Członkowie Wspólnoty Sant’Egidio z Polski pomagali uchodźcom na Lesbos

(fot. depositphotos.com)
KAI / jb

- Najważniejsze było to, że mogliśmy im dać poczucie, że nie są sami i choć trochę pomóc – mówi Magdalena Wolnik ze wspólnoty Sant’ Egidio z Warszawy, członkini międzynarodowej ekipy Sant’Egidio, która przez miesiąc pomaga mieszkańcom największego obozu dla uchodźców w Europie.

Wspólnota angażuje się tam przede wszystkim w opiekę nad dziećmi, edukację oraz pomoc żywnościową. Wolontariusze z Polski uczestniczyli w „alternatywnych wakacjach” na Lesbos od 6 do 17 sierpnia.

- Chcieliśmy być dla tych ludzi inną twarzą Europy. Twarzą życzliwą i gościnną – mówi Magdalena Wolnik z warszawskiej wspólnoty Sant’Egidio. 18 członków Wspólnoty z Polski uczestniczyło w „wakacjach solidarności” wśród uchodźców mieszkających w obozie Moria na Lesbos, angażując się w różnoraką pomoc.

Jak wyjaśnia Magdalena Wolnik, Sant’Egidio już po raz drugi organizuje tego rodzaju „alternatywne wakacje”. W tym roku, gdy działania są ograniczone ze względu na pandemię, wspólnota otrzymała pozwolenie na pomaganie przez cały sierpień. Grupa z Polski była częścią międzynarodowej ekipy Sant’Egidio, której członkowie kolejno, wymieniając się podejmują posługę wśród mieszkańców obozu. Ekipa ta liczy w sumie ok. 150 osób, z różnych krajów europejskich.

DEON.PL POLECA

Chcieliśmy być dla tych ludzi inną twarzą Europy. Twarzą życzliwą i gościnną.

– Byli z nami Włosi, Hiszpanie, Węgrzy. Teraz przyjechali Czesi i Francuzi. Ta różnorodność jest bardzo ważna – podkreśla Magdalena Wolnik.

Obóz Moria na Lesbos to największy obóz dla uchodźców w Europie. Przebywa w nim prawie 16 tys. osób, co – jak zaznacza Magdalena Wolnik – pięciokrotnie przewyższa możliwości obozu.

– Oficjalna jego część jest otoczona płotem, natomiast wokół rozciąga się tzw. „dżungla”, w której w bardzo prymitywnych warunkach, w namiotach skleconych z folii, brezentu i desek koczują tysiące ludzi. Odwiedzaliśmy to miejsce codziennie, co bardzo otwierało nam i oczy i serca. Znamy takie obrazy z naszych spotkań z osobami doświadczającymi bezdomności. To, co stanowi wielką różnicę, to ogromna liczba dzieci, żyjących – często miesiącami a nawet latami – w takich warunkach. Dzieci stanowią ok. 30 proc. mieszkańców obozu – opowiada członkini Wspólnoty.

- W tej chwili większość osób przebywających w obozie to Afgańczycy. Są również Syryjczycy oraz Afrykańczycy – relacjonuje. – Zamiast być bezpiecznym portem dla ludzi, którzy przebywają często bardzo dramatyczną drogę, granica Europy jest dla nich jak twierdza. Wielu mieszkańców obozu określa to miejsce piekłem, choć położone jest na rajskiej wyspie – dodaje.

Wspólnota angażowała się przede wszystkim w trzy formy działalności – prowadziła Szkołę Pokoju dla dzieci, naukę angielskiego dla osób młodych oraz Restaurację Przyjaźni. Wszystko miało miejsce poza obozem.

– Każdy z nas zajmował się tym, co było potrzebne, współdziałając z innymi i starając się w małe rzeczy wkładać jak najwięcej serca – wyjaśnia Magdalena Wolnik.

Szkoła Pokoju przeznaczona była dla dzieci od kilku do kilkunastu lat. Mieściła się w funkcjonującym na co dzień centrum przyjęć dla kobiet z dziećmi, gdzie znajduje się także małe boisko i plac zabaw, sfinansowany przez kard. Konrada Krajewskiego dla najmłodszych mieszkańców obozu. Z opieki szkoły korzystało do 300 dzieci dziennie.

– Potrzeba takiego miejsca, w którym można się bezpiecznie pobawić pod czyjąś opieką jest wśród tych dzieci ogromna. Szkoła Pokoju to szansa na spokojną, szczęśliwą zabawę. Starsi, zwłaszcza chłopcy, grali w piłkę, młodsze dzieci bardzo dużo rysowały, lepiły z plasteliny. Mieliśmy wspólne zabawy, był też śpiew i tańce połączone z nauką angielskiego. Przywieźliśmy z Polski dużo gier. Dzieci żyjące w obozie uwielbiają rysować i obdarowywały rysunkami tych, których poznają – opowiada członkini Wspólnoty. Jak dodaje, wszystkie dzieci uczestniczące w zajęciach w szkole miały też zapewnione drugie śniadanie, co jest istotne z uwagi na poważne problemy z żywnością w obozie.

