"To nie jest tak, że lubi się być żoną alkoholika". O współuzależnieniu nie tylko w czasie kwarantanny

(fot. depositphotos.com)

Czas kwarantanny może sprzyjać pogłębianiu się współuzależnienia - a także nasilać zjawisko przemocy domowej. Jednocześnie należy pamiętać, że otrzymanie pomocy w tym czasie, choć jest nieco trudniejsze, nie jest niemożliwe.

Matka Klaudii pierwszy raz usłyszała od córki, że jest żałosna i słaba po tym, jak kazała córce udawać przed znajomymi, że jej ojciec wcale nie stracił pracy, tylko jest na dłuższym urlopie. Kobieta wybuchnęła wtedy płaczem i wyznała córce, że zawsze gardziła alkoholikami, ale teraz nie wyobraża sobie życia bez ojca i nie może się z nim rozstać.

DEON.PL POLECA

Klaudia przyznaje, że choć kocha swoją matkę, to jednocześnie czuje wobec niej pogardę - nie rozumie, jak można przez lata "obsługiwać" kogoś, kto wyniszcza się "na własne życzenie". To właśnie o rodzinie Klaudii myślę w czasie, gdy jesteśmy zamknięci w domach ze swoimi rodzinami - ta młoda kobieta ponad dwadzieścia godzin na dobę spędza z ojcem alkoholikiem i współuzależnioną matką.

We współuzależnieniu chodzi o przetrwanie

Reakcja Klaudii na zachowanie jej matki wielu z nas wydaje się zapewne zrozumiała - osoby, które nie były współuzależnione, ani też nie zajmują się tym tematem zawodowo, często mają ogromną trudność ze zrozumieniem tego, jak można "chcieć" żyć z uzależnionym człowiekiem, skoro przecież dorosła osoba w każdej chwili może się z takiego związku wycofać. Tymczasem, kiedy mówimy o współuzależnieniu, to musimy pamiętać o tym, że partner osoby uzależnionej nie tyle "chce" żyć z alkoholikiem, narkomanem czy hazardzistą, ile w destrukcyjny sposób próbuje przystosować się do ekstremalnie trudnej sytuacji.

Dzisiejsza psychologia współuzależnienie definiuje jako zaburzoną strategię adaptacyjną do sytuacji, w której następuje utrwalanie specyficznych wzorców funkcjonowania i reagowania, rozwijających się w okresie utrzymywania relacji z osobą uzależnioną. Osoby, które dotknięte są problemem współuzależnienia próbują stosować różnorakie strategie zaradcze, które mają na celu poradzenie sobie z powtarzającymi się, silnie stresującymi wydarzeniami. Próbują one w ten sposób utrzymać równowagę w rodzinie, choć ich własne zdrowie i sprawność ulegają pogorszeniu.

W tym miejscu warto podkreślić, że "prawdziwy" syndrom współuzależnienia może dotyczyć współmałżonka lub partnera uzależnionego członka rodziny, czyli takiej osoby, która może potencjalnie zakończyć relację. Dzieci alkoholika, choć niekiedy mogą przejmować część zachowań współuzależnionego rodzica, same nie mogą zostać nazwane osobami współuzależnionymi. To, że żona alkoholika robi mu kanapki jako zakąski, albo mąż uzależnionej od leków kobiety próbuje tłumaczyć znajomym, że żona ma bardzo wymagającą pracę i dlatego łyka tabletki na uspokojenie nerwów, nie jest entuzjastyczną zgodą na nałóg, lecz jedynym rozwiązaniem, jakie osobie współuzależnionej wydaje się dostępne. We współuzależnieniu chodzi o przetrwanie. Aby ten domowy survival był bardziej znośny, osoba współuzależniona często tworzy sobie system iluzji i mitów - na przykład wmawia sobie, że mąż "pije tylko ze względu na kolegów", albo tłumaczy sobie i innym, że "kiedy nie pije, to jest on wspaniałym mężczyzną". Jednocześnie poczucie wstydu często powoduje, że człowiek z syndromem współuzależnienia robi wszystko, by ukryć nałóg partnera - nawet za cenę społecznej izolacji.

