Zapachy Krakowa: Zegarmistrz z Szewskiej

Minęło kilka kolejnych lat, a zakład zegarmistrzowski Płonków niezmiennie trwa przy ulicy Szewskiej w Krakowie. Na szczęście... (fot. Leo Reynolds / flickr.com)
Andrzej Kozioł / wab

Przed stu laty uliczny - i elektryczny, taki, panie dzieju, co to go nie trzeba nakręcać! - zegar stanowił sensację. Był marzec 1899 roku, Józef Płonka otworzył swój zakład przy ulicy Szewskiej 4 i w malutkim Krakowie zapachniało wielkim światem. No bo nie tylko elektryka zamiast sprężyny, ale na dodatek Płonka to nie byle jaki zegarmistrz, bo genewski. Genfer Uhrmacher. Horloger de Geneve...

Szkolił się u najlepszych. W Szwajcarii. A Szwajcaria, wiadomo – kraj zegarków i zegarmistrzów. Największych, najsłynniejszych, najlepszych. Józef miał szczęście, a może po prostu był dobrym fachowcem – trafił do Badolette, manufaktury, która swą renomą niewiele ustępuje cesarzowi wszystkich zegarmistrzów świata – Patkowi. Wszystko układało się jak najlepiej, Józef ze zwyczajnego zegarmistrza stał się konstruktorem, projektantem zegarków. Jeszcze kilka lat i może poślubiłby dorodną szwajcarską dziewoję, wychował gromadkę rumianych, wykarmionych czekoladą dzieci i założył kolejną po Patku polsko-szwajcarską firmę. Miał nawet dobre do interesów nazwisko – krótkie, bez „sz”, „cz”, wystarczy „ł” zamienić na „l” i jest Plonka...

Nie wiadomo, jaki scenariusz wymyśliłoby życie, gdyby nie Luigi Luccheni – włoski anarchista, który w 1898 roku trójkątnym pilnikiem ugodził wprost w serce cesarzową Elżbietę, żonę Franciszka Józefa I, cesarza Austrii, króla Czech i Węgier, wielkiego księcia Krakowa. Po zamachu na cesarzową szwajcarska policja zaczęła szaleć. Młody? Podejrzane! Polak? Jeszcze bardziej, wszak Polacy to nieustanni buntownicy. Austriacki poddany? Niech więc jedzie do tego swojego Krakau, do Cracovie, i niech się o niego martwi austriacka policja...

DEON.PL POLECA

Śmierć nieszczęsnej cesarzowej na sto lat, na cztery pokolenia, ukształtowała losy tej krakowskiej rodziny, a krajobraz miasta wyposażyła w charakterystyczny element, bez którego ulica Szewska nie byłaby ulicą Szewską...

W 1912 roku genewski zegarmistrz Józef Płonka przeniósł swoją pracownię do Krakowa. Oprócz pieniędzy jeszcze coś przywiózł – pierwszy w Krakowie uliczny, elektryczny zegar. Sprowadził też z Wiednia charakterystyczną witrynę - stal, żeliwo, kryształowe szkło. Niedawno witryna niemałym kosztem została wiernie zrekonstruowana i natychmiast, jakby złośliwym kaprysem losu, została zlikwidowana bliźniacza witryna po drugiej stronie bramy. Miejski konserwator, zachwycony pietyzmem właściciela starej firmy, widocznie nie potrafił zapobiec kolejnemu barbarzyństwu, kolejnej zbrodni popełnionej na krakowskiej kamienicy...

Witryna to znakomity pretekst do rozmowy o tradycji. Nie ma chyba w Krakowie, w Polsce, w tej części Europy, którą przeorał pług komunizmu, drugiej takiej firmy. Ta sama branża, to samo nazwisko, ta sama rodzina, to samo miejsce - i równo sto lat pracy. I jeszcze coś - rodzinna firma Płonków nigdy nie została zamknięta, nawet na jeden dzień, oczywiście wyjąwszy urlopy i remonty. Choć, przepraszam, zdarzyło się raz, w styczniu 1945 roku, że przez trzy dni nie otwierano zakładu. Śródmieście roiło się wtedy od wyzwolicieli, uzbrojonych, często pijanych, uparcie szukających „giermancow", którzy dawno uciekli. Na wszelki wypadek rodzina Płonków zamknęła drzwi i zdała się na Boże miłosierdzie. Zakład przeżył też coś o wiele gorszego - bitwę o handel. Dwa lub trzy razy już wisiały na drzwiach pieczęcie, ale jakoś udało się przetrwać. Dziadek już wtedy nie żył, firmę prowadziła babka Józefa. Nie miała uprawnień zegarmistrzowskich, więc klientami zajmował się siostrzeniec założyciela, Eugeniusz Sadowski, którego wraz z braćmi, Edmundem i Janem, stryj Józef wykształcił na zegarmistrzów. Taka była tradycja firmy - zatrudniało się rodzinę.

