Bp Andrzej Czaja: Ważna jest troska nie tylko o komfort psychiczny ale i o zdrowie duchowe

Fot. EWTN Polska / YouTube
KAI / pk

- Gdy więc człowiek goni za namiastkami, nie może się dziwić, że przychodzi zniesmaczenie i zblazowanie, że nie tylko nie ma spełnienia i szczęścia w jego codzienności, ale nawet sił do podjęcia nowej drogi i nie wie, co robić dalej i gdzie szukać światła. Nie gwarantuje tego samo bycie chrześcijaninem i dlatego tak ważna jest nie tylko troska o komfort psychiczny i w razie potrzeby korzystanie z usług psychologa, czy psychiatry. Trzeba w naszym życiu większego dziś zatroskania o zdrowie duchowe i duchowy rozwój - uważa bp Andrzej Czaja. Duchowny dodaje, że skomplikowaliśmy i zaciemniliśmy chrześcijaństwo i jesteśmy winni przywrócenie jego blasku młodemu pokoleniu.

Deficyt nadziei w szeregach kapłańskich

Tomasz Królak: Hasło roku duszpasterskiego Kościoła w Polsce jest tożsame z hasłem Roku Jubileuszowego 2025: "Pielgrzymi nadziei". Bardzo tej nadziei potrzeba światu, ale i Kościołowi, bo mam wrażenie, że wyraźnie daje się odczuć jej deficyt?

Bp Andrzej Czaja: Widać to gołym okiem. Ten deficyt wyraża się w różnoraki sposób. Brakuje klimatu nadziei, o czym mówi papież w liście zapowiadającym Rok Jubileuszowy. Budowanie owego klimatu jest dziś jednym z zadań Kościoła. Papież zauważa, że po pandemii popadliśmy w apatię, acedię, rodzaj "słodkiego smutku". Nie jest to jeszcze przygnębienie, ale nie ma chrześcijańskiego entuzjazmu, werwy do życia. Brak nadziei wyraża się dzisiaj także w dużym niepokoju ludzkiego serca. Widać to choćby po statystykach pokazujących wzrost, z roku na rok, zachorowań na depresję. Wzrasta liczba samobójstw, zwłaszcza w młodym pokoleniu. To musi niepokoić.

Brak nadziei, radosnego zaangażowania duszpasterskiego widzę także w życiu i posługiwaniu kapłanów. Najczęściej skarżą się na brak wsparcia i zrozumienia, że są atakowani i to z każdej strony, i że z młodymi nic się nie da zrobić. Starsi księża mówią: no, ja już tam jakoś do końca dociągnę, młodsi bywają starzy duchem, wiele jest w nich frustracji, lęków i obaw. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale niewątpliwie mamy w szeregach kapłańskich deficyt nadziei. Przyczyn jest wiele, ale zasadniczym źródłem acedii w sercach kapłańskich jest zwietrzała wiara.

DEON.PL POLECA


Jeśli w sercu kapłana nie ma żywej wiary, trudno się dziwić, że brakuje nadziei. U źródła nadziei jest bowiem Pan Bóg. Tytuły dwóch dokumentów Franciszka wyświetlają nam, o co tu tak naprawdę chodzi: "Christus vivit" [Chrystus żyje - adhortacja apostolska z 2019 r. - przyp. KAI] i "Dilexit nos" [Umiłował nas - encyklika z 2024 r. - przyp. KAI]. Nasza nadzieja wynika z tego, że Bóg nas umiłował i choć umarł na krzyżu, powstał z martwych, żyje, jest stale z nami, kocha nas i pragnie naszego szczęścia!

To jest źródło: miłość Boga, pod warunkiem, że ja w nią wierzę. Jeśli nie dowierzam, słabo wierzę w Boga i Jego łaskawość, to nie będę miał żywej nadziei w swoim sercu. Tworzywem chrześcijańskiej nadziei jest bowiem nasza wiara. Natomiast treścią zaufanie do Boga. Chrześcijańska nadzieja to pewność zakorzeniona w miłości i wierze, że nic nas nie może odłączyć od miłości Boga, przekonanie, że Pan Bóg, który mnie stworzył i ocalił, jest ze mną i mnie nie zostawi; On też dotrzyma obietnicy i da mi udział w swoim Królestwie.

Marskość wiary w ludzkim sercu

Myślę, że oprócz pandemii czymś, co podkopało naszą nadzieję jest wojna za naszą granicą…

- Można mówić o całej palecie różnych źródeł i form niepokojów.

