Wojna o poczucie własnej wartości

(fot. shutterstock.com / Olesia Bilkei)
Anna Kaik

Poparzona ręka i blizna w widocznym miejscu. Problemy z nadwagą. Amputowana pierś. Bezpłodność. Fobia społeczna. Niepełnosprawność ruchowa. Chory nie znaczy gorszy.

Dla niektórych myśl zawarta w tytule może wydawać się truizmem. Niestety, dla samych niepełnosprawnych nie jest oczywistością.

To może być coś zupełnie niewielkiego. Blizna pooperacyjna na twarzy. Poparzona ręka. Chora tarczyca i związane z tym problemy z nadwagą. Trądzik niemijający z wiekiem. Częściej jednak jest to problem "większego kalibru". Bezpłodność. Depresja i lęki. Choroby autoagresywne powodujące łysienie czy niepełnosprawność ruchową. Pierś amputowana w wyniku antyrakowej terapii. Można by wymieniać, wymieniać...

Na zewnątrz często niczego nie widać. Ot, człowiek jak każdy. Za to w środku toczy się prawdziwa wojna o poczucie własnej wartości. Każda myśl o niepełnosprawności czy choćby defekcie podpowiada: jesteś inny (czytaj gorszy). Czujemy się wyizolowani, nie odnajdujemy się w świecie, bo w końcu syty głodnego, zdrowy chorego nie zrozumie. Często towarzyszą takim stanom poczucie krzywdy i niezrozumienia. Z podziwem patrzymy na tych, którzy mimo swych ułomności żyją na 100, jeśli nie na 200%: Janek Mela, Janina Ochojska... Ale sami traktujemy siebie jako przypadek szczególny, któremu nic nie może pomóc. Jakbyśmy nosili krzyż niedopasowany do nas, ZBYT ciężki, ZBYT przygniatający.

DEON.PL POLECA

Trup w szafie

Mówi 41-letni Marek, od 16 lat leczący się na depresję i fobię społeczną: "Czy akceptuję moje choroby i siebie, takiego jakim jestem? Oczywiście, że nie. Pamiętam, że gdy pierwszy raz trafiłem do psychiatry i po paru miesiącach leki zaczęły działać, pomyślałem sobie naiwnie: "oto skończyły się moje problemy". Oczywiście, podjęcie leczenia było dobrą decyzją, ale sam fakt, że leczę się psychiatrycznie, okazał się nie mniejszym problemem niż samo schorzenie. Byłem otwarty i gdy już komuś zaufałem, zwierzałem mu się z mojej sytuacji. Wiele razy zostałem przez to zraniony. W firmie, w której pracowałem, słyszałem nierzadko epitety w stylu "wariat" albo gdy wyrażałem własne zdanie, odmienne od innych, "żebym szedł rozwiązywać swoje problemy do psychiatryka". Wtedy zacząłem czuć się gorszy i zamknąłem się na ludzi. Dziś moja choroba to taki trup w szafie. Nie mówię już nikomu o tym, że się leczę. Czuję się przez to odizolowany, odgrodzony od świata, od szczerych, prawdziwych relacji z ludźmi, którzy nie mają takich problemów. Tak, czuję się gorszy. Zawsze sobie myślę, że wszyscy ludzie jakoś lepiej lub gorzej radzą sobie w życiu, a ja potrzebuję pomocy leków. Poza tym, wrażliwość jest akceptowana społecznie u kobiet. Wrażliwy facet to "mięczak" i "ciepłe kluchy". Tak właśnie o sobie teraz myślę."

Katarzyna, 33 lata, cierpi na bezpłodność: "Najpierw było zaskoczenie, że właśnie mnie to dotknęło. Miałam poczucie, jakby ktoś wyrzucił w powietrze kamień, który spadając trafił właśnie we mnie, spośród 7 miliardów ludzi na świecie. To był cios w samo serce moich marzeń, bo zawsze pragnęłam mieć liczną rodzinę. Mamy z mężem wszystko; warunki mieszkaniowe, dobrą sytuację materialną, satysfakcjonujące praktycznie pod każdym względem prace zawodowe. Ale to teraz schodzi na dalszy plan. Pierwsza myśl, która pojawia mi się zaraz po przebudzeniu, jest właśnie taka, że nie mogę mieć dzieci. Mieszkam na małym osiedlu, wszyscy się tu znają. Kolejne sąsiadki zachodzą w kolejne ciąże.

Gdy je spotykam na klatce - oczywiście rozmawiamy o dzieciach, wymowie przemilczając naszą sytuację. Nawet w Kościele, gdzie kładzie się taki nacisk na rodzicielstwo, nie możemy znaleźć dla siebie miejsca. Próbowaliśmy z mężem chodzić do lokalnej wspólnoty, ale tam znów są głównie rozmowy o dzieciach, wnukach. Znajomi z dziećmi też powoli się od nas odsuwają: bo o czym z nami rozmawiać, skoro nie mamy doświadczenia rodzicielstwa? Czasem myślę, że moje powołanie do małżeństwa, to była jakaś pomyłka. Po co nam to było, skoro przyniosło tyle bólu i rozczarowania? To prawda, że nie czuję się przez to pełnowartościową osobą. Myślę o sobie, że jestem jakaś wybrakowana, nawet w Biblii bezpłodność była uważana za przekleństwo."

Moc tych świadectw jest przekonująca. A to tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż życie potrafi napisać tyle bolesnych scenariuszy, ilu ludzi chodzi po tym świecie. Zamiast jednak popadać w beznadzieję, lepiej uchwycić się myśli, że z każdej ciemnej doliny jest zawsze jakieś wyjście.

