowanie osiągnięć, talentów, cech i zachowań innych ludzi ma na celu zapewnienie sobie lepszego samopoczucia, a jednocześnie obniżenie dyskomfortu wynikającego z faktu, że mnie na pewne rzeczy nie stać, że ja pewnych talentów nie posiadam (a może tylko nie mam chęci ich wykorzystywać).

Też tak chcę!

Te same mechanizmy porównań społecznych (w górę i w dół) można wykorzystać jako bodziec do rozwoju. Wszystko zależy od intencji porównywania się. Dyskomfort psychiczny, jaki powoduje zestawienie własnych osiągnięć i stanu posiadania z osiągnięciami innych osób, mogę przekuć w działanie (i nie chodzi bynajmniej o donos do urzędu skarbowego, tudzież modlitwy o bankructwo albo rozpad małżeństwa sąsiada). Jeśli chcę być taki, jak Iks i mieć to, co Igrek, przyglądam się i dowiaduję, co oni zrobili, by to coś, czego i ja pragnę, osiągnąć. Iks i Igrek stają się moimi pozytywnymi wzorcami. Szczególnie, jeśli wywodzą się z tego samego środowiska, jeśli mieli podobną sytuację. Ich sukces może być dla mnie dowodem, że powodzenie jest możliwe. Skoro im się udało, to i ja mam szansę. Analogicznie postępuję z Pe i Er, których życie mnie w żaden sposób nie pociąga, a nawet nieco przeraża. Wykorzystuję ich antywzór jako przestrogę, uczę się na ich przykładzie, czego nie robić, by uniknąć ich losu oraz ich postaw.

Wypaść z obiegu

Porównywanie męczy i unieszczęśliwia. Jednak "od wewnątrz" tego nie widać. Dopiero z perspektywy czasu, po detoksie od porównywania się, i nabytej świadomości, dociera niszcząca siła tego mechanizmu. Jak mu się przeciwstawić? Może wystarczy odmówić wzięcia udziału w wyścigu? Przestać wierzyć, że kolejne gadżety zmienią moje życie. Pogodzić się z faktem, że moja wartość nie leży na zewnątrz, nie przejawia się w moich sukcesach i stanie posiadania. Przestać kupować przedmioty najmodniejsze i o stopień lepsze niż mają siostra, znajoma, wspólnik, sąsiad.

Rezygnacja z pewnych zachowań konsumenckich (do takich należy też wybór odpowiednich, czyli "na poziomie" przyjaciół, męża/żony, określonego kierunku studiów, dóbr kultury) jest zadaniem co najmniej trudnym. Ułatwić może je świadomość. Pomocne mogą być pytania: Z jakich powodów wybieram to, co nabywam? Czy dana rzecz jest mi niezbędna? Czy jest potrzebna ze względu na funkcje, które spełnia, czy też z zupełnie innego powodu? Czy dodaję jej znaczenia "magicznego" i metafizycznego? Nabycie owej świadomości nie jest wcale łatwe - zerwanie z nawykiem porównywania, a przede wszystkim z wykorzystywaniem porównywania się do niezbyt uczciwych celów, wydobycie się ze znanego i stosowanego od co najmniej kilkudziesięciu lat mechanizmu wymaga wysiłku i samozaparcia. Ale wolność od tego cichego dyktatora jest warta tej ceny.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O porównywaniu się
Komentarze (20)
F
fillip
4 października 2014, 00:07
Witam, może to nie jest dobre miejsce ale bardzo prosił bym was, czytelników o modlitwę za mnie. Choruję na nerwicę lękową. jest mi bardzo ciężko od wielu lat pracuję z psychologiem i modlę się.  Teraz poszedłem na studia i do pracy ... Objawy się strasznie nasiliły. Sprawiają mi ogromne cierpienia, lęk powoduję że nie mogę się skoncetrować na pracy i nauce . , nie mogę normalnie rozmawiać z ludzmi.Stale boję się... potszebuję wsparcia.. módlcie się za mną proszę..! Módlmy się też za innych dotkniętych nerwicą czy innymi podobnymi problemi depresja,schizofremia bo to są straszliwie ciężkie choroby.Pokornie proszę o choć jedną wzmiankę do Boga o mnie..!
M
Magda
22 grudnia 2014, 11:19
Modlitwa zawsze pomaga, ja wyszłam z depresji, tobie się też uda. Tylko miłość Boga i Jezusa do nas może nas uzdrowić. Bedę się za Ciebie modliła. Niech Bóg Ci błogosławi.....