Przywieźliśmy z Polski dużo gier. Dzieci żyjące w obozie uwielbiają rysować i obdarowywały rysunkami tych, których poznają.

Ogromną popularnością cieszyły się lekcje języka angielskiego, będące propozycją głównie dla młodzieży. Na starcie na zajęcia zapisało się ok. 30 osób, na pierwszą lekcję przyszło 80 i ich liczba stale rosła, w związku z czym zwiększono liczbę klas. Chętnych byłoby z pewnością jeszcze więcej, gdyby nie ograniczenia związane z koniecznością uzyskania pozwolenia na wyjście z obozu, co w czasie pandemii, pomimo otwarcia Grecji na turystów, jest niezwykle trudne.

- Lekcje angielskiego są tam bardzo cenione. Spotkaliśmy bardzo wiele osób, których największym marzeniem jest móc się uczyć, studiować, pracować. To są osoby często bardzo zdolne, bardzo zdeterminowane i bardzo zaradne – podkreśla Magdalena Wolnik. Problem braku szkół i braku zajęć dla dzieci jest w obozie ogromny. Można jednak zaobserwować budujące przykłady solidarności i samopomocy.

– Spotkaliśmy np. dwunastoletnią dziewczynkę, które gromadziła wokół siebie młodsze dzieci i uczyła je tego, co już sama umiała – opowiada członkini ekipy.

Trzecią formą działalności była Restauracja Przyjaźni, do której zapraszano po kilkaset osób każdego dnia, cześć posiłków rozdając także na wynos. Rodziny siadały razem do stołu, na co w obozie nie ma warunków, mogły odpocząć i porozmawiać w przyjaznej atmosferze. Wszyscy przyjmowani byli jak mile widziani goście.

– Gotowanie rozpoczynaliśmy wcześnie rano. Możemy powiedzieć, że w te parę dni nauczyliśmy się w kilka osób gotować na 700 do tysiąca osób dziennie i – mimo bąbli na dłoniach od krojenia ogórków – znajdować w tym mnóstwo radości. Włoskie makarony, polskie ziemniaki i afgańskie potrawy z ryżem to także kuchenny dowód na to ile dobra może się brać z harmonijnej różnorodności – zaznacza Polka.

Wszystko działo się z zachowaniem wszelkich zasad anty-Covid, przede wszystkim, by chronić samych uchodźców.

– Maseczki, płyny dezynfekcyjne, dystans… Wszyscy wiemy, że w tak przepełnionym obozie wybuch epidemii byłby trudnym do wyobrażenia dramatem, a dramatów jest tam już wystarczająco dużo – podkreśla Magdalena Wolnik. Możliwości Wspólnoty Sant’Egidio są oczywiście ograniczone, również z powodu pandemii.

– Nie byliśmy rzecz jasna w stanie przyjąć 16 tysięcy osób naraz. Przez miesiąc staramy się jednak dotrzeć do wszystkich, poznać i wysłuchać jak najwięcej osób. Ale oczywiście nie możemy zrobić tak wiele, jak byśmy chcieli - dodaje. – Mimo to, w tej trudnej sytuacji ograniczeń związanych z epidemią, gdy każdy myśli raczej o tym, jak chronić siebie i swoich najbliższych, mogliśmy im przekazać, że nie są sami, że o nich pamiętamy i staramy się pomóc choćby przez tą naszą prostą obecność i solidarność – mówi.

Jak podkreśla, wszystkie działania były przede wszystkim okazją do spotkań i rozmów, często poruszających. Członkowie Wspólnoty poznali wielu mieszkańców obozu. Również tych, którzy pomagali im jako wolontariusze, czy to w restauracji, czy jako tłumacze. Poznali też wielu chrześcijan, pochodzących zwłaszcza z Afryki, często głęboko wierzących i w wierze szukających wsparcia w swym szczególnie trudnym położeniu, borykających się również z rzadką możliwością uczestnictwa w Mszy św. Każdej niedzieli członkowie wspólnoty uczestniczyli i organizowali dodatkowe liturgie dla tych osób, wspólnie zwiedzali prawosławne monastery, co dla wielu osób było pierwszą szansą na poznanie wspaniałej greckiej kultury.

Potrzeby są ogromne, i żywnościowe i edukacyjne, lecz największym pragnieniem jest powrót do normalnego życia. – Wielu mówi: nieważne gdzie, bylebym wreszcie mógł normalnie żyć i pracować na utrzymanie rodziny – opowiada Magdalena Wolnik. – Wracamy z jeszcze większym marzeniem o korytarzach humanitarnych, o tym byśmy kiedyś mogli przyjąć takich wspaniałych ludzi jak Claude, Nemat, Ali czy Reza, których podziwialiśmy, z którymi dzieliliśmy wyzwania i radości i którzy dla nas samych byli wielką pomocą w zrozumieniu tego zawstydzającego skrawka Europy – stwierdza.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Członkowie Wspólnoty Sant’Egidio z Polski pomagali uchodźcom na Lesbos
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.