Abp Léonard: teraz ruch należy do papieża
Nie mam cudownej recepty na powołania do kapłaństwa. Ja po prostu zawsze byłem otwarty na tych, którzy przychodzili, nigdy nie odsyłałem ich do biura powołań. Kiedy młody człowiek czuje, że jest ważny dla biskupa swej diecezji, to łatwiej jest mu podjąć decyzję - mówi abp André-Joseph Léonard.
Do 12 grudnia był on prymasem Belgii. Wraz z jego odejściem na emeryturę Kościół w Europie stracił jednego z najwyraźniejszych pasterzy.
Ze swych doświadczeń zwierza się on w wywiadzie dla tygodnika "Famille Chrétienne". Pierwsze pytanie dziennikarzy dotyczy "cudu powołaniowego", który dokonał się brukselskiej archidiecezji w czasie jego pasterzowania. W ciągu zaledwie pięciu lat liczba seminarzystów wzrosła z 4 do 55. Abp Léonard nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Twierdzi jedynie, że tak samo ważne jest zarówno rozeznanie, jak i życzliwe otwarcie biskupa na powołanych i na to, co Duch św. wzbudza w Kościele.
Przypomina też, że osobiście ma w tym zakresie spore doświadczenie. Przez 13 lat jako profesor filozofii na uniwersytecie w Lowanium był bowiem rektorem uniwersyteckiego seminarium duchownego.
Abp Léonard odnosi się również do silnej kontestacji, z jaką spotkał się najpierw jako biskup Namur, a następnie jako Prymas Belgii. Zapewnia, że jego cierpienia są niczym w porównaniu z tym, co musieli znosić biskupi pierwszych wieków, albo czego doświadczają dziś chrześcijanie na Bliskim Wschodzie i Azji. Przypomina, że sama Ewangelia w dużej mierze jest pójściem pod prąd. Dochowując wierności nauczaniu Kościoła, trzeba się zatem liczyć ze sprzeciwem i sporami.
Zaznacza on jednak, że część wiernych z zadowoleniem przyjęła jego jasne słowo, znajdując w nim umocnienie dla swej chrześcijańskiej tożsamości.
Inni się sprzeciwiali, bo choć żyjemy w świecie, który wolność uważa za wartość najwyższą, nie podobało się im, że biskup może myśleć inaczej niż ogół.
W tym kontekście abp Léonard nie ukrywa swego rozczarowania dokumentem końcowym ostatniego synodu. Choć przyznaje, że nie brakuje w nim dobrych treści, to jednak niepokoi go zachowanie dwuznaczności w najbardziej delikatnych kwestiach.
Od biskupów uczestniczących w synodzie wie, że był to zabieg celowy, umożliwiający różne interpretacje. Jednakże, jak podkreśla, "taka dwuznaczność w kwestiach istotnych, jest bardzo niebezpieczna, ponieważ przyzwala ona na praktyki, które raz przyjęte, trudno będzie potem wykorzenić". Belgijski prymas senior nie pochwala też postulatu, by decyzje w sprawach małżeństwa i rodziny były rozstrzygane przez biskupów lokalnych.
Jego zdaniem doprowadziłoby to do skandalicznych konsekwencji. Na Zachodzie dojdzie bowiem do rozluźnienia dyscypliny, a to oznacza, że wierni w krajach bogatych, obok wielu innych wygód będą mogli też liczyć na łagodniejsze traktowanie. Były prymas Belgii zaznacza jednak, że teraz ruch należy do papieża. Może się on wywiązać ze swych deklaracji na zakończenie pierwszego synodu o rodzinie, wypełniając Piotrowa posługę jedności i zachowania ciągłości Tradycji.
Abp Léonard przyznaje dalej, że ogłoszenie Roku Miłosierdzia spotkało się z żywym zainteresowaniem. Jednakże jego dobre przeżycie będzie wymagało oświecenia sumień. Aby przyjąć Boże miłosierdzie, trzeba być bowiem świadomym własnej nędzy, tego, że miłosierdzia potrzebujemy.
Mówiąc z kolei o aktualnych wydarzeniach, w tym o zamachach w Paryżu, abp Léonard wskazuje na potrzebę poważnego dialogu z muzułmanami na temat najistotniejszych kwestii, takich jak interpretacja słów Koranu o przemocy, wolność sumienia czy możliwość poślubienia wyznawcy innej religii. Bez takiego dialogu czeka nas konflikt cywilizacji i będzie to dramatyczne - dodaje belgijski prymas senior w wywiadzie dla tygodnika "Famille Chrétienne".
Skomentuj artykuł