Dariusz Piórkowski SJ: zdaniem pana Dokowicza, nadszedł czas sprawiedliwości, czego wyrazem jest szalejąca zaraza

Dariusz Piórkowski SJ: zdaniem pana Dokowicza, nadszedł czas sprawiedliwości, czego wyrazem jest szalejąca zaraza
fot. youtube.com / Jacek Kowalczuk

Znany jezuita odpowiada na słowa inicjatora "Różańca do Granic". 

Lech Dokowicz w najnowszej odezwie na swoim profilu nadal podtrzymuje przekonanie (z dużą dozą pewności), że nadszedł już koniec czasu, czyli okres gniewu Bożego vel Bożej sprawiedliwości. Przemawiać za tym mają znaki czasu, które mogą rozpoznać „prawdziwi wierzący”. Głównym znakiem miało by być „wielkie odstępstwo”: aborcja, profanacje, czarne marsze itd. (jakby w poprzednich wiekach ludzie żyli w blasku świętości i nieskazitelności). Ostatnio znakiem tym ma być pozbawienie wiernych udziału w Eucharystii. Jest to znak „wstrząsający” dla „prawdziwie wierzących”. Z czego wnoszę, że istnieją „nieprawdziwie wierzący”, których ten brak w ogóle nie obchodzi.

A więc, zdaniem pana Dokowicza, nadszedł czas Sprawiedliwości, czego wyrazem jest szalejąca zaraza.

DEON.PL POLECA

Dokowicz miesza czasy ostateczne, jakby były jakimś specyficznym okresem w życiu Kościoła, z dniem przyjścia Pana Jezusa. Nie wiadomo, czy ma na myśli obecny czas, który interpretuje jako czas kary, czy ostateczne przyjście Pana Jezusa. Z jednej strony pisze, że gdy nadejdzie czas sprawiedliwości, to już nie będzie można uzyskać miłosierdzia, bo będzie za późno. Z drugiej wspomina o otrzymaniu Miłosierdzia w czasie Sprawiedliwości. I sam się wikła w sprzeczność.

Pisze o karze i sprawiedliwości Bożej, podpierając się przy tym cytatami z „Dzienniczka” św. Faustyny Kowalskiej. Zadałem sobie trud i zbadałem, w jakim kontekście się pojawiają. Tam Jezus z całą mocą ogłasza, że obecnie trwa czas miłosierdzia. Jak refren powtarzają się wezwania do św. Faustyny: „Mów światu o Moim miłosierdziu”. Z tekstu pana Dokowicza można wysnuć wniosek, że miłosierdzie Boga właściwie jest chwilową przykrywką przed nieubłaganym gniewem i karzącą ręką Boga.

Jezus nie powinien był mówić: "Nawracajcie się, bo bliskie jest królestwo Boże", lecz "Nawracajcie się, bo pójdziecie do piekła". Problem nie w tym, czy się nawracać lub nie, ale co ma nas motywować do nawrócenia.

To wielki paradoks ostatnich lat, że Papież Franciszek ogłasza Rok Miłosierdzia, podkreśla czułość Boga, wzywa do łagodności i cierpliwości wobec grzeszników, a w naszym kraju jak grzyby po deszczu wyrastają piewcy innego Boga – surowego i rygorystycznego, który miałby być gwarantem "prawdziwego miłosierdzia", ponieważ zdaniem Dokowicza istnieje też "fałszywe".

To prawda, że w przypowieściach Jezus zapowiada dzień sądu, dzień zatrzaśniętych drzwi, dzień, kiedy okaże się, że zaprzepaściliśmy życie i jedyną szansę. Jednak równocześnie wyraźnie mówi, że chodzi o Jego Przyjście na końcu czasów, ewentualnie dla wielu z nas w dniu śmierci. W przypowieści o chwaście przedstawia obraz żniw w „owym dniu”. Podobnie z przypowieścią o pannach mądrych i głupich. Dopóki jednak nie nadejdzie dzień ostatni, trwa czas łaski, zbawienia i miłosierdzia. Czas miłosierdzia skończy się tutaj w dniu naszej śmierci lub w dniu paruzji. Nie wcześniej.

Chciałbym się również dowiedzieć od pana Dokowicza, jak w świetle swojej refleksji zinterpretuje słowa Jezusa o miłości nieprzyjaciół, o tym, że Bóg Ojciec wcale nie zsyła na złych i niesprawiedliwych strzał zarazy, lecz życiodajny deszcz i nie pogrąża człowieka w lęku ciemności, lecz sprawia, że słońce świeci dla każdego. Jeśli Bóg miałby zsyłać na ludzkość kary w taki sposób jak przedstawia to Lech Dokowicz, to jak wkomponuje w to obraz Boga, który sam kocha nieprzyjaciół, przebacza, pozwala odejść swojemu synowi z domu i wita go z czułością?