A
Adam
2 kwietnia 2015, 10:55
Nie martw się ja też teraz mam ciężki okres. Stale porównuję się do mojego kolegi, że on ma więcej znajomości i że od niego zależy moje szczęście. Chodziliśmy do tych samych szkół, byliśmy nierozłączni a teraz przestał mnie śmieszyć i spierzyły się nasze relacje. Ale wtedy przypominam sobie, np. że on się gorzej uczy i nie jest wartościową osobą bo ze wszystkich  się śmieje. Pracuję z psychologiem i uniezależniam się od tego kolegi, chociaż wystarczy jedna wzmianka o nim, a wszystko jest do bani. Może spróbój porozmawiać z rodziną o swoich problemach? Mi to pomaga. I wiesz w Boga, bo on najbardziej nam pomaga... Z Bogiem
J
jasiu
23 września 2014, 08:18
Świetny tekst. Dzięki.
F
farnk.ch
20 września 2014, 14:53
Dobry tekst. Dziękuję.
M
Magda
20 września 2014, 12:52
Przypomina mi się inny artykuł, który podaje również lekarstwo, jakie jest tylko u Pana Boga. Polecam! [url]http://luckrownia.blogspot.com/2012/01/nieszczesliwi-ludzie-ciagle-to-robia.html[/url]
S
Sober
20 września 2014, 09:18
A mnie matka upominała: milion razy ci powtarzałam, żebyś nie przesadzał!  I czego w ten sposób mnie uczyła? Bardzo ciekawy artykuł. :-)
A
and
21 września 2014, 11:20
Umiar to pochodna jakiejś granicy, granicy możliwości napełnienia naczynia np dzbanka. Jeżeli przelewamy sok z butelek do dzbanka to znajomość jego granicy jest rzeczą oczywistą, której chyba nie trzeba tłumaczyć. Podobne granice percepcji i przyswajalności ma także nasz umysł, ale również maniery i obyczaje uwzględniają pewien umiar w kontaktach. Myślę że Twoja matka dostrzegała iż gdzieś przesadzasz będąc albo nadgorliwym albo upartym. Trzeba też widzieć że człowiek do ok. 26 r.ż. wykształca płat czołowy przedni odpowiedzialny za ocenę zagrożeń, umiaru i granic własnych możliwości. Dlatego tak wiele kontuzyjnych sportów uprawia tak wiele młodzieży i ludzi po 20-tce. Nie oznacza to wcale że są sprawniejsi od 30 latków (choć pozornie są), są po prostu słabsi w ocenie zagrożeń ryzykując kalectwem a nawet życiem i to nie tylko swoim.
FA
fajny artykuł
20 stycznia 2014, 00:34
Edyta-prawie jakbym czytała o sobie niestety..jazming-co to za bełkot???
D
dobre
12 stycznia 2013, 01:43
Jest taki poemat Maksa Ehrmanna "Dezyderaty", a w nim słowa nie porównuj się z innymi, bo będziesz próżny lub zgorzkniały. Tak czy inaczej wszystko zależy od intencji i tego, czy jesteśmy ich świadomi... ... słowa podkreślone
M
mimi
11 stycznia 2013, 22:57
A czy nie lepiej jest powiedzieć dziecku, że mogłoby lepiej napisać sprawdzian, bo jest do tego zdolne, że lepsza ocena jest w jego zasięgu, że jako rodzice wierzymy, że jest utalentowane i jedyne w swoim rodzaju, ale np. z powodu lenistwa nie uczyło się wystarczająco pilnie (co jest nieodpowiedzialne!) i dlatego powinno nad tym popracować - zamiast porównywać go do rówieśników? (A poza tym co odpowiesz dziecku, jeżeli powie Ci, że np. nikt w klasie nie dostał piątki na sprawdzianie, więc ono też nie musi się starać żeby ją dostać? ;) ) Myślę, że taka metoda przyniesie więcej korzyści dla wrażliwej, kształtującej się psychiki dziecka lub nastolatka. Skuteczniejsza od kary jest zawsze nagroda! Nie jestem taka pewna, czy jakiekolwiek porównywanie do innych osób jest odpowiednią motywacją - biorąc pod uwagę skutki długoterminowe. Dlatego zgadzam się z autorką artykułu!
