Dzielna zakonnica z Mjanmy. Siostra Ann Roza nadal próbuje powstrzymać przemoc modlitwą
Nie ustają obywatelskie manifestacje przeciwko zamachowi stanu w Birmie. Już po raz drugi zakonnica broniła manifestujących przed służbami. "Czułam, że wali się świat" - relacjonuje siostra.
Każdego dnia pojawiają się nowe informacje o strzelaniu do demonstrantów przez siły bezpieczeństwa. Żołnierze brutalnie tłumią masowe protesty przeciwko zamachowi stanu z 1 lutego, w wyniku którego birmańska armia obaliła demokratycznie wybrany rząd i przejęła władzę. Według obliczeń Związku Pomocy Więźniom Politycznym (AAPP) w toku protestów zabitych zostało już co najmniej 60 osób, nie licząc ofiar z czwartku. Z kolei Amnesty International zarzuciła birmańskiej armii stosowanie przeciwko protestującym śmiercionośnej broni i oceniła, że w wielu przypadkach zabijanie nosiło znamiona pozaprawnych egzekucji.
Przemocy używa również policja, chociaż niektóre źródła twierdzą, że policjanci są po stronie demonstrantów, ale brakuje im lidera. Agencja Reutera skontaktowała się z byłym policjantem, który odmówił wykonywania rozkazu strzelania do ludzi i zbiegł do Indii. Podoficer Tha Peng i sześciu innych policjantów odmówiło, gdy przełożeni rozkazali im strzelać z pistoletów maszynowych do protestujących w mieście Khampat 27 lutego. "Następnego dnia oficer wezwał mnie, by spytać, czy będę strzelał” – powiedział były policjant. Po kolejnej odmowie Tha Peng ustąpił ze służby i 1 marca zbiegł do Indii, pozostawiając w Khampat rodzinę. "Nie miałem wyboru” – ocenił w rozmowie z Reutersem poprzez tłumacza. Nie podał pełnego nazwiska, ale pokazał agencji swój dowód tożsamości i legitymację policyjną.
Na pierwszej linii protestów przeciw juncie są kobiety - relacjonuje AFP. W poniedziałek robotnice, nauczycielki, farmerki, studentki i intelektualistki wyszły na ulice birmańskich miast, by domagać się respektowania ich praw w Międzynarodowym Dniu Kobiet i uwolnienia demokratycznie wybranej przywódczyni kraju Aung San Suu Kyi, którą wojskowi przetrzymują w areszcie od dnia zamachu stanu, czyli od 1 lutego - pisze AFP.
28 lutego internet obiegło zdjęcie siostry Ann Rozy Nu Tawng, która powstrzymała policję przed atakiem na demonstrantów w mieście Myitkyina. "Proszę, zastrzelcie mnie. Nie chcę widzieć, jak zabija się ludzi" - krzyczała siostra w kierunku sił bezpieczeństwa. "Jeden z policjantów podszedł do mnie i powiedział: «siostro, nie zamartwiaj się tak bardzo, nie będziemy do nich strzelać». Ale ja mu powiedziałam: «Można ich też zabić inną bronią. Nie strzelajcie do nich. To są tylko protestujący»" - opisywała sytuację siostra Ann Roza dziennikarzom Sky News.
W poniedziałek dowiedzieliśmy się o kolejnej interwencji bohaterskiej siostry, która stanęła w obronie demonstrantów.
"Funkcjonariusze rzucili się za nimi, a ja martwiłam się o dzieci" – wspomina zdarzenie 45-letnia zakonnica. Siostra upadła na kolana i zaczęła błagać policjantów, by wstrzymali akcję. Scenę uchwycił obiektyw aparatu jednego z fotoreporterów. Na zdjęciu widać także dwóch funkcjonariuszy, klęczących przed zakonnicą z rękami złożonymi jak do modlitwy. W chwili modlitwy rozległy się strzały, a siostra obserwowała ginącego obok niej mężczyznę. "Czułam, że wali się świat" - mówi w rozmowie z "Guardianem".
Wideo z zakonnicą opublikowała również międzynarodowa katolicka stacja telewizyjna EWTN:
Kobiety stanowią ponad połowę protestujących w Birmie, a ich flagą stały się tradycyjne spódnice "longyi", które noszone są jako sztandary i wywieszane w oknach na trasie marszy protestacyjnych. W Rangunie kobiety niosły transparenty wykonanie z "longyi" z napisem "Razem możemy zmienić świat".
AFP wyjaśnia, że posługiwanie się "longyi" jako flagą protestów czy tłem transparentów ma szczególne znaczenie, ponieważ lokalna legenda głosi, że mężczyzna, który przejdzie pod taką rozwieszoną spódnicą straci swą męską moc.
źródło: PAP / TVN24 / kk
Skomentuj artykuł