Jak sobie poradzić z poczuciem bycia gorszym?

Mamy dla Was kilka konkretnych rad, jak poradzić sobie z poczuciem bycia gorszym z powodu jakiejkolwiek ułomności. Wybierzecie dla siebie to, do czego czujecie się najmocniej przekonani, a jeszcze lepiej: zastosujcie je wszystkie razem, choćby na próbę.

Sposób pierwszy, czyli nie tylko ja

Dobrze zdać sobie sprawę, ile faktycznie osób dotyka problem, z którym i mnie przyszło się borykać. Depresja? W samej Polsce szacuje się, że cierpi na nią około... półtora miliona osób. Bezpłodność? Dotyczy w Polsce co piątej pary. Takie konkretne dane liczbowe, które najczęściej mogą cię zaskoczyć swoją wielkością, będą pomocne z radzeniem sobie z poczuciem osamotnienia i izolacji. Dobrze iść dalej tym tropem i nawet jeśli nie możesz znaleźć osób w podobnej sytuacji wśród znajomych, poszukaj grup skupiających ludzi, którzy cierpią z tego samego powodu w internecie.

Sposób drugi, czyli nie ma ludzi bez problemów

Faktem jest, że życie doświadcza każdego. Naprawdę, nie ma na tym świecie wyjątków, jeśli chodzi o konieczność radzenia sobie z problemami. Różnimy się tym, co nas dotyka, a nie tym, czy nas dotyka. Każdy ma jakąś mniej lub bardziej ukrytą piętę achillesową. Spróbuj więc otworzyć się na innych i zobaczyć, że problem, z którym się borykają, choć tobie może wydać się błahy, dla nich jest równie przygniatający, co twój dla ciebie. Ktoś mógł mieć rodziców alkoholików, inny nie może znaleźć dobrej pracy, jeszcze inny jest nieszczęśliwym singlem. Wyjdź poza ramy swojego cierpienia i zobacz, że każdy cierpi!

Sposób trzeci, czyli wygarnąć Bogu

Nie cierp w milczeniu i biernym przyzwoleniu na to, co cię spotyka, gdy ból rozrywa cię codziennie od środka. Powiedz Bogu szczerze, co czujesz i co tak naprawdę o tym wszystkim myślisz. Wygarnij Bogu! Możesz mu powiedzieć wszystko, co rodzi się w tobie z powodu twoich problemów: poczucie bezsensu, opuszczenia, wrażenie, że to On jest winny twojego nieszczęścia, zwątpienie w Jego dobroć i miłość, chęć "zemsty" przez zaniechanie modlitwy... Wyznaj mu absolutnie szczerze swoje uczucia. Co więcej, możesz to robić nawet codziennie, jeśli tylko odczuwasz taką potrzebę. Zobaczysz, że Bóg w końcu ci odpowie. Kto jak kto, ale On na pewno cię nie zawiedzie.

Sposób czwarty, czyli buty szyte na miarę

Czy zastanawiałeś się kiedyś głębiej nad tym, co znaczą słynne słowa, że "wszystko jest łaską"? W twojej konkretnej sytuacji przykładowo łaską jest dar rodzicielstwa, ale łaską jest także dar życia w małżeństwie tylko we dwoje. Łaską jest zdrowie, ale łaską jest też choroba. Łaską jest spełnione marzenia, ale łaską jest również marzenie niespełnione. Nikt nie zna nas lepiej niż Bóg i nikt bardziej na naszą miarę nie szyje swoich darów dla nas. Postaraj się o twojej sytuacji życiowej jak najczęściej myśleć jako o błogosławieństwie. To sposób myślenia nie tylko dla herosów, ale dla wszystkich, którzy chcą po prostu żyć szczęśliwie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wojna o poczucie własnej wartości
Komentarze (1)
10 października 2016, 15:08
Jakkolwiek brutalnie to zabrzmi to sposobem zero, czyli takim najważniejszym jest przestać narzekać, i użalać się nad sobą. Aby to zrozumieć najpierw warto poznać osobiście ludzi, którzy dźwigają naprawdę wielki krzyż niepełnosprawności. Zobaczyć jak oni żyją, wtedy te nasze codzienne „wielkie” problemy wydadzą się tak błahe, ze aż nie warte roztrząsania. Naprawdę warto rozejrzeć się wokół, wtedy dostrzeżemy matkę targającą na wózku inwalidzki swoje prawie dorosłe już niepełnosprawne dziecko, aby mogło choć trochę pobyć w normalnej szkole. Takie dziecko praktycznie całe paraliżowane.  I ta matka, choć umęczona ponad miarę, ale po swojemu szczęśliwa. Z tego, iż dala jeszcze radę.  I nigdy nie narzekająca na swoje życie. A może być i przykład w drugą stronę, gdzie dzieci po pracy mają latami dyżury przy łóżku niepełnosprawnego czy terminalnie chorego rodzica. I szok otoczenia, gdy kiedyś przyjdą na czarno, w żałobie. Bo nigdy nie narzekali, przyjęli wyzwanie z pokorą i miłością. Rozumiem, iż niepłodność jest współczesnym dramatem wielu par, ale oni mają jeszcze szanse realizować się jako rodzice zastępczy czy adopcyjni. A co ma powiedzieć dziewczyna, której nigdy nie będzie wolno nie tylko zajść w ciąże, ale nawet opiekować się małym dzieckiem. Bo choroba jej na to nie pozwoli.