Tak kochają osoby depresyjne. Jak wyglądają ich związki?
Rozpaczliwy lęk przed utratą, życie życiem partnera, znikająca granica między "ja" i "ty". Poświęcenie, szantaż, emocjonalne zniewolenie. Jakie są związki osób z depresją?
Pragnienie miłości i bycia kochanym jest dla osób depresyjnych czymś najważniejszym. Mogą one pokazać tu swoje najsilniejsze strony, lecz zarazem też tutaj tkwi największe dla nich niebezpieczeństwo. Po tym, co już powiedzieliśmy, nietrudno się domyślić, że u tego typu osób na płaszczyźnie relacji międzyludzkich łatwo dochodzi do kryzysów. Napięcie, nieporozumienia i konflikty wywołują w nich cierpienia trudne do wytrzymania i obciążają je bardziej niż powinny, ponieważ uaktywniają ich lęk przed utratą. Choć tego nie rozumieją, ich starania, by utrzymać przy sobie partnera, prowadzą często do kryzysów, gdyż ten próbuje się uwolnić ze zbyt ciasnych więzów. Reagują więc na to paniką i głęboką depresją i w swoim lęku chwytają się niekiedy szantażu i gróźb, łącznie z próbami samobójstwa. Trudno im sobie wyobrazić, że partner nie ma tej samej potrzeby bliskości. Już samą potrzebę dystansu, jaką on sygnalizuje, odbierają jako nie dość silną akceptację siebie lub znak, że nie są już kochane.
Zdolność wczuwania się, identyfikowania się z drugim człowiekiem poprzez akceptację wypływającą z miłości i uczestniczenie w jego przeżyciach przekraczające granicę własnego, ja" jest dla osób depresyjnych szczególnie charakterystyczne i stanowi jedną z najpiękniejszych ich cech. Autentycznie przeżywana postawa tego typu jest istotnym elementem każdej relacji miłosnej. Więcej nawet - naszego człowieczeństwa. Zdolność identyfikowania się z drugim człowiekiem może się wzmóc, osiągając stan medialnego wręcz wczuwania się; wówczas rzeczywiście przestaje istnieć granica dzieląca "ty" od ,ja".
Jest to odwieczna tęsknota wszystkich zakochanych i mistyków za tym, by poprzez transcendencję znoszącą wszelkie granice osiągnąć stan zjednoczenia z tym, co boskie i z całym wszechświatem. Być może, tkwi w tym nieświadome pragnienie znalezienia na nowo owego niczym nieograniczonego związku z matką z okresu wczesnego dzieciństwa. Przekonamy się jeszcze, że dla rozwoju naszej umiejętności kochania decydujące znaczenie ma najwcześniejszy etap relacji między matką a dzieckiem. Zdrowy człowiek posiadający rysy świadczące o skłonności do depresji charakteryzuje się wielką zdolnością do miłości, gotowością ofiary z siebie, poświęcenia się, przetrwania złego w związku partnerskim; potrafi on dać poczucie bezpieczeństwa, wrażliwość uczuciową i bezwarunkowe wsparcie emocjonalne.
Lęk przed utratą - byle nie zostać samemu
U osób silniej dotkniętych depresją przeważa w związkach uczuciowych lęk przed utratą. Związki te są też trudniejsze, bo mają charakter relacji prawdziwie depresyjnych. Pierwsza z wyżej wymienionych, najczęściej spotykanych form jest następująca: próbuje się jakby żyć jedynie życiem partnera, w całkowitej z nim identyfikacji. Umożliwia to rzeczywiście ścisłą bliskość. Człowiek wchodzi jakby w skórę tego drugiego, nie jest już istotą oddzielną, osobną, nie posiada własnego życia. Myśli i czuje tak jak partner, odgaduje jego życzenia, czyta z jego twarzy, wie, czego on nie lubi i co mu przeszkadza, i usuwa pyłek z jego drogi; przyjmuje jego poglądy i dzieli przekonania. Krótko mówiąc, żyje tak, jak gdyby inne myślenie, inne przekonania, inny smak, różnice pomiędzy nim, a partnerem były czymś niestosownym i niebezpiecznym wywołującym lęk przed utratą. Człowiek rozkwita, żyjąc życiem partnera, ze świadomością miłości pełnej poświęcenia, nie licząc się z własnymi potrzebami. Autentyczność takiej miłości zależy od tego, czy umie się uniknąć kręcenia się wokół własnej osi i związanego z tym lęku przed utratą, czy też, mimo świadomości pewnego niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą każde zaangażowanie uczuciowe, potrafi się sobie i drugiej osobie pozostawić przestrzeń własnego rozwoju i mimo to kochać ją.
