Wizyta u Doktora Google’a

(fot. Alex E. Proimos / flickr.com /CC)

Gdzie i czy w ogóle szukać w sieci wiarygodnych informacji medycznych? Anna Sosnowska rozmawia z doktorem Maciejem Moskwą.

Maciej Moskwa: Przestrzegam moich pacjentów, żeby nie sugerowali się ani forami, ani listami dyskusyjnymi, bo to tak, jakbyśmy spytali o opinię przygodne osoby z targu. Można porównać takie sytuacje do dziedziny polityki. Czy na podstawie forum jesteś w stanie wyrobić sobie dobry sąd, na kogo masz głosować? Jeśli chcesz, żeby twój wybór był bardziej racjonalny, to musisz spytać fachowca albo przeczytać fachowe opracowanie. Tymczasem fora są najczęściej miejscami wymiany wrażeń, a nie źródłem rzetelnej wiedzy medycznej.

Dla pacjenta taka opcja może być wygodniejsza. Prościej jest wstukać coś w Internecie niż wysiadywać w kolejkach u specjalistów, płacić za prywatne wizyty czy stresować się rozmową z doktorem. Tylko że takie działanie to igranie z ogniem. Przecież pacjent nigdy nie może mieć pewności, że jego domniemana diagnoza jest trafiona. A skoro tak, to nie może mieć też pewności, że stosowane przez niego leki są, po pierwsze, skuteczne, po drugie, że mu bardziej nie szkodzą. W skrajnych przypadkach takie "zabawy" w doktora mogą mieć dramatyczny finał. Przykład: osoba cierpiąca na depresję łapie przeziębienie, więc szuka w Internecie jakiegoś dobrego syropu na kaszel. Na forum większość poleca określony lek. Tylko że nie ma tam już informacji o tym, że pomieszanie tego syropu z lekami antydepresyjnymi z grupy tzw. inhibitorów MAO może prowadzić do śpiączki, a w skrajnych przypadkach do śmierci.

Podobno pacjenci, "diagnozując" się na podstawie internetowych forów, są bardziej skłonni do wybierania groźniejszych chorób. Jeśli kogoś boli głowa, prędzej uzna, że to rak niż migrena. Faktycznie to tak działa?

Na pewno musimy wziąć pod uwagę coś, co w statystyce nazywa się skrzywieniem selekcji. Kiedy wchodzimy do Internetu i wstukujemy na przykład nazwę leku, to nie wyskakują nam opinie pacjentów pochodzących z losowej próby - załóżmy, że 60% z nich jest zadowolonych ze stosowania danego medykamentu, a 40 % nie. W sieci najczęściej zabierają głos niezadowoleni. Stąd skrzywienie w kierunku tego, co negatywne.

Często trafiają pacjenci, którzy zdiagnozowali sobie chorobę w oparciu o informacje z internetu?

Tak. Na przykład w oparciu o publikowane tam kryteria czy testy. To oczywiście prowadzi do nadrozpoznawania u siebie pewnego rodzaju zaburzeń. Zdarzali mi się na przykład pacjenci, którzy przychodzili przekonani, że mają osobowość typu borderline - osobowość z pogranicza. Jedni rzeczywiście ją mieli, inni się mylili. Kryteria w tej chorobie są bardzo szerokie, a do tego często dość dyskusyjne. Takie kryteria w ręku specjalisty mają inną wagę niż w ręku laika. Spore zamieszanie robią też w Internecie takie choroby jak fibromialgia czy borelioza.

Dlaczego?

