Wydawałoby się, że po upadku komunizmu, w którym dość powszechnie traktowano własność państwową jako niczyją (czytaj: przeznaczoną do swobodnego dysponowania przez pracownika, gdy tylko zaszła taka potrzeba), kwestia nieuczciwości pracobiorcy wobec pracodawcy powinna na dobre zniknąć. Okazuje się, że nic bardziej mylnego.
Choć stosunki własnościowe w naszym kraju uległy znacznym przeobrażeniom, to jednak stare nawyki pozostały. Społeczne przyzwolenie na tego typu praktyki sprawia, że nawet młode pokolenie, które nie może pamiętać minionej epoki, nierzadko nie widzi żadnego problemu w okradaniu bądź oszukiwaniu swoich firm i zakładów pracy. Nie ma dla nich większego znaczenia czy właścicielem jest państwo, osoba prywatna czy inna, niepaństwowa instytucja. Przykładów na to nie brakuje i jeszcze do nich wrócę, ale na początek chciałbym poczynić jedną uwagę metodologiczną.
Zostałem poproszony o przedstawienie zagadnienia uczciwości pracownika wobec pracodawcy. Dlatego nie będę zatrzymywał się nad problemem odwrotnym, czyli uczciwości pracodawców wobec pracowników. To nie znaczy, że tej kwestii nie dostrzegam albo próbuję obwiniać tylko jedną stronę.
Nie jest dobrze
Badania przeprowadzone w 2009 r. przez jedną z firm doradczych pokazują, że polscy pracownicy powszechnie okradają swoich szefów. Ponad 90% przedsiębiorców skarży się na nieuczciwych pracowników. W porównaniu z rokiem poprzednim jest to wzrost prawie dwukrotny. Przyczynę takiego stanu rzeczy upatruje się w kryzysie gospodarczym, który stał się wygodną wymówką dla usprawiedliwienia nadużyć. Do podobnych wniosków prowadzą wyniki badań innej firmy konsultingowej. Ankietowani pytani o przyczyny nieuczciwości, również wskazują przede wszystkim na czynniki zewnętrzne: słabą jakość i nieskuteczną egzekucję prawa, przyzwolenie społeczne oraz nieumiejętne zapobieganie oszustwom przez pracodawców. Trzeba przyznać, że ten typ rozumowania naprawdę poraża: jeżeli pozwoliłeś się okraść, jesteś sam sobie winien. A może jednak przyczyna tkwi głębiej - w samym człowieku?
W większości przypadków zaczyna się od drobnych przedmiotów: papieru do drukarki, długopisów, spinaczy czy herbaty ekspresowej. Nie zawsze jednak na tym się kończy. Zdarza się, że zatrudnieni wynoszą z zakładu pracy w częściach całe urządzenia, np. komputery, które później są składane w jedną całość. Wykrywane są przypadki przelewania paliwa z samochodów służbowych do prywatnych. Największy uszczerbek przynosi jednak wykradanie i odsprzedawanie konkurencji poufnych informacji o firmie, przede wszystkim baz danych i warunków przetargów. Straty sięgają wówczas milionów złotych.
Pracownicy kradną na własny użytek lub z zamiarem sprzedaży. Dlaczego to robią? W czasie komunizmu usprawiedliwiano się najczęściej tym, że wielu rzeczy nie można było dostać w inny sposób. Dziś sytuacja się zmieniła i inne są też "wytłumaczenia". Niektórzy mówią, że zarabiają tak mało, iż "rekompensują" to sobie przywłaszczając mienie z zakładu pracy. Inni uważają, że mają do tego prawo - "w końcu firmowe kartki papieru są właśnie dla pracowników". Są i tacy, którzy nie widzą różnicy w tym, czy drukarka stoi w biurze, czy w domu pracownika. Zatrudnieni w tzw. "budżetówce" twierdzą, że "zabierają niektóre przedmioty z pracy, bo to dobre wspólne - podatników".
Co dziwne, wielu nieuczciwych pracowników nie widzi niczego złego w okradaniu pracodawców. Nie jest to zresztą tylko polska specyfika. Czterech na pięciu mieszkańców Wielkiej Brytanii również nie uważa przywłaszczenia sobie własności pracodawcy za złe, a okradanie wielkich korporacji traktują nawet jako usprawiedliwione. Niektórzy twierdzą, że zabranie czegoś z pracy nie jest kradzieżą, "bo przecież zawsze można zabraną rzecz oddać". "U mnie w sklepie sprzedawczynie brały produkty twierdząc, że zapłacą później. Okazywało się, że systematycznie zapominały uregulować rachunek. Obliczyłem, że przez miesiąc dwie ekspedientki nakradły towaru na ponad 2 tys. zł. Gdy zwróciłem im uwagę, były oburzone, nie widziały w kradzieży nic złego. Twierdziły, że przecież zapłacą później. Zwolniłem je, do dziś zwracają pieniądze" - mówi właściciel sklepu spożywczego. Trzeba przyznać, że cierpliwość tego pracodawcy i tak była duża. Np. w Niemczech zwolniono pracownika supermarketu za to, że w czasie pracy zjadł jedną bułkę wziętą z regału i za nią nie zapłacił. Inny otrzymał wypowiedzenie za ładowanie w biurze firmy prywatnej komórki.