Skąd ten nacisk na prawną sprawiedliwość w Bogu? Mam wrażenie, że wielu wierzących projektuje sprawiedliwość rzymską, jurydyczną na samego Boga. Według niej każdemu należy oddać to, co się jemu należy. Ale jest to sprawiedliwość w ramach świata, który jest niedoskonały. Gdyby Bóg nią się kierował, już dawno by nas nie było.

Poza tym, takie ukazywanie sprawiedliwości Boga jest wyrazem ludzkiej bezsilności człowieka wierzącego. Odżywają stare jak świat pokusy, charakterystyczne zwłaszcza dla Kościoła zachodniego. Chodzi o rygoryzm, surowość, pelagianizm i jansenizm. Wszystkie mają związek z moralnością i naszym udziałem w zbawieniu, a także z wypaczoną teorią zasługi. Przeakcentowują naszą rolę w zbawieniu i poczucie niegodności. Uzależniają zbawienie głównie od naszych wysiłków. Przed Bogiem trzeba się zetrzeć na proch, aby cokolwiek od Niego uzyskać.

Te pokusy dotyczą zwłaszcza ludzi gorliwych i pobożnych, którzy szczerze szukają Boga, mają dużą wrażliwość duchową, brzydzą się złem, ale w którymś momencie popadają w skrajność. Nie mogą znieść widoku zła i stwarzają sobie Boga, który w końcu powinien jakoś zareagować, najlepiej wycinając w pień bezbożnych. Mają problem z miłosierdziem, podświadomie sądzą, że łaska jest nagrodą za dobre postępowanie. Zakładam, że pan Dokowicz odnosi słowa o karaniu najpierw do siebie. Rozumiem, że taka motywacja pomaga Mu w zbliżaniu się do kochającego Boga. Mnie nie. Jezus w przypowieści o chwaście mówi, że powodem naszego oburzenia i podkreślania Bożej sprawiedliwości na ludzką modłę jest nasza niecierpliwość. Tak dalece nie znosimy zła w innych i na świecie, że chcielibyśmy zrobić z nim szybko porządek. Sądzimy, że Bóg jest taki sam. Ale Jezus zabrania gwałtownego oczyszczania świata i nakazuje cierpliwość.

Ponadto, przeciwstawianie boskiej sprawiedliwości Jego miłosierdziu przypomina starożytną pokusę marcjonizmu. Marcjon nie mógł pojąć i pogodzić w sobie zapisów o zniszczeniu Sodomy i Gomory przez Boga, o karach, które zsyłał na własny naród z Bogiem, którego objawił Jezus w Ewangeliach, zwłaszcza u św. Łukasza. Nie widząc ewolucji objawienia, doszedł do wniosku, że aby przezwyciężyć tę wewnętrzną sprzeczność w Biblii, należy po prostu uznać istnienie dwóch Bogów. Jeden okrutny i sprawiedliwy w Starym Przymierzu, a drugi miłosierny w Nowym Przymierzu. Skutkiem tego odrzucił cały Stary Testament i niektóre księgi Nowego Testamentu. Nie wpadł na to, że ostatecznym objawieniem tego samego Boga jest życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.

Mam wrażenie, że panu Dokowiczowi bardzo trudno jest pogodzić się ze słabym Bogiem, który utraciłby swój autorytet i posłuch, gdyby nie zrzucał na ludzi kar i nie zmuszał ich do dobrego postępowania groźbami. Wygląda na to, że w tej opcji Bogu nie tyle zależy na miłosnej relacji z człowiekiem, ale na samym jego dobrym postępowaniu, jakby tu najpierw chodziło o Boga, któremu nasze postępowanie miało zagrozić w istnieniu. A przecież grzech niszczy najpierw człowieka.

Miłosierdzie miałoby być znakiem słabości i bezsilności Boga. Tak twierdził chociażby Marcin Luter.

Tymczasem św. Tomasz z Akwinu pisze, że Bóg najbardziej okazuje swoją wszechmoc w łasce przebaczenia. Czy nam się wszechmoc nie kojarzy raczej z karaniem, strachem, podporządkowaniem? To, co z naszej perspektywy jest słabością, w Bogu jest mocą. I rzeczywiście, człowiek może zlekceważyć takiego Boga, który nie stoi nad nim z toporem. I ta dramatyczna decyzja może skazać grzesznika na wieczne oddalenie od Boga. Czy jednak Bogu miałoby zależeć na tym, aby zastraszony niewolnik czynił Jego wolę i wtedy dopiero będzie zadowolony? Czy celem życia chrześcijańskiego na ziemi jest bezwzględne zachowanie prawa, nieważne czym motywowane, a nie wewnętrzna przemiana, która uzdalnia człowiek do wolnej i pełnej miłości odpowiedzi?