Wszyscy piją, tylko nikt się tym nie chwali

Klaudia, z którą kilka dni temu udało mi się skontaktować przez komunikator internetowy, przyznała, że pamięta, że bardzo szybko zdała sobie sprawę z tego, że jej ojciec ma poważny problem z alkoholem - jej ciotki mówiły o tym otwarcie między sobą. Dziewczyna odkąd pamięta słyszała, że jej ojciec - którego kiedyś kochała i podziwiała - był nazywany "śmieciem i wywłoką". Jej matka natomiast najpierw stawała w jego obronie, a kiedy to nie pomagało - ograniczyła do minimum kontakty z siostrami.

Dla Klaudii nie była to jednak wielka strata - w przeciwieństwie do tego, że jako dziewczynka i nastolatka nigdy nie mogła zapraszać do siebie znajomych: "Matka robiła wszystko, żeby ludzie nie dowiedzieli się, że ojciec jest alkoholikiem" - wspomina.

Mówiła też, że to nie jest tak, że lubi być żoną alkoholika, ale nie można taty zostawić samego.

Przyjście kogokolwiek do domu było przez nią rozumiane jako zagrożenie domowego spokoju, choć to, co ona nazywała spokojem, tak naprawdę było piekłem. Ojciec darł się, rozbierał się po pijaku, bo było mu gorąco, czasami wymiotował na świeżo wyprane rzeczy. Kiedy zasypiał do pracy, albo miał kaca-giganta, matka zawoziła go do lekarza po L4 albo dzwoniła do jego szefa, którego znała i prosiła o taryfę ulgową. Kiedyś nawet, w wakacje, posunęła się do tego, że skłamała, że ojciec musi zostać ze mną w domu, bo nawywijałam coś na imprezie, mam szlaban i on musi mnie pilnować. Kiedy powiedziałam jej, że postąpiła podle, rozpłakała się i zaczęła mi tłumaczyć, że każdy człowiek czasem musi poświęcić się dla rodziny, a swoje brudy pierze się w domu. Mówiła też, że to nie jest tak, że lubi być żoną alkoholika, ale nie można taty zostawić samego.

Na moje słowa, że inni ojcowie nie piją, mówiła, że piją prawie wszyscy, tylko nikt normalny się tym nie chwali. Myślę, że obsługiwanie ojca stało się czymś w rodzaju jej misji - robiła mu żurek na kaca, odkładała pieniądze na wypadek choroby, a wszystkim wokół pokazywała się jako dobra żona i wzrokowa matka, pochłonięta domowymi obowiązkami. O kobietach rozwodzących się czy decydujących na separację wypowiadała się z pogardą - twierdziła, że dzisiejsze baby żyją tylko dla wygody. A ja w tym wszystkim czułam się nieważna, pominięta, wręcz zbędna. Najgorszy był moment, kiedy ojciec stracił w końcu pracę - i to zakończył ją dyscyplinarką, bo był nietrzeźwy. Matka skupiła się wtedy na niesprawiedliwości jego szefa i spokojnie oznajmiła mi, że nie zacznę od września kursu maturalnego z biologii, bo trzeba będzie spłacić zobowiązania taty. Najważniejsze było to, żeby go nie wkurzać - moja przyszłość nic dla niej nie znaczyła.

Mam ochotę wysadzić ten dom w powietrze, bo ani jemu, ani matce nic już nie pomoże. Przez te kilka dni dotarło do mnie jednak, że muszę stąd wiać. To dla mnie plus tej całej korony. Nie będę tego dłużej oglądać i czekać do czterdziestki, aż coś się tu zmieni.