Bo z jednej strony pacjenci mają bardzo łatwy dostęp do list objawów, więc rozpoznają u siebie te choroby, a z drugiej - te choroby mają bardzo słabe podstawy medyczne. Weźmy boreliozę. To jest choroba odkleszczowa, więc kleszcz musi człowieka ugryźć, dalej - musi się pojawić rumień na skórze, a wtórnie mogą się pojawiać jeszcze inne objawy. Kłopot polega na tym, że w samym środowisku medycznym nie ma zgody co do tego, które objawy są niepodważalnymi symptomami boreliozy, więc wymienia się ich około 100. Te objawy pokrywają na przykład całą psychiatrię, bo znajdują się wśród nich m.in. lęk, psychoza itd. Pacjenci robią sobie w Internecie testy i chociaż nie ukąsił ich kleszcz (zawsze przecież można to przeoczyć), wychodzi im, że chorują na boreliozę.

Czy można znaleźć jakieś dobre strony poszukiwania przez pacjentów informacji medycznych w Internecie?

Niektórych lekarzy denerwują pacjenci przychodzący na wizytę ze stertą wydruków czy przytaczający informacje zaczerpnięte z sieci. Ale ja widzę w tym pewne korzyści. Po pierwsze, pacjent ma prawo do informacji; po drugie, ma lepszą kontrolę nad lekarzem - łatwiej mu dostrzec ewentualną niekompetencję; po trzecie, z pacjentem oczytanym w temacie danej choroby inaczej prowadzi się rozmowę, można ją przenieść na wyższy poziom. Taka sytuacja przypomina trochę spotkanie wykładowcy ze studentem, który dobrze odrobił zadanie domowe.

Gdzie w takim razie szukać w sieci wiarygodnych informacji medycznych?

O tym już mówiliśmy - na pewno nie na forach i listach dyskusyjnych, ale na stronach, które mają ambicje bezstronności. To mogą być źródła o charakterze poradnikowym czy encyklopedycznym, np. Wikipedia.

Ma Pan do niej zaufanie?

Tak, chociaż oczywiście nikt nie da stuprocentowej gwarancji. Ale często bywa tak, że w Wikipedii jest mniej błędów niż w lekarskim podręczniku, bo podręcznik pisze jeden autor, a w Wikipedii dane hasło może redagować np. dwudziestu lekarzy, którzy zajmują się tą rzadką chorobą i nawzajem korygują.

Warto też szukać stron, które posiadają certyfikat Health On Net dający gwarancję wiarygodności. Otrzymują go te portale, które ściśle przestrzegają kodeksu zasad stosowanych przy tworzeniu stron poświęconych tematom medycznym.

Mamy takie strony w języku polskim?

Tak, są to m.in. portale: www.mojacukrzyca.org, www.tacyjakja.pl, onkologia-online.pl, www.kardioserwis.pl, online.synapsis.pl.

Jak w sieci zidentyfikować medycznych oszustów, uzurpatorów?

To nie jest łatwe, bo zdarzają się strony, które podszywają się pod portale naukowe w sposób perfidny i trudny do zdemaskowania przez laika. Używają żargonu naukowego, więc ludzie im ufają, a potem się okazuje, że coś jest zmyślone od początku do końca - albo przez chory, albo przez chciwy umysł. Do tej grupy należą np. strony oferujące EEG biofeedback - na podstawie EEG możesz zaplanować swoją przyszłość, czyli jest to de facto wróżenie, do którego wykorzystuje się metodę naukową. Innym przykładem mogą być portale oferujące biorezonans magnetyczny. "Specjaliści" od biorezonansu przekonują, że mogą nie tylko rozpoznać chorobę, ale też zaprogramować człowieka, czynić cuda.

Lekarze równie ochoczo korzystają w swojej pracy z internetu jak pacjenci?

