Czy najbardziej liczy się dobro pacjenta?
Minęłokilkanaście lat od czasu, gdy rząd Jerzego Buzka rozpoczął pierwszą poważną reformę systemu ochrony zdrowia w Polsce. Czytałem wtedy w dodatku do jednego z dzienników: Reforma to konieczność choćby ze względu na kolejki do lekarza, opryskliwe pielęgniarki, brudne sale w szpitalach, łapówki, wielomiesięczne czekanie na zabieg, czy badanie.
Przez lata słyszeliśmy: to wszystko się nie zmieni, dopóki nie zmieni się chory system, w którym lekarzom nie zależy na pacjentach, a kolejnym ministrom na dobrych lekarzach. Jednym z głównych założeń reformy była decentralizacja środków na leczenie. Środki te miały pójść za pacjentem. On przecież jest najważniejszy. Ponieważ rządy zmieniały się potem dość często, a każdy z nich działał według zasady: od nas świat się zaczyna, może nie cofnęliśmy się, ale ciągle jesteśmy na początku reformy, pomimo wzrastających wydatków państwa na nasze zdrowie. Najbardziej brakuje chyba spójnego planu, jasnej wizji realizowanej solidarnie przez wszystkich zaangażowanych w ochronę zdrowia, niezależnie od partyjnych i branżowych interesów. Ten system nie może działać na zasadzie załatwiania doraźnych spraw: jedna grupa wyrwie coś drugiej, kto kogo wyprowadzi w pole: szpitale NFZ czy odwrotnie, kto wyszarpie największy kawałek tortu dla siebie, oczywiście z szumnym hasłem na ustach: najbardziej liczy się dobro pacjenta.
Kolejnym ważnym problemem jest mocno utrwalone w społeczeństwie przekonanie, że to inni powinni się o nas zatroszczyć, i że system wspierany naszymi składkami udźwignie ciężar reperowania naszego zdrowia. Z tego, co wiem, w żadnym kraju na świecie tak to nie działa. Całkiem niemało ludzi w Polsce zupełnie bezprawnie pobiera świadczenia z tytułu uszczerbku dla zdrowia, zmuszając państwo do ogromnych wydatków. Weźmy pod uwagę, że osiem milionów ludzi w Polsce pali nałogowo papierosy, za nimi idzie czternaście milionów biernych palaczy, czyli ponad połowa społeczeństwa cierpi z powodu skutków nałogu oraz chorób, jakie on powoduje. Nie wspominam tutaj o innych nałogach.
Przeczytałem niedawno w "Tygodniku Powszechnym" artykuł pod tytułem "Tryby", który zaczyna się od następujących słów: Prognozy epidemiologów są zatrważające: za mniej więcej dekadę nastąpi podwojenie liczby zachorowań na nowotwory. Rak będzie głównym zabójcą Polaków. Według badań europejskich pod względem dostępności do leczenia onkologicznego Polska jest na ostatnim miejscu. System nie jest przygotowany na walkę z chorobą. Na raka umiera 90 tys. osób rocznie. Gdyby badania profilaktyczne stały się normą, można by wyrwać śmierci 30-tysięczne miasto rocznie. Decyzja o badaniu diagnostycznym we wczesnym stadium choroby należy jednak do nas. Nikt na siłę nie zaciągnie nas do lekarza. W ostatnich latach dokonał się w medycynie ogromny postęp naukowy i technologiczny. Średnia wieku człowieka wydłużyła się ogromnie. W pierwszej dekadzie XX wieku ludzie żyli przeciętnie około czterdziestu lat, a dzisiaj prawie osiemdziesiąt.
Czy ludzie jednak są coraz zdrowsi? To, co często przyjemne dla podniebienia, jest na ogół szkodliwe dla zdrowia. A więc żyjemy w permanentnym rozdarciu: żyć przyjemnie i szybko albo nudno i zdrowo? Owszem, trzeba wybierać, ale również nie można żyć według stereotypów. Nie zawsze to, co zdrowe, musi być niesmaczne. Oczywiście tego wyboru nie dokonają za nas medycy. Za swoje zdrowie odpowiadamy przede wszystkim my, skoro to my decydujemy o własnym stylu życia.
Nie ulegajmy również zbytnio medialnemu obrazowi służby zdrowia, w którym widać coś z paniki społecznej: ciągle pokazywane są kolejki przez gabinetami, narzekania na odległe terminy badań; tu i ówdzie strajkują pielęgniarki albo bankrutuje szpital. Świat nie jest taki, jakim pokazują go media, także świat medyczny.
Współczesna kultura jest zdominowana przez mechanizmy wolnego rynku oraz konkurencji. Dlatego jesteśmy świadkami dużej ekonomizacji w dziedzinie ochrony zdrowia. Wszystko przelicza się na pieniądze. Niektórzy obawiają się, że w pewnym wieku oraz przy zaawansowaniu niektórych chorób leczenie przestanie być opłacalne i rentowe. Ekonomizacji towarzyszy odhumanizowanie medycyny oraz uprzedmiotowienie chorego.
Kiedyś znajomy doktor zadał mi pytanie: czym według ciebie jest leczenie? Odparłem, że leczenie jest sztuką i służbą człowiekowi, w której bierze się odpowiedzialność za jego życie i zdrowie. Lekarz powiedział: tak było kiedyś. Dzisiaj tę odpowiedzialność przerzuca się na pacjenta. Mówi się mniej więcej tak: oto wachlarz możliwości terapii, które możemy zastosować. Pacjent ma wybrać, choć nie zdaje sobie sprawy ze złożoności i uwarunkowań choroby oraz konsekwencji swoich decyzji. Tym bardziej przy okazji wydania numeru poświęconego zdrowiu chcemy pochylić czoło przed wszystkimi lekarzami, pielęgniarkami, urzędnikami, całym personelem medycznym.
A zatem życzę wszystkim dużo zdrowia: pacjentom i tym, którzy ich leczą, oraz oczywiście samemu systemowi.
Skomentuj artykuł