O
Onaaa_1
20 września 2014, 12:15
Takie skutki porównywania i błędów wychowawczych rodziców. Monika: „...Dzisiaj wiem, że za wysoko postawiłam sobie poprzeczkę, ale gdzieś głęboko czułam, że muszę być najlepsza, bo tylko wtedy zasłużę sobie na miłość rodziców. (...) Musiałam się bardzo starać, aby mogli być ze mnie dumni. (...)Ojciec jest małomówny, surowy i podporządkowany mamie. W dzieciństwie czasem zabierał mnie na konie, do zoo. Potem zupełnie straciliśmy kontakt. (...)Właściwie to czułam się bardzo samotna. Żyliśmy razem, ale ja tak naprawdę nie miałam ani ojca, ani matki. Mamie nie wystarczały czwórki, często porównywała mnie do dzieci swoich koleżanek. Musiałam być od nich lepsza, musiałam być najlepsza – dla niej! Chciałam być idealną córką, a potem tak jakoś ten perfekcjonizm i dążenie do ideału pojawiły się w całym moim życiu. Miałam być idealną córką, kobietą, kochanką, przyjaciółką, uczennicą... Kiedy, więc zaczęłam się odchudzać, to zrobiłam to najlepiej, jak umiałam (planowałam, że zrzucę 5 kg, a schudłam 25 kg). Ważyłam 32 kg i chciałam umrzeć, bo nie dawałam sobie sama już z tym wszystkim rady. Mama mówiła: „córeczko, jesteś silna, musisz sobie poradzić”, a mnie od razu mdliło od tych słów. Kocham ją i chcę, żeby była ze mnie dumna, ale dzisiaj uczę się żyć dla samej siebie...”
M
Maryś
21 września 2014, 21:43
A propos tego co napiałą Monika -> Miałąm bardzo pdobnie, tylko byłam porównywana przez mamę do lepszego albo gorszego starszego rodzeństwa ( w sumie byłą  nas  5)...tj. słysząłam jesteś gorsza od..., dlaczego nie jestes taka jak... tato natomiast od podstawówki porównywał mnie wlasnie  do dzieci jego znajomych, dlaczego nie jestem taka  dobra w szkole jak córka ich znajomych... a nigdy ze mną  nawet  lekcji chyba nie odrobił - robiła  to jedna ze starszych sióstr... zachorowałam na nieuleczalną chorobę, któa mam do tej pory (psycholog powiedział, że byc moze  wlasnie pragnienie zauważenia prze  rodziców  był jednymz  czynników choroby, która  jest dziedziczna, a ja nie miałąm po kim jej odziedziczyć- mam młodszego słodkiego brata o kilka lat, któego z reszta bardzo też kocham,a który był ogromna pociechą dla rodziców) bardzo długo walczyłam z brakiem poczucia  wlasnej wartości... i porónywanie...zaczełam robić  na przekur...jesli uważają , ze jestem taka zła, to im pokaże, że moge  taka być (myslenie nastolatki) dopki nie byłam tego świadoma jako nastolatka poełniłam bardzo wiele  błedów, szukałam miłości, akceptacji wśród  równieśników, poełniłam bardzo wiele błedów, których skutki będe odczuwać  całe zycie... chciałam też odebrać  sobie życie... Dodam jeszcze, że moja rodzina  w społęczeństwie miasteczkowych była uważana za baaardzo wierzacą i na lekcjach religi była podawana jako wzór (znałąm wszystkie modlitwy, chodziłam do Kościoła często i modlitwa dawąła mi naprawdę siłe...mimo, iż zachowaniem wśró znajomych  daleka byłam od zachowania dobrej chrześcijanki, to modlitwa jednak była i dawała mi siłę życia...w  końcu wyjechałam z domu na studia...
M
Maryś
21 września 2014, 21:44
na 3 roku zaczełam kolejne, zeby rodzice mogi byc  ze mnie dumni, prowadziłam aktywne życie na uczelni angazując  się w organizcje studenckie, w ktorych byłam wysoko posawioną osobą już na warszawę, musiałam zaczać dorabiać pieniądze jakieś, aby móc  sobie pzowolić sobie na cokolwiek poza oplaceniem stancji i jedzeniem.. niestety po roku bycia na drugim kierunku studiów nie dałam rady podejśc do sesji...mój mózg nie chłoną niczego czego się uczyłam...nie mogłam sie nauczyć, skupić, nie mogłąm podejśc do sesji żadnej..wiedziałam ze nie radze sobie i nie mogłąm sobie tego darowac...w swoich oczach byłam nikim szczególnym...byłam ciagle śrdnia...zaczełam być często zmęczona i ciagle spałam...zczeły sie znów pojawiać  mysli samobójcze nad ktorymi nie mogłam panowac...mimo codziennej mszy i komuni świętej...w końcu przespałam cały tydzień - wychodziłamm tylko na potrzeby fizjologiczne i leki od choroby brałam i znów spałam...wtedy nie myślałam o samobójstwie, ktore wiedziałam, ze było złe i nie mysłalam o swojej bzenadziejności...ale Bóg na szczeście działał bo bliska mi osoba  akurat skontaktowałą sie ze mną, poprosiłam o pomoc, o kontakt do jakiegoś psychologa, bo nie wiem co sie ze mna dzieje) osoba ta  też był w  trkcie terapi)... po 2,5 roku skonczyłam i ucze się  żyć......