No tak i okazuje się - o czym świadczą powyższe spostrzeżenia Księdza Biskupa - że są one w stanie tę chrześcijańską nadzieję podłamać, pomimo tak silnego jej fundamentu...

- Bezpośrednim źródłem braku czy degradacji nadziei są rożne formy naszego zagubienia w wierze, zwłaszcza stan, który można nazwać marskością wiary w ludzkim sercu. Dzieje się to wówczas, gdy bardzo mocno ucierpiała nasza więź z Bogiem, uległa zepsuciu, czy wręcz wygasła. Zdaniem Franciszka najczęściej prowadzi dziś do tego nasze uleganie tzw. światowej duchowości. Polega ona na tym, że nade wszystko zajmuję się zaspokajaniem swoich potrzeb, pragnień, dążeń; gonię za realizacją swoich marzeń, ciągle mi mało i chcę coraz więcej. Moje życie polega na konsumowaniu dóbr tego świata, a Pan Bóg co najwyżej jest traktowany narzędziowo, ma mi w tym jedynie pomóc. Najczęściej bywa zepchnięty na margines ludzkiego życia. Papież przestrzega, że w tej konsumenckiej pseudo-duchowości ostatecznie nie ma miejsca dla Boga, na budowanie z Nim osobowej relacji.

Jeżeli jako chrześcijanin jestem zanurzony w pogoni za takim czy innym posiadaniem, to moja wiara coraz bardziej umiera. Po prostu: jestem tak przejęty tym, żeby brać z tego, co mi oferuje świat, że się w tym zatracam i gubię głębszy sens życia. Towarzyszy temu zwodnicze poczucie spełniania się, które wprawia człowieka w stan zadowolenia. Oczywiście nie może być on trwały, dlatego że w doczesności człowieka nie znajduje swego spełnienia. Gdy odkrywam, że kolejna już zdobycz w tym świecie również nie daje mi szczęścia, pojawia się stan apatii, przygnębienia, zgorzknienia. Dobrze, jeśli to prowadzi do głębszej refleksji i zmiany życia, bywa jednak że generuje różne schorzenia, trudne do udźwignięcia stany w ludzkiej psychice, a czasem nawet doprowadza do odebrania sobie życia. To efekt tego, że gdzieś po drodze został zlekceważony i zepchnięty na margines ten Podmiot, który jako jedyny jest w stanie zaspokoić pragnienie ludzkiej duszy.

Psalmista wyznaje: "Boga żywego pragnie moja dusza". Gdy więc człowiek goni za namiastkami, nie może się dziwić, że przychodzi zniesmaczenie i zblazowanie, że nie tylko nie ma spełnienia i szczęścia w jego codzienności, ale nawet sił do podjęcia nowej drogi i nie wie, co robić dalej i gdzie szukać światła. Nie gwarantuje tego samo bycie chrześcijaninem i dlatego tak ważna jest nie tylko troska o komfort psychiczny i w razie potrzeby korzystanie z usług psychologa, czy psychiatry. Trzeba w naszym życiu większego dziś zatroskania o zdrowie duchowe i duchowy rozwój. W tym dziele bardzo ważna jest dbałość o stan łaski uświęcającej w sercu, czyli o stan życia w przyjaźni z Bogiem, co w praktyce oznacza konieczność regularnego przystępowania do sakramentu pokuty i pojednania.

Zjawisku zanurzenia się w świat towarzyszy też niechęć do prokreacji, stąd ogromny kryzys demograficzny, którego dramatyczne skutki dopiero nadejdą. Przeżywamy w Polsce zjawisko zwane przez socjologów stygmatyzacją macierzyństwa. Ludzie nie chcą mieć dzieci, z czego to wynika? Może częściowo także z braku chrześcijańskiej nadziei?

- Jeśli jestem całym życiem nastawiony na to, by brać i zaspokajać siebie, swoje potrzeby, a tu mam coś z siebie dać, być dla innych, to trudno się dziwić, że mamy do czynienia z coraz większą niechęcią do prokreacji. Dawanie nowego życia i wychowanie potomstwa trudno pogodzić z dominującym dziś nurtem w świecie - konsumowania i używania, instrumentalnego traktowania drugiego. Duchowość chrześcijańska zawsze była oparta na Chrystusowym przykładzie proegzystencji, a więc Jego byciu dla nas. I to jest dla chrześcijanina postawa właściwa, jedynie słuszna - nie żyć dla siebie, lecz dla Boga i bliźniego.