Tutaj stare przyrzeczenie wiążące dwoje ludzi: "Gdzie ty, Gajus, tam ja, Gaja" zostaje zabsolutyzowane. Dla partnera wprawdzie związek taki jest pod wieloma względami bardzo wygodny, kto jednak oczekuje od partnerstwa czegoś więcej niż znalezienia swojego odbicia w drugim człowieku i posiadania kogoś, kto zawsze będzie gotów do usług, ten będzie czuł się zawiedziony. Podobny przypadek stanowi sytuacja, gdy ktoś - z lęku, że straci partnera - rezygnuje z autentycznego bycia sobą, stając się jak dziecko. Przenosi wówczas na partnera wszystko, co mógłby i powinien czynić sam, stając się coraz bardziej od niego zależny i bezradny. Bierze się to również z wyobrażenia, że gdyby wykazywał samodzielność, partner mógłby pomyśleć, że nie jest potrzebny, a także z przekonania, iż największą gwarancją utrzymania przy sobie drugiej osoby jest manifestowanie własnej bezradności. W sposób nieświadomy dąży się tutaj do powtórzenia układu, jaki łączył nas w dzieciństwie z matką lub ojcem. Istnieje niemało małżeństw, w których ta reguła znajduje potwierdzenie. Podobnie ma się rzecz z ludźmi, którzy owdowiawszy, znów w krótkim czasie zawierają nowe małżeństwo, chociaż na swój sposób kochali przecież zmarłego małżonka. Ich własne życie jest jednak tak ubogie, że wolą raczej dopasować się do nowego partnera, byle nie zostać samemu.
To, co się osiąga na powyższej drodze, równa się symbiozie, zniesieniu granicy między ,ja" i "ty". Dąży się zatem do jakiegoś stopienia się, w którym ,ja" i "ty" już nie różnią się od siebie i gdzie jak wyraziła się pewna osoba depresyjna - "Nie wie się już, gdzie jedno się kończy, a drugie zaczyna". Najchętniej rozpłynęłoby się w tej drugiej osobie, pochłonęło ją niejako z miłości, tak by na zawsze zawrzeć się w ukochanym lub nosić go w sobie. W obu przypadkach problem leży w tym, że ucieka się przed własnym zindywidualizowanym istnieniem albo nie chce się przyznać prawa do takiego istnienia drugiemu człowiekowi.
Miłość oparta na szantażu
Często w związkach między ludźmi spotyka się takie wzajemne odniesienie, którego istota zawiera się w deklaracji: "Cokolwiek zrobisz i tak będę cię kochał", "Kocham cię, możesz robić, co ci się żywnie podoba". Taką wspaniałomyślnością próbuje się uniknąć lęku przed utratą; partner może się zachowywać, jak chce - w ostatecznym rozrachunku kocha się bardziej swoje uczucie do niego niż jego samego, jest się więc zależnym tylko od siebie i swojej gotowości kochania; w ten sposób można sobie zapewnić wieczność i poczucie, że nigdy nie utracimy obiektu naszej miłości.
Trudniejsza jest inna forma relacji między mężczyzną a kobietą - miłość oparta na szantażu. Stwarza ona pozór nadmiernej troski o partnera, za którą jednak skrywa się potrzeba dominacji, pochodząca z lęku przed tym, żeby go nie stracić. Jeśli taką postawą nie osiąga się tego, co by się chciało osiągnąć, sięga się po bardziej radykalne sposoby - groźbę popełnienia samobójstwa, a przede wszystkim próbę wzbudzenia w drugiej osobie poczucia winy. Jeśli zaś to nie wystarcza, popada się w ciężką depresję i zwątpienie. Sformułowania typu: "Jeśli już mnie nie kochasz, nie chcę dłużej żyć" nakładają na partnera odpowiedzialność; uświadamia on sobie, że od jego zachowania zależy życie związanej z nim osoby. Jeśli jest zbyt wrażliwy i łatwo wywołać u niego poczucie winy, nie dostrzeże sedna tej sytuacji, co sprawi, że może się tu rozegrać tragedia, której zapobiec się nie da, jeśli nastąpiło już obopólne, emocjonalne zapętlenie. Są też związki, które istnieją już tylko ze strachu, litości i poczucia winy jednego z partnerów, spoza których wyziera nienawiść i pragnienie, by ten drugi umarł. Również choroba może być środkiem szantażu i prowadzić do podobnej tragedii.