Oczywiście kazała mi ukrywać jego bezrobocie - miałam mówić, że ma "dłuższy urlop". Muszę przyznać, że nienawidziłam jej wtedy - i to bardziej, niż jego. Wystarczyło wziąć rzeczy i się wyprowadzić - zarabiała dość, by utrzymać mnie i siebie, ale ona wolała ładować pieniądze w ojca. Teraz, kiedy jest ta kwarantanna, siedzę z nimi dwojgiem w domu i patrzę, jak on pije tanią wódkę z sokiem, a ona obsesyjnie sprząta i piecze dla niego karkówkę.

Mam ochotę wysadzić ten dom w powietrze, bo ani jemu, ani matce nic już nie pomoże. Przez te kilka dni dotarło do mnie jednak, że muszę stąd wiać. To dla mnie plus tej całej korony. Nie będę tego dłużej oglądać i czekać do czterdziestki, aż coś się tu zmieni.

Kiedyś dobre żony przykrywały pijanych mężów kocem

Społeczny stosunek do współuzależnienia zmienia się - jednak wciąż trudno jest powiedzieć, że osoby żyjące w takich związkach mają zapewnioną odpowiednią pomoc i wsparcie. Parę dekad temu społeczeństwo w pewnym sensie sprzyjało trwaniu takich relacji - do niedawna obowiązywał przecież "dogmat", zgodnie z którym nie należało mówić o tym, co złego dzieje się w domu, a znoszenie upokorzeń ze strony męża nierzadko uznawano za heroizm. Jeśli zatem nawet lokalna społeczność wiedziała o dramacie współuzależnionej kobiety, to bywało, że

otrzymywała ona pozytywne wzmocnienia z powodu tego, że jest "dzielna" i "ogarnia w pojedynkę cały dom".

Współuzależnieniu sprzyja również zależność finansowa od partnera - a ta przecież jeszcze całkiem niedawno była normą. Dzisiaj natomiast o współuzależnieniu mówi się więcej (młoda współuzależniona kobieta była nawet bohaterką jednego z odcinków programu "7 metrów pod ziemią") - ale osobom żyjącym z kimś, kto tkwi w szponach nałogu, wciąż trudno jest mówić o swoich problemach. Żyjemy przecież w epoce, w której niezwykle istotnymi wartościami są niezależność oraz zaradność życiowa - przyznanie, że tkwi się w dysfunkcyjnej relacji (co jest niezbędne, aby wprowadzić zmiany do swojego życia) wiąże się z postawieniem siebie samego poza grupą sprawczych i silnych ludzi, którym wszystko w życiu się udaje. Dodatkowo, udany związek (najlepiej dobrze prezentujący się na instagramie) jest dzisiaj dla wielu z nas powodem do dumy i wyznacznikiem własnej wartości - bycie panną po 25. roku życia nie jest już powodem do wstydu, ale bycie w nieszczęśliwym związku, w którym wystąpił problem uzależnienia, dla wielu osób już jak najbardziej tak.

Partnerzy uzależnionych osób często zatem wstydzą się swojej sytuacji i czują się odpowiedzialni za wybór, którego dokonali, dlatego często jeszcze bardziej angażują się w związek i próbują ze wszystkich sił zmienić partnera - co oczywiście się nie udaje, więc błędne koło w tragiczny sposób się domyka. Czasami w umacnianiu takiego schematu udział mają także członkowie rodziny lub znajomi, którzy czując się bezradni, rzucają niekiedy wypowiedziami typu "i po coś ty go brała?!", lub "jesteś tchórzem, że się go trzymasz!", co potęguje poczucie winy i osamotnienia.

Pewna bardzo młoda kobieta na konsultacji przed podjęciem psychoterapii, która niepokoiła się, czy przypadkiem jej chłopak nie nadużywa alkoholu i gier, tak określiła swoją sytuację: "Wie pani, aż głupio by było przyznać się znajomym, że my, taka fajna insta couple, mamy problemy z piciem, jak jakaś patologia. A matka od początku źle o nim mówiła, musiałabym przyznać jej rację". Jednak tylko taka osoba, która rzeczywiście przyzna, że problem współuzależnienia jej dotyczy, a ona sama nie posiada mocy pokonania uzależnienia partnera, ma szansę na trwałą zmianę (podobny warunek dotyczy zresztą wychodzenia z samego uzależnienia).