Nieuczciwość pracownika wobec pracodawcy nie ogranicza się tylko do kradzieży. Trzeba tu wspomnieć o jeszcze innych negatywnych zjawiskach, tj. spóźnianie się, wykorzystywanie służbowego sprzętu (np. telefonu) do celów prywatnych czy surfowanie w godzinach pracy dla przyjemności po Internecie. Wszystkie te sytuacje są przykładem nierzetelnego podejścia do swoich obowiązków oraz nielojalności wobec własnej firmy.
Kradzież w pracy to nie kradzież?
Trudno powiedzieć, skąd bierze się przekonanie, że pracownikowi wolno oszukiwać bądź okradać pracodawcę, skoro siódme przykazanie Boże lapidarnie acz klarownie stwierdza: "Nie kradnij". Nie ma tu mowy o żadnych wyjątkach. Katechizm Kościoła Katolickiego precyzuje, że kradzież polega na przywłaszczeniu dobra drugiego człowieka wbrew racjonalnej woli właściciela. Nie mamy do czynienia z kradzieżą, jeśli przyzwolenie może być domniemane lub jeśli jego odmowa byłaby sprzeczna z rozumem i z powszechnym przeznaczeniem dóbr. Ma to miejsce w przypadku nagłej i oczywistej konieczności, gdy jedynym środkiem zapobiegającym pilnym i podstawowym potrzebom (pożywienie, mieszkanie, odzież...) jest przejęcie dóbr drugiego człowieka i skorzystanie z nich (KKK 2408).
Podobnie Sobór Watykański II: "Kto byłby w skrajnej potrzebie, ma prawo z cudzego majątku wziąć dla siebie rzeczy konieczne do życia" (Gaudium et spes 69).
Nauczanie Kościoła dopuszcza zatem wyjątki: nie każde przywłaszczenie cudzej własności może być uznane za kradzież. Spójrzmy na nie w kontekście miejsca pracy. Tylko jakaś nadzwyczajna ekwilibrystyka umysłowa mogłaby doprowadzić do usprawiedliwienia nieuczciwości wobec pracodawcy domniemaną jego zgodą. Równie mało wiarygodne będzie uzasadnienie wynoszenia długopisów lub spinaczy "skrajną życiową potrzebą".
Nadużycia ze strony pracodawców nie usprawiedliwiają w żaden sposób nieuczciwości pracowników. Co prawda, jeśli dochodzi do sporu bądź konfliktu z pracodawcą, są oni stroną dysponującą mniejszą siłą, nie oznacza to jednak, że wszystkie sposoby walki o słuszne prawa są godziwe. Nawet tak oczywisty środek wywierania nacisku na pracodawców w kwestiach płacowych jakim jest strajk, powinien być traktowany jako ostateczność, gdy pracownicy w celu usunięcia niesprawiedliwości i szkody wykorzystali już wszystkie inne możliwości. Musi to być szkoda tak wielka, że uniemożliwia pracownikowi realizację jego podstawowych i niezbywalnych praw osoby ludzkiej w wymiarze osobowym i społecznym (por. Jan Paweł II, Encyklika Laborem exercens 20).
Uczciwość wobec pracodawcy będzie się przejawiała także w poczuciu wspólnej odpowiedzialności pracowników za miejsce pracy. Świadomość krzywdy nie może się zamienić w egoizm osobisty lub grupy zawodowej. Przy ustalaniu wysokości wynagrodzeń należy zawsze uwzględnić położenie przedsiębiorcy i przedsiębiorstwa. Niesprawiedliwością byłoby domaganie się wygórowanych płac, które by do upadku musiały doprowadzić przedsiębiorstwa a wskutek tego i do biedy robotnika (Pius XI, Encyklika Quadragesimo anno 73).
Papież zwraca dalej uwagę, że niskie płace nie zawsze muszą być wynikiem zachłanności bądź niesprawiedliwości pracodawców. Kieruje ostre słowa do decydentów odpowiedzialnych za stan gospodarki:
Jeśli atoli przedsiębiorstwo nie przynosi takich dochodów, jakich potrzeba na płacenie odpowiednich zarobków, bądź to dlatego, że samo upada pod niesprawiedliwymi ciężarami, bądź też, że wytwory swoje niżej ceny musi sprzedawać - niech wierzą ci, co to zawinili, że dopuszczają się grzechu wołającego o pomstę do nieba; wszakże pozbawiają robotników, którzy z konieczności na głodowe pieniądze zgodzić się muszą, sprawiedliwej płacy (tamże).
Wzajemne relacje pracowników i pracodawców są częstokroć napięte, nacechowane wzajemnymi uprzedzeniami, oskarżeniami lub niemożliwymi do spełnienia oczekiwaniami. Odpowiedzialność za taki stan rzeczy z całą pewnością rozkłada się na obie strony. Jednak poczucie krzywdy, ewentualnie niesprawiedliwości, nie uprawnia do wyrównywania sobie strat "na własną rękę". Kradzież zawsze pozostanie kradzieżą, oszustwo oszustwem, a nieuczciwość nieuczciwością.
ks. Artur Filipiak - przezbiter archidiecezji poznańskiej, redaktor naczelny miesięcznika "Katecheta".
Dane zaczerpnąłem z artykułu: "Jak pracownicy okradają firny" (Dziennik - Gazeta Prawna z 2 XI 2009 r.) oraz z raportu "Czy zdarzyło ci się coś ukraść z pracy" w serwisie "Wirtualna Polska".
Skomentuj artykuł