Duszpasterstwo powołaniowe na dziś. "Być… z… dla…"

Duszpasterstwo powołaniowe na dziś (fot. Pascal Deloche / Godong / depositphotos.com)

Od jakiegoś czasu mówi się w Polsce już wprost o spadku powołań, a polska młodzież w różnorakich badaniach wskazywana jest jako najszybciej ulegająca laicyzacji. Co w tej sytuacji robi Kościół, aby w przyszłości nie zabrakło szafarzy sakramentów i osób konsekrowanych?

Gdy trzy i pół dekady temu nauczanie religii po długiej przerwie wracało do polskich szkół, proboszcz pewnej niewielkiej parafii był wyraźnie zaniepokojony. Twierdził, że w rezultacie przyjętych wówczas rozwiązań on, jako duszpasterz, traci codzienny, bezpośredni kontakt z bardzo ważną grupą swoich parafian – z młodzieżą. W jego parafii nie było (i nadal nie ma) szkoły ponadpodstawowej. Nie przeszkadzało to jednak w prowadzeniu dla uczniów właśnie takich szkół katechezy w parafii. Młodzi przychodzili całkiem licznie, mieli kontakt z parafią wykraczający poza niedzielną Mszę świętą, a także – co niebagatelne – mieli też kontakt ze „swoim” księdzem. W rezultacie ponownego wejścia katechezy do szkół, to się właśnie kończyło.

DEON.PL POLECA

 

 

Wspomniany proboszcz sugerował, że przeniesienie podstawowego kontaktu starszych nastolatków z Kościołem z terenu parafialnego do budynku szkolnego odbije się na wielu polach duszpasterskiej działalności. Uważał, że dotknie to m.in. sfery kształtowania powołań. Był przekonany, że publiczna edukacja nie jest przestrzenią sprzyjającą dostrzeganiu kiełkujących powołań kapłańskich i zakonnych, a tym bardziej właściwą do ich pielęgnowania.

Głos wspomnianego proboszcza był odosobniony. Radzono mu, aby wdrażał jakieś nowe formy duszpasterstwa młodzieży, aby organizował rozmaite przedsięwzięcia, które uczniów szkół ponadpodstawowych w jakimś sensie „zatrzymają” w parafii. Nie mówiono konkretnie, czym zastąpić cotygodniowy kontakt z dużą grupą starszych nastolatków w ramach odbywającej się dotąd w salkach katechezie.

Ów ksiądz z niewielkiej parafii podejmował różne inicjatywy, ale liczba młodych, kręcących się po kościelnym placu, systematycznie spadała. Kurczyła się również grupa starszych nastolatków zaangażowanych w służbę przy ołtarzu (później zaczęło również ubywać ministrantów ze szkoły podstawowej, czasami z bardzo prozaicznych przyczyn). A to przecież przez całe dziesięciolecia było w Kościele w Polsce jedno z fundamentalnych miejsc rodzenia się i kształtowania powołań kapłańskich i do życia konsekrowanego.

Dziś w naszym kraju widok księdza odprawiającego Mszę samotnie, bez pomocy choćby nawet jednego ministranta, młodego lektorka czy nastoletniej psalmistki, jest powszechny w wielu diecezjach w dni powszednie, a coraz częściej także w niedzielę. Od jakiegoś czasu mówi się już wprost o spadku powołań, a polska młodzież w różnorakich badaniach wskazywana jest jako najszybciej ulegająca laicyzacji. Tak jest w sytuacji, gdy nauczenie religii w szkole odbywa się w wymiarze dwóch godzin tygodniowo. Jak będzie, gdy obecnie rządzący przeforsują plan ograniczenia jej równo o połowę? Nawet jeśli Kościół spróbowałby organizować na nowo katechezę w parafiach, trudno oczekiwać, że młodzi masowo wrócą w kościelne opłotki. Trudno też przewidzieć, czy zmniejszenie liczby godzin nauczania religii w szkole w jakiś sposób wpłynie na liczbę powołań duchownych i zakonnych. Nie musi to być wpływ bezpośredni, widoczny od razu, ale taki, który ujawni się dopiero po jakimś czasie.