Pan Łukasz, wnuk założyciela, dziś stojący za ladą, długo bronił się przed rodzinną tradycją. Przed nieuchronnością naprawiania zegarków, przed pracą od rana do późnego wieczora, przed prawdziwie mieszczańskim bytowaniem. Nie pamięta dziadka, pryncypała surowego i wymagającego na XIX-wieczny sposób, ale także ojciec, Zygmunt, potrafił być konsekwentny, wręcz uparty. Kiedy pan Łukasz już studiował na Politechnice, zachciało mu się kalkulatora, a w przedkomputerowych czasach kalkulator był komputerem. Poprosił ojca o pieniądze. „Weź sobie, leżą na warsztacie" - odpowiedział pan Zygmunt. Na warsztacie leżały zegarki, narzędzia, zegarmistrzowska lupa.

„Nie ma" - zdziwił się Łukasz. „Ale będą. Jak posiedzisz kilka godzin, na pewno się pojawią"...

Na Krakowskiej Politechnice pan Łukasz - jak sam twierdzi - studiował bardzo długo i niezbyt gorliwie, ale skutecznie, stając się magistrem inżynierem bu¬downictwa wodnego. I trzeba było lat, aby powiedział ojcu: „Wiesz, dociągnę firmę do stulecia". Przeszedł całą zawodową drogę - od ucznia do mistrza, odbył praktyki w Szwajcarii, dzięki czemu „zegarmistrz genewski" w nazwie firmy nie jest tylko śladem przeszłości...

Tradycja to rzetelność. Klient raz oszukany, źle potraktowany już nie wróci. Przede wszystkim jednak tradycja to przekonanie, że nie ma szybkich zysków, że na owoce pracy trzeba czekać cierpliwie i że wtedy najlepiej smakują. Pan Łukasz - syn i wnuk zegarmistrza- swój pierwszy zegarek dostał po zdaniu matury.

Józef Płonka nie tylko handlował zegarkami, nie tylko je naprawiał, w jego zakładzie można było kupić srebra, stare zegary, luksusowe drobiazgi. Dzisiaj, po latach naprawiania czcigodnych starych delban, dox, tissotów i radzieckiej masówki, broń Boże, pan Łukasz nie gardzi tymi zegarkami, to one swą taniością spowodowały coś w rodzaju rewolucji, a do tego były całkiem przyzwoicie skonstruowane), firma „Józef Płonka" znów wraca do tamtych tradycji. W starym zakładzie przy Szewskiej można naprawić enerdowskiego buksiaka, kupić eleganckie współczesne chronometry wprost ze Szwajcarii, a jeżeli komuś wystarczy pieniędzy i fantazji - stare bibeloty i czcigodne zegarki, których widok zapiera dech w piersiach. A za ladą stoi Filip Płonka, student krakowskiej Politechniki, który na razie z co drugim dawanym do naprawy zegarkiem idzie do warsztatu, do ojca, ale powoli uczy się zegarmistrzowskiej samodzielności...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zapachy Krakowa: Zegarmistrz z Szewskiej
Komentarze (2)
H
hALINA.ANGELKOF@VP,PL
8 grudnia 2011, 20:14
 Egeniusz Sadowski,Edmund Sadowski oraz Jan sadowski  to wnukowie Józefa  Płonki,dzieci jego ukochanej córki  kAZIMIERY SADOWSKIEJ Z DOMU PŁONKÓWNEJ.Syn miał na imię Zbigniew a nie |Zygmunt.Lukasz Płonka to syn Zbigniewa ,także wnuk Jozefa Płonki.Panowie Sadowscy wyuczeni zawodu dzięki swojemu drogiemu Dziadkowi stali się jednymi z najlepszych zegarmistrzów w Krakowie.Edmund do dziś dnia jest najlepszym znawcą starych antycznych zegarkow i zegarów.
DS
Dawna studentka
19 grudnia 2010, 19:27
Pamiętam ten zakład z lat studenckich (lata siedemdziesiąte minionego wieku ).Oddałam tam do naprawy mój komunijny zegarek.Robota była terminowa i rzetelna.Rzemieślnicza arystokracja!