Skuteczną formą pomocy dla osób współuzależnionych może być terapia indywidualna, dzięki której można zyskać realny ogląd sytuacji oraz wzmocnić swoje poczucie niezależności i przepracować urazy związane z uleganiem nałogowi przez partnera, a także zrozumieć mechanizmy, które sprawiły, że znaleźliśmy się w takiej relacji. Tego rodzaju praca może odbywać się niezależnie od podjęcia terapii uzależnienia przez partnera. Dodatkowo, jeśli osoba uzależniona również chce nad sobą pracować, dobrym pomysłem może być terapia pary lub rodziny. Osoby wierzące mogą także zgłosić się po pomoc na przykład do wspólnoty trudnych małżeństw "Sychar", która zajmuje się niesieniem pomocy osobom znajdującym się w skomplikowanej sytuacji małżeństwie.

W tym miejscu warto przypomnieć, że choć Kościół, jak doskonale wiemy, uznaje małżeństwo za nierozerwalne, to jednak w sytuacji, gdy mąż lub żona stwarza zagrożenie dla drugiej osoby czy niszczy życie dzieciom, nie ma żadnych "przeciwwskazań" do oddalenia się od współmałżonka i na przykład separacji.

Katolicyzm stawia wysokie wymagania, jeśli chodzi o wytrwałość w miłości, ale jednocześnie wcale nie nawołuje do masochizmu - a tym bardziej narażania dzieci na niebezpieczeństwo, z jakim często wiąże się życie pod jednym dachem z alkoholikiem lub narkomanem.

Głos księdza, którego wiele lat temu spotkałam osobiście, i który z rozrzewnieniem wspominał czasy, gdy żona "potrafiła przykryć pijanego męża kocem i zadbać o niego, a nie tylko się wydzierać", czy wypowiedzi pewnego znanego duchownego, który twierdził, że w wielu przypadkach winę za alkoholizm męża ponosi żona, nie stanowią oficjalnego stanowiska Kościoła w sprawie uzależnień.

Czas kwarantanny może sprzyjać pogłębianiu się współuzależnienia - a także nasilać zjawisko przemocy domowej. Jednocześnie należy pamiętać, że otrzymanie pomocy w tym czasie, choć jest nieco trudniejsze, nie jest niemożliwe. Osoby dotknięte tym dramatem mogą zgłaszać się do komercyjnych poradni psychologicznych on-line, a także skorzystać na przykład z telefonu do Całodobowego Centrum Wsparcia dla Osób w Kryzysie Psychicznym prowadzonego przez fundację ITAKA (jego numer to 800 70 22 22).

Katolicyzm stawia wysokie wymagania, jeśli chodzi o wytrwałość w miłości, ale jednocześnie wcale nie nawołuje do masochizmu - a tym bardziej narażania dzieci na niebezpieczeństwo, z jakim często wiąże się życie pod jednym dachem z alkoholikiem lub narkomanem.

Klaudia mówi jednak, że dla niej kwarantanna była szansą. Dziś wciąż podtrzymuje to, że jak tylko się to skończy, wyniesie się z domu. Kocha swoją mamę, ale podkreśla też, że w końcu przestała czuć się odpowiedzialna za jej współuzależnienie. Całą swoją wypowiedź puentuje jednak gorzko: "Ona do końca swojego życia niczego nie zmieni".

Imię bohaterki i niektóre szczegóły zostały zmienione.

Psycholog i copywriter. Wierząca i praktykująca. Prowadzi bloga katolwica.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"To nie jest tak, że lubi się być żoną alkoholika". O współuzależnieniu nie tylko w czasie kwarantanny
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.