Nie instytucji, lecz twarzom. O moim zaufaniu w Kościele

Rada Biskupów Diecezjalnych - fot. www.flickr.com/photos/episkopatnews/54744652317/in/photostream/

Zaufanie to fundament każdej więzi – rodzinnej i wspólnotowej. Tymczasem zarówno w domu, jak i w Kościele, doświadczenie pokazuje, że nie da się go zbudować raz na zawsze. Sondaż o niskim poziomie zaufania do Kościoła nie musi być jednak tylko powodem do goryczy. Może stać się zaproszeniem do rachunku sumienia i odkrywania, że jedyną niezawodną ostoją w każdej relacji pozostaje Chrystus.

Jako rodzice często powtarzamy naszym dzieciom: "Nie kłam, bo kłamstwo rujnuje nasze zaufanie, a zaufanie to podstawa w relacjach". Z przykrością muszę stwierdzić, że raz po raz łapiemy jednak potomstwo na mijaniu się z prawdą albo takim opisywaniu rzeczywistości, które jest dalekie od faktów, ale bardzo mocno ukorzenione w ich pragnieniach, oczekiwaniach czy indywidualnej percepcji świata. Czy to zmienia naszą miłość ku nim? Absolutnie nie. Ale też nie oznacza, że kochając i budując z nimi rodzinę, bezwarunkowo i we wszystko im wierzymy.

DEON.PL POLECA

 

 

Kiedy w ubiegłym tygodniu w katolickich mediach tu i ówdzie pojawiały się komentarze dotyczące bardzo niskiego poziomu zaufania społeczeństwa do Kościoła Katolickiego, jaki wyłonił się z niedawnego sondażu IBRIS, w mojej głowie huczało: "Noo, gdyby mnie ktoś o to zapytał, to ja też, zgodnie z prawdą, odpowiedziałabym, że nie ufam kościołowi jako instytucji". Nawet z przekąsem uśmiechnęłam się, że już widzę ten clickbait: "Katolicka influencerka przyznaje – ja też nie wierzę biskupom". To by się klikało jak nic. Tyle, że to nie byłaby prawda o moim podejściu do Kościoła jako instytucji ani o moim stosunku do moich braci, biskupów, ani nawet nie mówiłoby to nic o stanie mojej wiary. Byłoby tylko odzwierciedleniem faktu, że mam pełną świadomość, iż w moim kościele nie brakuje takich, którym ufać nie można. Smutne, ale prawdziwe. I zupełnie nie zamykające tematu, chyba, że pozostaniemy tylko na konstatacji, że oto taki procentowy wynik zaufania mamy.

Chodzi więc ten sondaż za mną od kilku dni i prowokuje do rozmaitych przemyśleń. Być może dlatego, że sondaże, jak i cała statystyka są dla mnie tylko i wyłącznie przydatnym narzędziem, ale na pewno nie całościowym opisem tego, jaki świat jest. Zbyt wiele tego typu badań w życiu przeprowadziłam, by nie wiedzieć, jakimi ograniczeniami są obarczone. I być może dlatego ten sondaż ma dla mnie gorzko-słodki smak. Gorzki – wiadomo. Trudno jest przyznawać się głośno do przynależności do wspólnoty, która nie wzbudza zaufania. Gorycz przynosi świadomość ułomności, błędów, zaniedbań i grzechów w naszych katolickich wspólnotach, których niestety nie brakuje i – obawiam się – że do końca świata nie zabraknie w naszych strukturach. Jednocześnie jest w tym wyniku słodki smak – nadziei, że odzwierciedla on rosnącą świadomość wiernych, potrzebną, by wiara była nie tyle wyuczonym rytuałem, ale podejmowaną decyzją. Ten sondaż zatrzymuje mnie przecież osobiście i skłania do przyjrzenia się własnemu sercu. Dlaczego ufam i nie ufam Kościołowi jednocześnie? Jak to się dzieje, że ten paradoks przynosi mi pokój w sercu? A w których miejscach frustruje i złości? Do czego mnie to mobilizuje i w jakim świetle stawia moją decyzję, że do tego właśnie Kościoła chcę należeć i go współtworzyć? Dużo, dużo pytań przetacza się przez moją głowę, a wiele z nich ma związek z analogią do tego, czego doświadczam w swojej rodzinie.

