Zdejmuję maskę nieomylnej Matki-Polki

Zdejmuję maskę nieomylnej Matki-Polki
(fot. shutterstock.com)

Była noc. Dreptałam po szpitalnej sali w rozczłapanych kapciach, za krótkiej koszuli nocnej. Rana po cesarce mocno utrudniała funkcjonowanie, a jednak wstawałam, przewijałam, przystawiałam do piersi, drzemałam na stojąco. To właśnie wtedy pomyślałam po raz pierwszy, że żaden facet by tego nie wytrzymał.

Nie dlatego, że mężczyźni są mniej odporni na ból czy gorzej radzą sobie z dziećmi, ale dlatego, że wtedy trzeba było robić wiele rzeczy jednocześnie i nie tracić przy tym ani cierpliwości, ani kontaktu z maluchem. I że tam nie ma miejsca na schemat: działanie-skutek działania-rozwiązanie problemu, bo wszystko ciągnie się w nieskończoność (i karmienie, i dziecięcy płacz, i przewijanie…)

Czy miałam rację? Nie wiem. Mój mąż doskonale radził sobie (i nadal radzi!) z dziećmi. Często łapię się jednak na myśleniu o kobiecej i matczynej intuicji, o tym że "nie ma jak u mamy" i że faceci jednak nie do końca ogarniają. Łapię się na tym, że choć zasadniczo nie mam do tego podstaw - patrzę na "tacierzyństwo" z góry i czuję się lepsza. Z okazji Dnia Ojca postanowiłam na chwilę opuścić swój wypielęgnowany "cokolik"  zdjąć maskę wszechwiedzącej i nieomylnej Matki-Polki i spojrzeć na rolę ojca w rodzinie z nieco innej perspektywy.

Tata czasem po prostu nie wie

DEON.PL POLECA

Tak, przyznaję - niebezpiecznie zbliżam się do stereotypowego patrzenia na to, w jaki sposób zachowują się tatusiowie, myślę jednak, że jest w tym ziarno prawdy. Oni często nie wiedzą - co zrobić na kolację i czy mogą być znowu parówki, czy podać syrop przeciwkaszlowy, czy raczej dzwonić już na pogotowie, jakie buty ubrać do przedszkola i czy trampki pasują do spódniczki. Pamiętam moje zdziwienie, gdy wróciłam ze szpitala po pierwszym porodzie. Mój mąż traktował mnie wtedy jak eksperta, który zna odpowiedź na każde dotyczące noworodka pytanie. Szybko wyprowadziłam go z błędu. Na pytanie: "jak?", odpowiadałam, że nie wiem i że startujemy z tego samego punktu - czyli że oboje musimy nauczyć się sprawowania opieki nad naszym dzieckiem.

Moją jedyną przewagą było noszenie go pod sercem przez kilka miesięcy i parę dni w szpitalu, w którym jedyną pomocą w opiece nad noworodkiem były krytyczne uwagi położnych i załamywanie rąk nad tym, że wszystko robię nie tak jak trzeba. Zakładanie pierwszych pampersów zajmowało nam wtedy ładnych parę minut - nie tylko dlatego, że nie spodziewaliśmy się, że będziemy potrzebować pieluszek dla wcześniaków. Po prostu - nawet taka banalna czynność wymagała oswojenia i ćwiczeń.

Panowie na co dzień mają więcej przestrzeni do tego, by w kwestiach dotyczących wychowania czuć, ze nie potrafią i by głośno o tym mówić. My, kobiety - pełne poświęcenia i będące wzorem do naśladowania Matki-Polki - od samego początku czujemy, że musimy dawać sobie radę. A gdyby na chwilę pozwolić sobie na tan luz, którego doświadczają tatusiowie? Gdyby przyznać: nie wiem. Nie potrafię. Nie umiem, czyli muszę się nauczyć i dać sobie na to czas. Gdyby nie robić z tego wielkiej katastrofy, tylko przyjąć to za naturalną kolej rzeczy?

Może to jest właśnie to, czego możemy nauczyć się od ojców naszych dzieci? Umiejętności mówienia sobie: "nie wiem". I doświadczania tego, że świat się w takich momentach nie kończy, że mimo naszej niewiedzy i braku umiejętności, dzieci nie doświadczają traumy, a rodzina się nie rozpada.

To nie jest "dźender"

W czym jeszcze podejście taty różni się od podejścia mamy? Nie wiem, czy udowodnili to osławieni amerykańscy naukowcy, ale faktycznie ojcowie częściej niż matki zachęcają dzieci do podejmowania ryzyka. Tam gdzie my, mamy, widzimy jedynie możliwość nabicia sobie kolejnego guza czy siniaka, tam tatusiowie widzą szansę na eksplorowanie świata i budzenie w maluchu ciekawości. Dzięki temu dziecko zyskuje pewność siebie, a kolejne przeszkody pojawiające się w życiu, nie przerażają, tylko motywują do odkrywania nowych sposobów ich pokonywania.

To jest kolejna rzecz, której możemy uczyć się od ojców - dawanie dziecku przestrzeni, w której będzie mogło poznawać świat, pozwalanie na eksperymentowanie i mierzenie się z przeszkodami. Nadopiekuńczość często każe nam usuwać je spod nóg naszych dzieci.  Tata natomiast, zamiast wybierać taką bezpieczną drogę na skróty, częściej zachowuje się jak dobry, mądry trener, pokazujący dziecku, że wierzy w jego możliwości. Dobrze jest uczyć się takiego podejścia, nawet jeśli to dla nas trudne, bo chciałybyśmy nosić nasze dzieci na rękach i pokonywać za nie wszelkie życiowe trudności.

Dobrze jest też nie przeszkadzać ojcom w chwilach, w których wydaje nam się, że robią wszystko zupełnie inaczej niż my. Bo jest w tym mądrość - i inwestycja w rozwój dziecka, równie cenna, jak nasze zawsze wyciągnięte w jego stronę i gotowe do pomocy ramiona.

Na koniec wyjaśnię jeszcze jedną rzecz, uprzedzając komentarze i pytania. Nie, to nie jest "dżender". Nie chodzi mi o to, żeby zacierać różnice między tym, co wynika z męskości i kobiecości. Nie chodzi o to, żeby mama stała się babochłopem, a tata był zniewieściały. Ale fajnie by było, gdyby to czasem tata stanął w kuchni i upiekł ciasto na niedzielę, a mama spędziła popołudnie na kopaniu piłki z synami. Nie po to, żeby na siłę upodabniać się do płci przeciwnej, ale żeby docenić to, co nas różni, traktując to jako okazję do uczenia się od siebie nawzajem i poszerzania swoich horyzontów.

Żeby nie okopywać się w przekonaniu, że mój punkt widzenia i pomysł na wychowanie jest najlepszy z możliwych. Żeby rodzicielstwo traktować jako sport zespołowy, w którym gramy jako jedna drużyna - z nadzieją na piękny finał, jakim za kilka lat będzie dobre życie naszych samodzielnych dzieci.

Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Chrześcijańska Mama.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zdejmuję maskę nieomylnej Matki-Polki
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.