Głośne, roszczeniowe, domagające się swoich praw?
Skąd się bierze dziwne pokolenie obecnych nastolatków, tych ponoć niestabilnych płatków śniegu, pokazywane najczęściej tylko z wierzchu jako głośne, roszczeniowe, krzyczące o swoje prawa? Czemu te prawa są dla nich aż tak ważne, że uczniowie potrafią długo i dogłębnie studiować ustawy i statuty, byle tylko udowodnić, że nauczyciele nie dają im tego, co powinni?
Gdy szukam pierwszych oznak, myślę, że niechlubnymi jaskółkami były nasze pionierskie, niestarzejące się gwiazdy telewizji. Wieczni chłopcy i wieczne dziewczęta w wieku dojrzałym, których za kontrowersyjną wyrazistość i nastoletni luz pokochała (prawie) cała Polska, niezależnie od tego, na ile to wszystko było reżyserowane. Ludzie wyrażający na wizji swoje zdanie nawet wtedy, kiedy wymagało to dokonania aktu destrukcji. Albo zwłaszcza wtedy.
Pokolenie, które miało dzieci, gdy upadał komunizm, miało też jeszcze autorytety. I nie miało mediów społecznościowych. Były wartości wyższe, warte poświęcenia, zrezygnowania z czegoś innego, dokonania wysiłku, by te wartości w życiu wdrażać i korzystać z dobra, które przynoszą. Pokolenie millenialsów przeżywało za to na własnej skórze ekonomiczny rozkwit i jednocześnie upadek autorytetów. I choć spadali z piedestału ludzie wydający się do tej pory godni podziwu i naśladowania i mądrzy, choć rozczarowanie i żal rosły, a dobra materialne stawały się marzeniem i celem – to wartości jednak dalej trzymały się mocno. Zmieniał się ich nośnik, ale stanowiły część wspólną, na której można było skutecznie budować życie społeczne. Ale coraz mniej było ludzi dojrzałych: mądrych, dobrych dorosłych, pokazujących, jak można iść przez życie, by mnożyć dobro i nie zostawiać za sobą bałaganu. Coraz więcej za to tych dorosłych, którzy nie zachowują się jak dorośli, ale jak rozwydrzone nastolatki, ukrywające zmarszczki w botoksie i pozwalające sobie na wszystko, bo taki jest przywilej młodości. Tej kradzionej też.
Mam przedziwne uczucie, że pokolenia postkomunistyczne, o ile można tak nazwać millenialsów, przekształcają się wraz z pokoleniem Z w społeczeństwo z outsourceowanym poczuciem własnej wartości. Duże, wspólne wartości stały się względne na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Nie są już fundamentem, raczej plakatami z hasłami, które można powiesić w domu, jeśli pasują do wystroju. Teraz za to przyszedł czas na potężną negację osobistego poczucia wartości. Mało kto widzi wartość w tym, kim jest drugi człowiek: liczy się to, co raz zrobił, co raz powiedział, jak to zostało dostrzeżone i ocenione przez innych. I kto o tym nagrał rolkę albo pokazał w mediach, najlepiej społecznościowych.
Przykład. Kilka dni temu na Twitterze uczeń liceum z oburzeniem napisał, że w klasie maturalnej lekcja polskiego została zamieniona na spotkanie z „księdzem, który przyprowadził byłego gangstera”. Ruszyło błyskawiczne dziennikarskie „śledztwo”, do tablicy została wywołana pani dyrektor, która tłumaczyła się dziennikarzom, że były to planowe zajęcia profilaktyczne mające zapobiegać zachowaniom ryzykownym. Sprawdzanie odbywało się w klimacie „nikt nie ma prawa robić czegoś takiego”, a uczeń urósł na moment do roli społecznego bohatera upominającego się o swoje prawa. Tak został oceniony. W tym została dostrzeżona jego wartość. Kim jest, co potrafi, czym żyje i co dobrego na co dzień może wnieść w świat – tego nie wiemy i się nie dowiemy, bo nie o to chodzi. Został pięciominutowym autorytetem.
Można narzekać, że to wpływ mediów społecznościowych i idących za nimi mediów "zwykłych", mylących gwiazdy z meteorytami: w końcu istotną cechą gwiazd, gdy patrzy się na nie z ziemi, jest ich spokojne, stabilne światło i stałe miejsce na niebie. Są punktem orientacyjnym, godnym zaufania, bo niemal niezmiennym. Zupełnie czym innym są roje meteorów, które przelatują przez atmosferę, by z rozmachem walnąć w ziemię. I to jest podstawowa różnica w byciu prawdziwym autorytetem i pięciominutowym bohaterem.
Gdy przyglądam się polskiej rzeczywistości jesienią 2022 roku, doświadczam dogłębnie nieznośnego uczucia, że spora część społeczeństwa chce się w podróży życia orientować według przelatujących z błyskiem meteorów. Bo to meteory się liczą, nie gwiazdy, pojedyncze show, nie cicha stałość dobrych działań. Może stąd bierze się dziwne pokolenie obecnych nastolatków, które z wierzchu pokazywane jako głośne, roszczeniowe, krzyczące o swoje prawa i ze wzgardą oraz obojętnością patrzące na wszystko, co im nie odpowiada, w środku jest pogubione, przerażone i bezradne. Może stąd bierze się to dochodzenie swoich praw, pilnowanie swojego interesu bez względu na wspólne dobro, na ostro, na siłę – bo prawa są ostatnim znakiem, że człowiek jako taki niesie w sobie wartość, że ta wartość nie zależy od ilości obserwujących i subskrybentów, lajków i odpowiednich ciuchów, ale jest ukryta w środku, niezbywalna, niezależna od tego, czy ma się konto na TikToku, czy nie.
Prawa, niezależnie od ich treści, są ostatnim dowodem na to, że człowiek się liczy, że warto dla niego ustalać zasady i ich przestrzegać, że jest ważny, że jest wartością samą w sobie. Może te bezsensowne często żądania, by szkoła w centymetrach podała długość włosów, które zgodnie z regulaminem należy związać, to podświadome szukanie potwierdzenia, że właściciel włosów nie jest nikim?
Myślę, że ta trudna dla innych, roszczeniowa postawa i domaganie się swoich praw bez oglądania się na towarzyszące im zobowiązania niekoniecznie musi być oznaką żądania czegoś dla siebie po to, by było wygodniej, by coś uzyskać, dostać, mieć. Tak, to są realne efekty, ale myślę, że nie musi wcale stać za tym potężny, egoistyczny pragmatyzm. Widzę w tym raczej głęboką potrzebę znalezienia w czymś konkretnym jasnego potwierdzenia swojej wartości.
Prawo, które mnie chroni i o mnie dba, mówi jasno: jesteś ważny. Jesteś ważna. Jesteś wartością, dlatego należy ci się to i nie można zmuszać cię do tamtego: liczysz się. Nie jesteś nikim, pyłkiem na marynarce świata, internautą z za małym zasięgiem, nic nie znaczącym, małym tiktokerem, zawracającym głowę zajętym dorosłym. Jesteś ważny, bo jesteś. Twoje prawa to potwierdzają. Może właśnie stąd ta roszczeniowość u naszych dorastających dzieciaków: z bolesnej, głębokiej, palącej do żywego potrzeby jakiegokolwiek, byle tylko pewnego potwierdzenia, że taki, jaki jestem, mam wartość i sens.
Skomentuj artykuł