Męczeństwo codzienności - łagodność jako najprostsza droga do świętości
Kto z nas chrześcijan nie chciałby zostać świętym? To powinno być marzenie każdego katolika. A najszybszą drogą do świętości jest męczeństwo. No, tu już wielu z ‘potencjalnych aspirantów do chwały ołtarzy’ spuściłoby nieco z tonu i nie wyrywało się z buńczucznymi zapowiedziami. Ale właśnie dlatego warto przyjrzeć się ze spokojem naszym życiowym, bardzo pokręconym nieraz ścieżkom.
Wszyscy mamy swoje drogi do przebycia, poglądy do skorygowania, błędy do naprawienia. To nie jest jak pstryknięcie palcem. Nasze życie jest procesem, na który musimy się zgodzić, bo to jest droga nam przypisana. Kiedy przyglądam się temu, co ostatnio się dzieje w związku z watykańską notą o tytułach maryjnych, albo też z wieloma innymi rzeczami, które budzą kontrowersje, jak choćby ‘Msze św. w rycie trydenckim’, sposób przyjmowania Komunii św. i mnóstwo innych – Boże, jak tego wiele – wydaje nam się, jakby to była rzeczywiście jakaś katastrofa Kościoła i religijności. Patrząc też na to, jakie wzbudza to emocje i reakcje przekonuję się coraz bardziej, że dzisiaj brakuje nam nie wiedzy i ‘siły argumentów’, ale raczej ‘people skills - ludzkich umiejętności' – łagodności, wyrozumiałości i umiejętności dobrego myślenia o innych.
Jako pierwsze skojarzenie pojawił mi się żyjący w XVI wieku mój święty współbrat, Piotr Faber, którego kanonizował papież Franciszek i on właśnie wspominał, że ‘zawsze go [Piotr Fabra] podziwiał’. Dla Franciszka Piotr Faber był ‘zreformowanym kapłanem’, a to, co go ujmowało to umiejętność „dialogu ze wszystkimi ludźmi, nawet najbardziej zagorzałymi przeciwnikami; to prosta pobożność i swego rodzaju naiwność; to dyspozycyjność nieznosząca zwłoki oraz fakt, że w sposób stanowczy potrafił podejmować ważne i radykalne decyzje, a jednocześnie potrafił być bardzo łagodny, łagodny...”.
Jakże dzisiaj potrzeba nam tej ‘łagodności’ w sposobie podejścia do innych, także tych, którzy myślą i czują inaczej. Spieszę od razu dopowiedzieć, że czasy Piotra Fabra w Europie wcale nie były łatwiejsze od naszych. Toczyły się niemal nieustannie jakieś konflikty zbrojne. Kościół był rozrywany przez różne herezje, pojawili się protestanci... To właśnie wobec tych wszystkich sytuacji Piotr Faber okazywał podziwianą przez Franciszka ‘łagodność, łagodność...’ Kiedy patrzę na niego, jak przemierza pieszo Europę, jestem przekonany, że taka umiejętność dialogu bardzo by nam się dzisiaj przydała. Lepiej bowiem ocalić człowieczeństwo niż narzucić swoją ‘rację’.
To, co mnie uderza także w dzisiejszych dyskusjach to ‘zero-jedynkowość’. W wielu sporach i dyskusjach zapomnieliśmy, że życie jest procesem, że trzeba pozwolić sobie na ‘dorastanie’ do pewnych prawd, przekonań, że można je korygować. Nawet wtedy, kiedy ten proces nie jest łatwy i wcale nie mamy pewności, że osiągniemy sukces. Warto tu przypomnieć, że taka była właśnie ‘pedagogika’ Jezusa wobec Judasza, jednego z apostołów. Jezus wiedział, że on ‘wykradał pieniądze’ ze wspólnej kasy, o czym wspomina św. Jan w Ewangelii, a mimo to w ogrodzie oliwnym Pan mówi do niego ‘przyjacielu’. Judasz nie skorzystał z okazji, ale do końca miał możliwość.
Ten proces, jakiemu podlegamy w życiu widoczny był także u św. Ignacego Loyoli. Ostatnio przypomniała mi o tym audycja w opolskim Radiu DOXA i quiz o świętych jezuitach. Otóż po swoim nawróceniu, w czasie podróży na mulicy, Ignacy spotkał po drodze pewnego Maura, który nie mógł się zgodzić z tym, że Maryja była nadal dziewicą po urodzeniu Jezusa. Kiedy się rozłączyli, Ignacy żałował, że pozwolił temu ‘niewiernemu’ odejść w spokoju. Chciał więc dogonić go i zadać mu kilka ciosów sztyletem za zniewagę wobec Najświętszej Panienki. Nie wiedział, co ma robić i zdał się na ‘mulicę’. Jeśli ona podąży za Maurem, dopadnie go i zabije. Jeśli wybierze inną drogę, daruje mu życie. Zwierzę okazało się narzędziem Opatrzności. Nawrócenie jest bowiem początkiem drogi, początkiem rozeznawania. Zbyt często o tym zapominamy, że całe nasze życie jest procesem, a nawet wtedy, kiedy popełniamy błąd, świat się nie kończy. To zły duch nas popycha do tego, że chcemy ‘zawalczyć o swoje’ w tym inkwizycyjnym przekonaniu, że mamy rację i nie zawahamy się użyć wszystkich dostępnych środków, byle tylko ‘postawić na swoim’.
Najszybszą drogą do świętości jest męczeństwo. Ale, wbrew pozorom, nie chodzi o przelewanie krwi, wytrwanie w rzeziach. O wiele więcej nas kosztuje to codzienne męczeństwo dobroci, łagodności, przyzwoitości, wyciągniętej ręki do zgody, przebaczenia i pojednania. To jest prawdziwy krzyż, prawdziwe ‘męczeństwo codzienności’. I ono jest najprostszą drogą do świętości.
Skomentuj artykuł