Bardzo bym chciała nie zawodzić, nie ranić i nie popełniać błędów. Ale wciąż mi się to zdarza. Więzi w naszej rodzinie raz po raz ulegają niszczeniu, zużyciu, nadszarpnięciu, bo nie możemy sobie w pełni ufać. A to zjedzony po cichu cukierek poza "słodką środą", a to przemilczany fakt, który nie stawiał mnie w zbyt dobrym świetle, a to przescrollowana godzina, która miała być przeznaczona na intensywne sprzątanie. Małe rzeczy potrafią wprowadzić wielkie zwątpienia, a co dopiero gdy pojawiają się problemy dużego kalibru (świadome kłamstwa, zdrady i notoryczne myślenie tylko o sobie). Tyle, że równolegle z tym, co złe, dzieje się mnóstwo dobra. Ciągłego, wiernego, upartego starania się, by było lepiej, cierpliwego zabiegania o wzajemne zaufanie i miłość oraz – nade wszystko – nieustającego przebaczania sobie. Nie z nas to, a z Niego. Z tego, że nie ustajemy w wysiłkach, by słuchać Słowa Bożego, karmić się Nim i naśladować na miarę naszych sił i możliwości. Ta dwutorowość to nasza rzeczywistość rodzinna, ale ona jest też przecież rzeczywistością naszego Kościoła. Owszem, z pełnym przekonaniem mogę napisać, że działalność KEP nie wzbudza mojego zaufania, ale jednocześnie z roku na rok poznaję bliżej pracę kolejnych biskupów i nie mam problemu z tym, by wierzyć ich słowu i angażować się w dzieła, które inicjują. Rzecz zatem w tym, co widzę, gdy mówię "Kościół". Konkretną twarz członka ten wspólnoty czy bliżej nieokreślone gremium?

I dla jasności – sondaż IBRIS to nie jest dobra nowina dla nikogo z nas, członków Kościoła. Tyle, że warto na niego popatrzeć jak na szansę – w pierwszej kolejności dla każdego z nas osobiście. By zrobić rachunek sumienia, z tego, jakie świadectwo temu kościołowi daję ja sam. Dla mojego współmałżonka, dzieci, rodziny i sąsiadów najpierw. Zaufanie buduje się przecież w więzi. I dopóki nie zabraknie wśród nas takich, którzy żyją ewangelią, ciągle się nawracają i nie ustają w wysiłkach, by siły i inspiracje do twórczego, owocnego, dobrego życia czerpać z niewyczerpalnego Źródła Bożego Miłosierdzia, dopóty Kościół nie straci swej wiary-godności.

DEON.PL POLECA


I tak sobie myślę, że wielu, wielu z nas, wierzących, modli się często krótkim, a dosadnym: "Jezu, ufam Tobie". Sama kocham tę modlitwę i każdorazowo to właśnie ona mi przypomina, że jest tylko jedno pewne źródło Miłości i tylko jeden niezawodny człowiek. Jezus. Kiedy spotykamy się z mężem z narzeczonymi, często szokujemy ich stwierdzeniem: "Nie, nie mam stuprocentowej pewności, że on/ona mnie nie zawiedzie". Dopowiadamy szybciutko, że mamy nadzieję, graniczącą z pewnością, że dzięki mocy sakramentu jesteśmy w stanie razem wszystko przetrzymać, ale w tym naszym miłosnym, małżeńskim trójkącie (by nie powiedzieć: pięciokącie) – jedyną pewną ostoją jest Pan Bóg. My jesteśmy w tej relacji najsłabszymi ogniwami. Gdy zatem tak wielu wokół mnie stwierdza: Kościołowi nie można ufać, staram się przyjmować to z miłością i pokorą. Jak w domu. Jak w rodzinie. Powtarzając z nadzieją: Jezu, ufam Ci. Nie sobie, nie im, nie światu. Tylko Tobie.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie instytucji, lecz twarzom. O moim zaufaniu w Kościele
Komentarze (3)
KK
~karol karol
25 września 2025, 15:00
niepokojąco brzmi to stwierdzenie o "trójkącie" z Bogiem w małżeństwie :/
PR
~Ppp Rrr
23 września 2025, 13:04
Tyle odpowiedzialności, ile możliwości. Pani, jako "szeregowy członek KK" ma wielokrotnie mniejsze możliwości od biskupa czy tym bardziej zgromadzenia biskupów. Jeśli zatem oni robią coś złego, to NIE musi Pani robić rachunku sumienia. Jak prezes czy zarząd firmy robi przekręty - serwis sprzątający nie może być winowajcą i nie jego należy stawiać przed sądem. Pozdrawiam.
JY
~John Yossarian
23 września 2025, 11:48
Cóż, Autorka robi co może, by innych, a może też nawet siebie, przekonać, że nie jest aż tak źle... Ale to porównanie zaufania w Kościele i rodzinie, to jednak takie trochę kulą w płot. Bo to, z czym mamy do czynienia w Kościele, to nie jest cukierek zjedzony poza "słodką środą" ani przescrollowana godzina. To raczej małżonek uzależniony od hazardu, alkoholu i notorycznie skaczący na boki. I mówiący potem jak z ambony, tonem nie znoszącym sprzeciwu, że to przecież święty i nierozerwalny sakrament małżeństwa i Twoim, Autorko, obowiązkiem jest dać mu kolejną szansę...