Nie dorastam do bycia mamą i żoną
Nie dorastam do mojego powołania. Nie dorastam do miłości nieprzyjaciół i do miłości przyjaciół również. Do bycia w Kościele. Do bycia dobrą mamą i dobrą żoną, dobrym pracownikiem i dobrą sąsiadką.
Nie dorastam do tego, co wprost z mojego powołania wynika i tego, co jest tylko wariacją na jego temat.
Nie dorastam jak dziecko, które musi stanąć na palcach, by sięgnąć do szafki ze słodyczami. I wyjada te łakocie po cichu, licząc na to, że dobry Ojciec nie usłyszy szelestu sreberka od czekolady. A nawet jeśli - to że przymknie oko. Nie dorastam jak dziewczynka, która w za dużych butach udaje, że już jest dorosła, bo przecież jest prawie jak mama.
Jak dziecko, które gubi się w lesie, bo mu się zawsze wydaje, że samo najlepiej znajdzie drogę. Jak pierwszoklasista, który nie chce ćwiczyć pisania literek, a chciałby już układać poematy. I jak ten sam pierwszoklasista, który na szczęście nie liczy zbyt dobrze, bo gdyby to potrafił, to złapałby się za głowę - że tak dużo jest potykania się wciąż o te same słabości. Że tak dużo porażek i słabości bez uczenia się na błędach.
Nie dorastam i dlatego potrzebuję Boga. Nie kumpla, przed którym będę mogła się popisać tym, jak dobrze umiem udawać twardziela. Nie złotej rybki, która spełni każde moje życzenie. Nie fałszywego przyjaciela, który będzie mi potakiwał, nawet jeśli będę szła w złym kierunku. Potrzebuję Boga.
Nie dorastam i potrzebuję Boga. Boga, któremu wyznam: "Panie, nie jestem godzien, byś wszedł pod mój dach". I to nie będzie kokieteria. To nie będą słowa z cyklu: "tak wypada". To będzie prawda, której doświadczam nawet wtedy, gdy bardzo chciałabym od tego uciec. Bo boli.
Potrzebuję Boga, któremu nic nie muszę tłumaczyć. I który bez słów pokazuje mi każdego dnia, że… to dobrze, że nie dorastam. Bo skoro nie dorastam do mojego powołania, to cała przygoda dorastania przede mną. Skoro sama nie daję rady - to jest w moim życiu miejsce na Jego działanie i Jego cuda. Skoro wciąż jak dziecko potykam się o te same przeszkody, to kiedyś w końcu pozwolę wziąć się na ręce, a wtedy On pokaże mi świat z innej perspektywy. Pokaże że moje niedorastanie to jednocześnie czas walki o dobro, które jest ciche, niepozorne, ale na końcu zwycięża.
I że najbliżej Niego jestem wtedy, gdy upadam i nie mam sił już dalej kombinować po swojemu.
Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Chrześcijańska Mama.
Skomentuj artykuł