Internet daje dostęp do ogromnej wiedzy. Co więcej, już w trakcie spotkania z pacjentem mogę bardzo szybko sprawdzić np. objawy rzadkiej choroby. Coraz większego rozmachu nabiera również diagnozowanie w sieci - już nie przez innych internautów, ale przez specjalistów, którzy sprawnie mogą sobie przesłać wyniki badań i prowadzić konsultacje na duże odległości. W Kanadzie Internet jest już wykorzystywany jako medium w psychoterapii. To wszystko podnosi jakość medycyny.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wizyta u Doktora Google’a
Komentarze (6)
D
Darek
17 maja 2013, 18:51
Przed zastosowaniem syropu lub innego leku zawsze trzeba najpierw przeczytać w internecie lub papierową ulotkę ten rozdział gdzie pisze :stosowanie z innymi lekami i wtewdy możemy upewnić się czy możemy brać ten syrom np. z inhibitorami MAO lub innymi lekami. Często lekarze nie poamiętają tch wszystkich inrerakcji i reakcji jakie mogą zajść po przyjęciu leków ,więc trzeba to wszystko czytać samemu kiedy przyjmiujemy antydepresanty i inne leki. Co sądziocie o suteczności antydepresantow?Są pinie ,że ich działanie jest takie samo jak plaqcebo.U mnbie się to twierdzenie sprawdziło. Mni nic nie pomogły.
D
Darek
27 września 2012, 07:09
Lekarze przez 7 lat nie potrafili zdiagnozować celiaki u mojego syna, przy mocnych objawach (niedobór żelaza, niski wzrost, kłopoty ze skupieniem). Doktor Google pomógł w 2 godziny, następnie wizyta u lekarza, który nie chciał dać skierowania na badania, więc kolejna wizyta w prywatnej klinice na testy przeciw celiaki i z wynikami dopiero dostaliśmy się do gastrologa.... Gdyby nie Doktor Google mój syn najprawdopodobniej by już nie żył. Od tej pory nie ufam lekarzom i sprawdzam ich u Doktora Googla.
W
Wariactwo?
26 września 2012, 11:53
Tak naprawdę-antykoncepcja hormonalna zrywa więź między partnerami, zdejmuje odpowiedzialność za życie i dobro drugiej osoby ,prowadząc do samotności pod krzyżem Centrum Onkologii.
S
sofia
25 września 2012, 21:08
 Chyba chodzi o gloryfikację prawie powszechnego nieumiejętnego posługiwania się Internetem i stwierdzenie, że Ci, którzy cokolwiek tam czytają to ciemnota. Pozostali "inni" nie czytają NIC, bo nie mają pojęcia w jaki sposób podchodzić do różnych rodzajów informacji zamieszczanych w Internecie. Cóż, zakompleksienie z powodu niewiedzy, każe potępiać i wyszydzać, zupełnie, jakby wszystkie strony w sieci były bez wartości. Skoro "ONI" (krytykujący) nie zrobią sami żadnej strony, wszystkie inne MUSZĄ być po prostu beznadziejne. A rozmówca autorki wcale nie ukazuje spectrum tematu, tylko wyszukuje jakieś naiwne skrajności zachaczające o magię i ukazuje je jako "źródło wiedzy medycznej" na której polegają BEZGRANICZNIE WSZYSCY Czytelnicy wiadomości z dziedziny medycyny.SMutne to.
M
mimi
25 września 2012, 19:23
Co do boreliozy, znam przypadek odwrotny. Lekarze usilnie diagnozowali stwardnienie rozsiane, a pacjent na podstawie obserwacji symptomów i informacji zaczerpniętych z Internetu upierał się, że to borelioza. I miał rację. Uważam, że lekarze nieco zbyt podejrzliwie podchodzą do pacjentów, którzy próbują częściowo ich wyręczyć w procesie diagnostycznym. Wiedza medyczna jest tak rozległa, że żaden lekarz nie jest w stanie jej sobie w całości przyswoić, a nie widzę powodu, żeby pomijać wiarygodne informacje, z jakimi przychodzi pacjent, tylko dlatego, że są z Internetu, a nie z podręcznika medycznego.
M
MR
25 września 2012, 17:42
 Kto to powiedział "Jak nie uwierzysz w Boga, to uwierzysz w każdą bzdurę?"