DEON.PL POLECA


Przez trzy dni (28 lutego – 2 marca br.) trwała w Gnieźnie ogólnopolska kongregacja powołaniowa. Wzięli w niej udział duszpasterze powołań, liderzy największych ruchów i stowarzyszeń młodzieżowych oraz organizatorzy spotkań ewangelizacyjnych takich jak Lednica, Festiwal Życia, Światowe Dni Młodzieży. Podczas Mszy świętej na jej rozpoczęcie w katedrze gnieźnieńskiej Prymas Polski abp Wojciech Polak dużo mówił o św. Wojciechu. Posługując się cytatami z biogramów tego patrona Polski, opowiedział, jak to się stało, że pierwotnie przeznaczony do stanu rycerskiego potomek Sławnikowiczów, ostatecznie został duchownym. Przyczyną była choroba w dzieciństwie. Prymas powiedział, że ta historia wskazuje na „pewien plan, na palec, na myśl Bożą”. Abp Polak mówił też o ziarnie obumierającym i o potrzebie cierpliwości, odwagi, ufności oraz nadziei.

W programie zakończonej w Gnieźnie Ogólnopolskiej Kongregacji Duszpasterstwa Powołań znalazł się punkt „Czy i jak wspólnota pomaga mi poznać Jezusa – świadectwa i dyskusja panelowa z udziałem młodych”. Obszerną relację z tego wydarzenia opublikowała Katolicka Agencja Informacyjna. Zwracają w niej uwagę zwłaszcza dwie sprawy.

Po pierwsze, młodzi nie tylko podkreślali znaczenie rodziny i przykładu wyniesionego z domu, ale także rolę wpływu – zarówno pozytywnego, jak i negatywnego – spotykanych duchownych. Co istotne, mówili, że bardziej potrzeba im mentora niż lidera. Potrzebują kogoś, kto nie będzie próbował im się przypodobać, a tym bardziej zachowywać „po młodzieżowemu”, ale kogoś, kto będzie autentycznie wierzył w to, co głosi i „po prostu będzie robił swoje”. Warto odnotować, że były to głosy młodych zaangażowanych w różne formy duszpasterskiej działalności Kościoła. A jakiego duchownego potrzebują ci, którzy spotykają go wyłącznie na szkolnej lekcji religii? Jak zauważył (za papieżem Franciszkiem) Prymas Polski, siejąc ziarno powołań, Bóg nikogo nie wyklucza.

Po drugie, na uwagę zasługują opinie uczestników gnieźnieńskiego panelu dotyczące sposobów prowadzenia tego, co w kościelnym żargonie nazywane bywa „akcją powołaniową”. Ich zdaniem, sposoby, jakich chwytają się zakony czy seminaria są często mało trafione. Apel „Przyjdź do nas”, to za mało. „Zniechęca nachalność i obcesowość. Mało skuteczne są plakaty rozsyłane do parafii, a nawet posty w mediach społecznościowych” – czytamy w relacji KAI. Jeden z uczestników panelu powiedział wprost, że lepiej zaprosić siostrę zakonną, by opowiedziała, jak żyje się w zakonie, albo poprosić księdza o kilka słów świadectwa, niż wieszać kolejny plakat lub czytać mało zrozumiały list.

Za dobry pomysł młodzi uznali spotkania i rekolekcje, pozwalające zobaczyć, jak to w klasztorze czy seminarium jest. Zwrócili jednak uwagę na coś, z czym Kościół w Polsce od dawna ma problem – na znaczenie języka w budowaniu przekazu. Ich zdaniem sama nazwa „rekolekcje powołaniowe” jest przeciwskuteczna. Dla wielu oznacza, że są one przeznaczone dla tych, którzy na seminarium czy zakon są już zdecydowani. „Może więc warto byłoby – stwierdzili paneliści – pomyśleć nad zmianą nazewnictwa, tak by nie zniechęcało ono tych niezdecydowanych” – odnotowała KAI. Wydaje się to drobnostką, jednak w dzisiejszym świecie słowa i ich znaczenie w świadomości konkretnych odbiorców mają ogromną wagę. Wiedzą o tym politycy i specjaliści od marketingu. Dlaczego nie wie tego Kościół w naszym kraju?

Ktoś stwierdził, że dzisiejsze duszpasterstwo powołaniowe powinno się wyrażać w trzech słowach: „być… z… dla…”. Z pewnością, celna wskazówka. I niełatwa w realizacji.

Dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Duszpasterstwo powołaniowe na dziś. "Być… z… dla…"
Komentarze (1)
MN
Mariusz Nowak
3 marca 2025, 20:49
"...Nawet jeśli Kościół spróbowałby organizować na nowo katechezę w parafiach, trudno oczekiwać, że młodzi masowo wrócą w kościelne opłotki..." - zgadzam się z tą opinią. Biorąc pod uwagę niż demograficzny - seminaria i parafie czeka katastrofa.