Świat podpowiada kompletnie inną drogę: jesteś dla siebie, ty jesteś w centrum.

- Tymczasem człowiek jest wtedy mocny i się rozwija, kiedy żyje Bogiem i dla Boga, żyje drugim i dla drugiego. Niestety dziś także my, wyznawcy Chrystusa, coraz bardziej żyjemy dla siebie. Do tego stopnia, że nie potrzebujemy nieraz nawet relacji, więzi w rodzinie, nie mówiąc już o tym, że nie potrzebujemy sąsiada, kuzyna, ciotki i tak dalej. Bardziej interesuje nas to, jakie buty założyła dziś pani Lewandowska i ile bramek strzelił tym razem nasz Robert. A jednocześnie nie wiem, że sąsiad jest w szpitalu, albo że kuzynka potrzebuje pomocy.

Polaryzacja społeczeństwa

Powracam do głównego motywu, a więc nadziei. Jednym z czynników wywołującym w Polakach poczucie beznadziei jest potworna polaryzacja, polityczna polaryzacja, dzieląca także rodziny, przyjaciół, znajomych z pracy.

- Myślę, że pogłębiająca się polaryzacja jest też w znacznej mierze związana ze wspomnianą pseudo-duchowością, czyli konsumizmem, który nieraz przybiera wręcz postać zaspokajania żądzy władzy. Nietrudno już wówczas o wrogie odniesienie do każdego, kto staje na drodze realizacji moich zamiarów. Ilustruje to wymownie serial "Ranczo", demaskując wiele jeszcze innych sfer i poziomów naszego pogubienia, wskutek przenikania w nasze serca "ducha" dzisiejszego świata.

Otrzymany mandat do pełnienia określonej władzy w społeczeństwie coraz rzadziej postrzega się jako przeznaczenie do służby. Kandydaci mają najczęściej pragnienie bycia "kimś" w świecie, zdobycia wpływów, tudzież pomnożenia stanu posiadania. I dlatego mamy wielki problem z działaniem pro publico bono. Ktoś doszedł do władzy, ale czy naprawdę myśli o dobru wspólnym? Nie chcę powiedzieć, że takich postaw w ogóle nie ma, broń Boże, skrzywdziłbym wielu ludzi, ale jest z tym coraz większy problem.

Proszę zauważyć, że laureatami różnych konkursów i nagród honorujących ludzi działających pro publico bono rzadko bywają politycy. Swoją drogą nie wiem ilu jest wśród nich uczonych, czy nawet duchownych. Zazwyczaj są to prości ludzie. To bardzo znamienne, bo to są ci, o których Jezus mówi "ubodzy duchem". Nie pragną, by wiele zyskać w tym świecie, bo mają tę mądrość w sobie, że co by tu w doczesności nie zyskali, to i tak przeminie. Pragną oni nade wszystko: Boga i tego, by Jemu służyć w bliźnim. To są ci "ubodzy duchem", o których mówi Jezus i to "do nich należy Królestwo Boże". Niestety, to jest jeden z tych momentów życia, w którym żeśmy się bardzo pogubili. Przesadne zanurzenie w to, co światowe, zabrało nam wiele z większej wrażliwości na to, co duchowe.

Pedofilia wśród duchownych

Trzeba powiedzieć jasno, że tym, co odbiera nadzieję wspólnocie Kościoła, choć przecież nie tylko jej - bo Kościół był i jednak jest, ważnym punktem odniesienia także dla wielu niewierzących czy niepraktykujących - są przypadki pedofilii wśród duchownych…

- To także wiąże się z wiarą i spojrzeniem na rzeczywistość oczyma wiary. Jeśli tak spojrzymy na Kościół, to owszem, grzech będzie grzechem, przestępstwo będzie przestępstwem i trzeba nazwać zło po imieniu. Jednak w optyce wiary widzę, że te trudne realia życia bynajmniej nie deprecjonują Kościoła jako takiego, ponieważ Kościół jest nie tylko dla sprawiedliwych, ale też dla grzeszników; z myślą o nich, o ratunku dla grzesznego został założony. Oczywiście nie wolno nam bagatelizować grzechu i zła w Kościele, potrzeba w życiu każdego chrześcijanina walki z grzechem, czego podstawą jest solidny rachunek sumienia w codzienności oraz dzieło nawrócenia i pokuty, rozumianej jako trud rugowania z naszego życia tego wszystkiego, co nas od Boga oddala. Potrzeba też w społeczności eklezjalnej, którą razem stanowimy, jednoznacznego nazywania zła po imieniu, demaskowania go, okazywania wielorakiej pomocy skrzywdzonym i wymierzania sprawiedliwości krzywdzicielom, pamiętając przy tym o obowiązku wsparcia ich w procesie przemiany i odnowy życia.