M
Maryś
21 września 2014, 21:45
Bóg postawił na mojej drodze wspaniałego mężczyzne (wzajemnie uczymy sie Bożej Miłości względem siebie) - czuje, że  jest wymodlony przynajmniej na ten czas kilku lat, a moze i na całe  zycie :) Taka mała  historia, ku przestrodze rodziców,  ktorzy poruwnują... Moi rodzice  też  byli porównywani, też byli poranieni i mimo, że są cudownymi ludźmi, to niestety dopóki sami siebie nie pokochają nie będą potrafili kochać prawdziwie innych... nie chcą na starość podejmować  wysiłku, twierdzą, że  już nic nie zmienią...a  dla mnie i rodzeństwa są czasami bardzo trudnii..bo ciagle schematy powtarzają... Teraz mam 30 lat..nadal walczę z porównywaniem sie...boje  panicznie się  krytyki...całze  zycie czeka mnie praca, ale wiem, że  z Bogiem...keirownikiem duchowym, moze  co jakiś czas DOBRYM psychologiem...będe potrafiła  kochać  siebie i innych, czerpiąc  z Bozej Miłości.
HC
Hans Christian Andersen
21 września 2014, 22:34
Pamiętasz bajkę o brzydkim kaczątku? Które cierpiało z powodu porównań do kaczek? a musiało dorosnąć, żeby zrozumieć, że jest pięknym łabędziem. Osiągnięcia i możliwości kaczek nie są skalą dla łabędzia, który jest KIMS INNYM.
S
Sandokan
2 stycznia 2013, 19:16
Jest taki poemat Maksa Ehrmanna "Dezyderaty", a w nim słowa nie porównuj się z innymi, bo będziesz próżny lub zgorzkniały. Tak czy inaczej wszystko zależy od intencji i tego, czy jesteśmy ich świadomi...
E
Edyta
18 grudnia 2012, 15:08
Porownywanie z innymi jest niesluszne. Rodzic uczy dziecko calym swoim zyciem- tym jak zyje i jak postepuje- nie wymadrzaniem sie. Jestem jedna z osob ktorych rodzice wiecej czasu poswiecali telewizorowi niz wlasnym dzieciom, ale mi stale zwracano uwage na te "lepsze, pracowitsze, bardziej utalentowane" dzieci, ktore lepiej sie ucza. wiecej pomagaja rodzicom. Takie podejscie (zero wzoru pracowitosci, checi rozwoju) ze strony rodzicow, polaczone z wymadrzaniem sie powoduje ze dziecko wewnetrznie karleje. Dodtakowo, jesli nie sa zauwazane jego talenty (bo to co dobre jest juz odznaczone z "listy rzeczy do osiagniecia" wiec nie ma potrzeby tego wspominac, rowniez nie powinno sie zeby nie zepsuc dziecka) to dziecko w pewnym momencie przestaje sie starac by "dosiegnac poprzeczki" bycia wystarczajaco dobrym dzieckiem ustalonej przez rodzicow.
M
Milena
17 grudnia 2012, 23:54
Nie zgadzam się z tobą mój przedmówco do końca, , o ile samo zwracanie uwagi dziecku, że ktoś napisał lepiej sprawdzian a więc ono też by mogło napisać lepiej jakby się dłużej pouczyło nie jest złe. Natomiast ciągłe porównywanie na przykład do starszej siostry i niezauważanie, co dobrego syn czy córka robi może bardzo zaniżyć poczucie własnej wartości osoby porównywanej i uczynić krzywdę także tej osobie stawianej za wzór.
jazmig jazmig
17 grudnia 2012, 19:59
Autorka wrzuca do jednego worka zupełnie różne rzeczy. Nie jest manipulacją wskazanie dziecku, że inne zachowuje się lepiej. Porównywanie z innymi jest słuszne. Skoro twój kolega napisał dobrze klasówkę, a ty kiepsko, to oznacza, że i ty mogłeś ją dobrze napisać, gdybyś wcześiej się pouczył, zamiast grać na komputerze. Takie porównanie jest uzasadnione i mobilizujące, a nie wprowadzające w jakieś poczucia niższości. Innym zagadnieniem jest małpie naśladownictwo, czyli moda. Nie musisz mieć strojów, fryzur itp. jak inne koleżanki z klasy, jeżeli te stroje są niewygodne, albo drogie. Miej swoje zdanie, nie naśladuj bezmyślnie innych - taka powinna być reakcja rodziców lub innych bliskich osób.