Odnoszę wrażenie, że podczas gdy Papież Franciszek pisze, że „jeśli Bóg zatrzymałby się na sprawiedliwości, przestałby być Bogiem i stałby się jak wszyscy ludzie”, u nas wiele osób, w tym, jak sądzę, pan Dokowicz, uważa, że Bóg przestałby być Bogiem, gdyby nie zsyłał kar i nie pogroził ludziom palcem. Kto by Go słuchał?

Przyznam, że wolę słuchać świętych Kościoła i ostatnich Papieży aniżeli przestróg Pana Dokowicza. Każdy z nas musi jednak wybrać, co jest bliższe jego sercu.

Odwołam się tutaj do autorytetu św. Teresy z Lisieux, doktora Kościoła, która swoim życiem i pismami, przekroczyła mroczne ramy rygoryzmu i jansenistycznego lęku przed Bogiem. Bez ustanku w swoich „Dziejach duszy” pisze o „Dobrym Bogu”, o „Łagodnym Zbawicielu”. Wspomina także o wielu duszach, które Boga kochają nie z miłości, lecz z lęku.
Natomiast gdy dochodzi do tematu Bożej sprawiedliwości, pisze tak:

„Ja zostałam obdarowana nieskończonym Miłosierdziem i właśnie przez Miłosierdzie kontempluję i wielbię inne Boże doskonałości! Wszystkie wtedy jawią mi się jako promieniujące miłością, nawet Sprawiedliwość (być może jeszcze bardziej niż jakakolwiek inna) wydaje mi się obleczona w miłość… Jak cudowna jest myśl, że Dobry Bóg jest Sprawiedliwy, czyli ma wzgląd na nasze słabości, świetnie zna kruchość naszej natury. Czegóż zatem miałabym się lękać? Czyż Bóg nieskończenie Sprawiedliwy, który z ogromną dobrocią raczył przebaczyć wszystkie winy dziecka marnotrawnego, nie będzie Sprawiedliwy także dla mnie”.

Ewidentnie dla św. Teresy sprawiedliwość Boga jest Jego miłosierdziem. Święta nie przeciwstawia tych dwóch przymiotów. Widzi je jako jedność. „Nieskończenie sprawiedliwy Bóg” to Bóg miłosierny i przebaczający.

W jednym z listów do misjonarza o. Roullanda datowanym na 9 maja 1897 roku, Teresa odpowiada na obawę adresata, który nie był pewny, czy będzie godny pójść do nieba. Była to typowa reakcja człowieka doby XIX wieku, w którym jansenistyczne tendencje znowu były u szczytu:
„Wiem, że trzeba być bardzo czystym, by stanąć przed Bogiem wszelkiej świętości, ale wiem również, że nasz Pan jest nieskończenie sprawiedliwy; właśnie sprawiedliwość, która przeraża tyle dusz, jest dla mnie źródłem radości i ufności” (…) Spodziewam się tyleż od sprawiedliwości Bożej, ile od Jego miłosierdzia; właśnie dlatego, że jest sprawiedliwy, równocześnie „łagodnym i miłosiernym jest Panem, nieskory do gniewu i bogaty w łaskę”.

Tutaj również „nieskończona sprawiedliwość” Boga nie polega na karaniu, ale przebaczaniu. W przeciwieństwie do Lecha Dokowicza, który sprawiedliwość ukazuje jako narzędzie gniewu, Teresa podskakuje z radości, gdy słyszy o sprawiedliwym Bogu.

W tym samym duchu pisze również Papież Franciszek w bulli na rozpoczęcie Roku Miłosierdzia. Stwierdza, że sprawiedliwość i miłosierdzie w Bogu „to nie są dwa aspekty sobie przeciwne, ale dwa wymiary tej samej rzeczywistości, która rozwija się stopniowo aż do osiągnięcia swego szczytu w pełni miłości”.

Św. Jan XXIII na początku ostatniego Soboru powiedział, że „dziś Oblubienica Chrystusa woli posługiwać się raczej lekarstwem miłosierdzia, aniżeli surowością”

Niestety, w naszym kraju ta nowina jeszcze nie w pełni dotarło. Raczej znowu budzą się demony jansenizmu i surowego chrześcijaństwa, które miałoby uratować naszą cywilizację. Stoimy więc przed kolejnym wyborem: nawrót do starych chorób albo przyjęcie drogi św. Teresy z Lisieux i współczesnych Papieży. Ja wybieram tę drugą opcję.

Wpis pierwotnie ukazał się na Facebooku Dariusza Piórkowskiego SJ.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
abp Grzegorz Ryś

Słowo rozpala wiarę, z wiary rodzi się nadzieja

Książki abp Grzegorza Rysia to Ewangelia głoszona z niezwykłą mocą i wiarą. Autor, jak mało kto przekazuje Słowo, które nie jest przysłonięte efektowną retoryką, ale żywym doświadczeniem...

Skomentuj artykuł

Dariusz Piórkowski SJ: zdaniem pana Dokowicza, nadszedł czas sprawiedliwości, czego wyrazem jest szalejąca zaraza
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.