Rzecz jasna każde wykorzystanie małoletnich i bezbronnych, nie tylko przez duchownych, pociąga za sobą wielkie zgorszenie i uderza w wiarygodność Kościoła, także w jego synodalny sposób życia i funkcjonowania. Z występowaniem tych przestępstw w życiu Kościoła bardzo trudno sobie poradzić nawet wiernym doświadczonym i dojrzałym w wierze. Stąd wielka odpowiedzialność biskupów i kościelnych sądów, ale też wielkie wezwanie dla poszczególnych wspólnot i wiernych. Nie można bowiem poprzestać na wyrażeniu swego oburzenia. I nie wystarczy zadbać o naprawienie krzywdy, dzieło bardzo trudne w realizacji. Potrzeba wielorakiego zaangażowania wszystkich, na poziomie współodpowiedzialności za Kościół, celem przekucia zgorszenia w służbę prawdzie i odnowę Bożego ducha w Kościele.

Tu pozwolę sobie na krótkie spostrzeżenie dotyczące odniesienia do prawdy w dzisiejszym świecie. Trudno o życie prawdą i służenie prawdzie, w świecie w którym się prawdę lekceważy, depcze, a zamiast jej poszukiwać i jej bronić tworzy się ją i produkuje odpowiednio do potrzeb i interesów jednostek, czy grup społecznych. To sprawia, że obecna sytuacja przypomina czasy Jeremiaszowe, których dramat prorok wyraził w stwierdzeniu, że nawet prorok i kapłan błąkają się po kraju i nic nie rozumieją. Trzeba więc nam światła, blasku tej Prawdy, która jest pewna, nie jest zafałszowana i nie zawodzi. To jest Prawda, którą nam Bóg objawił i jest nam stale dostępna. Wystarczy sięgać do Pisma Świętego i Katechizmu. Tą Prawdą trzeba nam dziś żyć, w obronie tej Prawdy stawać i tej Prawdzie służyć z miłością. To jest najpewniejsza droga do odnowy życia Kościoła i w ogóle odnowy świata.

Odbudowanie chrześcijańskiej wspólnoty

Czy uważa Ksiądz Biskup, że po "polskim" roku duszpasterskim i Roku Jubileuszowym wspólnota wiernych w Polsce rzeczywiście odbuduje chrześcijańską nadzieję i będzie w stanie przekazać ją innym, także wątpiącym i poszukującym?

- Tak, mam taką nadzieję, ale nie jestem naiwny. Odbudowa nadziei w nas i wokół nas to rzeczywistość zależna od naszego zaangażowania, czy podejmiemy wołanie papieża i jak będziemy czerpać z dobrodziejstwa Jubileuszu, w czym przygotowany program duszpasterski ma nam jedynie pomóc. Konieczną rzeczą jest zbliżenie się do Jezusa i odnowa przymierza z Nim! Trzeba na nowo odkryć Jego miłość, nią poruszyć swe serce i Jemu powierzyć swe życie.

W parafii bardzo dużo będzie zależało od mądrości i zaangażowania kapłanów, od tego, jak ukażą sens i wartość Jubileuszu, jak bardzo otworzą wiernych na przeżywanie poszczególnych treści i możliwości, które stwarza. Mamy też program przeżywania Jubileuszu dla rodzin. Oby tylko nasze rodziny zechciały z tej oferty skorzystać.

A czy nie może mieć wpływu na odbudowę nadziei także rozwój u nas procesu synodalnego, co tak bardzo leży na sercu Franciszkowi?

- Tak, dziękuję za poruszenie tego wątku. Franciszek to kolejny papież, który daje bardzo wielki wkład w recepcję Soboru Watykańskiego II.