Im głębiej kochamy, tym więcej mamy do stracenia
Widzimy, że w lęku i konfliktach osób depresyjnych odbijają się prawa ogólniejszej natury: im głębiej kochamy, tym więcej mamy do stracenia, a będąc świadomi wszystkich niebezpieczeństw towarzyszących życiu, poszukujemy odrobiny bezpieczeństwa, którą, jak sądzimy, najpełniej można odnaleźć w miłości. Przekonaliśmy się jednak, że ucieczka przed tym, by uniknąć istnienia jako osoba o własnej indywidualności też nie daje gwarancji, że lęk przed utratą nas nie dosięgnie. Odwrotnie: przyjmując taką postawę, uciekamy przed tym, czego się w pewnym stopniu zrzekamy, a przez to wchodzimy w położenie, którego właśnie chcieliśmy uniknąć. By tworzyć dobry związek z drugim człowiekiem, potrzebny jest twórczy dystans, który umożliwia obydwu partnerom bycie sobą i rozwój zapewniający wykorzystanie własnych skłonności.
Prawdziwe partnerstwo jest możliwe jedynie pomiędzy dwiema niezależnymi osobami, nie zaś w relacji uzależnienia jednego z partnerów od drugiego, w której jeden staje się przedmiotem działania drugiego. Kto nie ma odwagi, by być niezależnym, temu grozi właśnie niebezpieczeństwo utraty; uzależnianie się od kogoś i poczucie małej wartości siebie sprawia, iż zwiększa się ryzyko, że inni przestaną się z nami liczyć i będą traktować nas jako osoby "niepełne". Z drugiej strony, jeśli ktoś próbuje traktować partnera jak niesamodzielne dziecko, musi się liczyć z tym, że ten zechce się kiedyś uwolnić i zacząć być traktowany poważnie albo że przekroczymy granicę jego tolerancji i miłość zmieni się w nienawiść. Chyba że tkwi się w dobrowolnej neurozie we dwoje, która w dłuższej perspektywie jest relacją pozbawioną dynamiki, w gruncie rzeczy jest też niemal dosłownym powtórzeniem układu emocjonalnego z matką z okresu dzieciństwa.
Sfera seksualności osób depresyjnych jest dla nich czymś mniej ważnym niż miłość, przywiązanie i czułość. Jeśli otrzymują jednak te ostatnie, potrafią dać szczęście także w sferze cielesności, ponieważ umieją się wczuwać w potrzeby partnera i uważają, że miłość nie uznaje żadnych granic ani podziału na to, co dozwolone i niedozwolone. W wypadkach głębokiej zależności od partnera możliwe są wszystkie formy masochizmu, za czym ukryte jest przekonanie, iż jest to jedyna możliwość utrzymania partnera przy sobie.
Trudno określić jakąś ogólną regułę, ile wolności - lub odwrotnie - ile więzi potrzebuje lub może znieść dana osoba; tu każdy musi znaleźć odpowiedź dla siebie. Zbyt różnią się między sobą sami ludzie, sytuacje, w których się znajdują, historia ich życia i kontekst społeczny, by można było wskazać w sposób wiążący normy, jakie powinna spełniać relacja z drugim człowiekiem, a postawy odbiegające od normy oceniać jako fałszywe lub złe. Musimy okazywać sobie tyle wzajemnego ludzkiego zrozumienia, byśmy umieli respektować także takie formy miłości, które wydają się nam niezrozumiałe i obce. Inaczej zbyt łatwo zaczniemy oceniać tych, którzy wyniósłszy znaczne braki emocjonalne ze swego dzieciństwa, nie potrafili później sprostać dojrzałej miłości, za co jeszcze mieliby być karani naszymi sądami.
Wiecej w książce: Oblicza lęku. Studium z psychologii lęku - Fritz Riemann
Skomentuj artykuł