Niektórzy różnie komentują fakt, że papież nie napisze posynodalnej adhortacji i że pozostaniemy z dokumentem końcowym. Osobiście widzę w tym Boży palec. Jestem przekonany, że Boży Duch poprowadził Ojca Świętego, w jego refleksji na tym, jak poradzić sobie z "dziś" Kościoła. Usłyszał: powrót do źródeł. To znaczy: sięgnijmy do tego, jak Kościół Chrystusowy wyglądał na początku, powróćmy do jego sposobu życia i funkcjonowania, który autor Dziejów Apostolskich tak opisał: "Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach" (Dz 2,42).

Gdy dziś widzimy w Kościele dużą polaryzację, nawet w hierarchii, w papieskiej rezygnacji upatruję przejaw Boskiej pedagogii. Jeżeli papież ogłosiłby adhortację, a więc dokument normatywny, to mógłby tę polaryzację jeszcze bardziej pogłębić, a w Kościołach lokalnych też różnie by było. Papież postanowił więc inaczej: zostawił wspólne rozeznawanie na poziomie dokumentu końcowego synodu z wyraźnym zaznaczeniem, że nie jest to dokument normatywny lecz zawierający wiele wytycznych. Niech zatem każdy Kościół lokalny weźmie się za praktykowanie synodalności rozeznając własne uwarunkowania oraz możliwości i coś z dokumentu zaczerpnie. Chodzi o jedność w różnorodności. Papież mocno to podkreśla. Pomyślałem sobie: to jest naprawdę działanie Bożego Ducha. Nie ma dokumentu końcowego i dziękować Bogu. Poza tym przez fakt, że papież rozpisał prace Synodu na trzy lata, przez trzy lata słyszeliśmy o potrzebie odnowy Kościoła i brzmiała papieska podpowiedź jak to uczynić: "Ku Kościołowi synodalnemu: wspólnota, uczestnictwo, misja". Nic tylko realizować.

Synodalność

Mówi Ksiądz Biskup o synodalności jako powrocie do źródeł, inni zaś przed synodalnością wręcz przestrzegają. Nie brakuje również ścierania się takich opinii wśród samych biskupów. Co Ksiądz Biskup na to?

- W życiu Kościoła nie jest to czymś nadzwyczajnym. Musi być czas refleksji a nawet ścierania się poglądów. Ale trzeba też pamiętać o jednym: jeżeli nie uznamy autorytetu papieża, to wszystko nam się rozmyje. Dlatego postawa niektórych hierarchów Kościoła, czasem nawet wysokiej rangi, bardzo mnie niepokoi. Jeżeli kardynał ma zastrzeżenia, to powinienem bezpośrednio porozmawiać z papieżem.

No właśnie, byłem zdumiony postawą kardynała Müllera...

- Kolegialność nieraz potrzebuje rezygnacji z własnej opinii, zdania, w trosce o to, abyśmy byli jedno, jak wołał Jezus w modlitwie do Ojca. Dziś bardzo potrzeba tego, by zapanował pośród nas duch jedności.

Podsumowując: liczy Ksiądz Biskup na to, że w nadchodzącym roku duszpasterskim i Roku Jubileuszowym "Pielgrzymi nadziei" nabiorą duchowych sił?

- Przede wszystkim widzę, że jak bardzo Boży Duch ciągle działa w Kościele. Ufam, że wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności nadziei będzie przybywać. Myślę, że głód nadziei otworzy wiernych na tegoroczny program duszpasterski, a zwłaszcza na Rok Jubileuszowy, który jest czasem szczególnej łaski, w tym odpustu czyli darowania kar doczesnych, tzn. konsekwencji grzechów, których się dopuściliśmy.

I na koniec: musimy więcej pozytywnie wyjaśniać wiarę chrześcijańską. Musimy mówić, że chrześcijaństwo jest, z jednej strony czymś niesłychanie pięknym, a z drugiej – tak prostym. To my je skomplikowaliśmy i jest zaciemnione przez nas. Młodemu pokoleniu jesteśmy winni przywrócenie jego blasku.

Chyba dlatego Franciszek tak często przywołuje jako wzór klimat pierwotnego Kościoła i zachęca do powrotu do źródeł.

- Papież oczywiście nie jest przeciw tradycji i z tradycją się nie mija. Pokazuje natomiast, co jest naleciałością, ile przez wieki powstało "przybudówek". To bardzo osłabia moc żywej wiary Kościoła. I to musimy zmienić.

Źródło: KAI / pk

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bp Andrzej Czaja: Ważna jest troska nie tylko o komfort psychiczny ale i o zdrowie duchowe
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.