Kasper Kaproń OFM: Anita, przyjaciółka Heleny, widzi w tej śmierci tzw. "palec Boży" [WYWIAD]
Helenka przykładem dla tych młodych, którzy chcą wypełnić zaproszenie papieża Franciszka, wypowiedziane na Campus Misericordiae, aby zejść z kanapy - mówi w rozmowie z KAI o. Kasper Kaproń OFM.
Dorota Abdelmoula (KAI): Przez ostatni rok w Polsce wielokrotnie wspominano Helenę Kmieć i modlono się w jej intencji. Czy pamięć o niej towarzyszy też mieszkańcom Cochabamby, miasta, w którym spędziła zaledwie dwa tygodnie?
O. Kasper Kaproń OFM: Tak, tę pamięć pielęgnują przede wszystkim siostry służebniczki dębickie, do których pojechała Helenka. Przez cały rok, każdego 24 dnia miesiąca w jej intencji była odprawiana Msza św. w kościele parafialnym, przy którym pracują siostry i gdzie znajduje się ochronka dla dzieci i szkoła. Nie wiem, jak dziś wygląda dokładny program nabożeństw, ponieważ jestem w Polsce, ale z pewnością siostry organizują uroczystości.
Wróćmy pamięcią do ubiegłego roku. W Polsce tragiczna wiadomość o zamordowaniu Heleny zrodziła refleksję, że być może tereny misyjne, takie jak Boliwia, są zbyt niebezpieczne, by posyłać tam młodych wolontariuszy.
Boliwia jest specyficzna, ale nie jest niebezpieczna i takie oceny bardzo nas bolały. Morderstwa Helenki dokonano na tle rabunkowym, a więc prawdopodobnie nie było ono zamierzone. Zresztą, towarzysząca jej koleżanka Anita Szuwald w korespondencji i rozmowach wielokrotnie pisała, że tego niebezpieczeństwa nie odczuwa, że ta misja została przerwana, ale nie została zakończona.
Oczywiście, w Boliwii wzrasta przestępczość, głównie za sprawą migracji wewnętrznej: ludzie ze wsi przybywają do miast i, nie mogąc znaleźć pracy, wchodzą na drogę przestępczą. Ale do tej pory jest to kraj uważany za jeden z najbezpieczniejszych w Ameryce Łacińskiej, słynący ze swojej gościnności. Musimy wyjść ze sposobu myślenia, że jadąc na misje wkraczamy na teren szczególnie niebezpieczny dla życia. Zresztą siostry uczyniły tam wszystko, co konieczne, aby to zagrożenie zlikwidować.
W Ojca opinii, wyjazd Heleny był wyjazdem potrzebnym, czy daremną ofiarą?
Po ludzku śmierć Helenki na pewno jest stratą: odeszła młoda osoba w pełni życia, z potencjałem. Ale po chrześcijańsku patrzymy na to inaczej: krew męczenników jest zasiewem nowych chrześcijan. Abp Oscar Aparicio w czasie Mszy św., którą sprawowaliśmy na miejscu po śmierci Helenki, powiedział piękne kazanie o ziarnie, które wpada w ziemię i wydaje owoce. Z czasem widzimy, że tym owocem jest także przebudzenie tamtejszej społeczności. Wielki zapał, który zrodził się w Polsce - to także znaki tego ziarna, które wzrasta.
W tym roku wiele uwagi poświęca się młodym ludziom - głównie ze względu na Synod Biskupów, który rozpocznie się w październiku. W jaki sposób historia Heleny może dziś inspirować młodych ludzi?
Kiedyś przetłumaczyłem tekst z Vatican Insider, w którym było takie piękne porównanie, że Helenka przykładem dla tych młodych, którzy chcą wypełnić zaproszenie papieża Franciszka, wypowiedziane na Campus Misericordiae, aby zejść z kanapy. Także dokument przygotowawczy do Synodu Biskupów mówi o tym, by rozeznawać powołanie wśród najuboższych, na peryferii. Młodzi wybierają tę drogę, ten zapał widać.
Historia Helenki rozbudziła jeszcze większe zainteresowanie wolontariatem misyjnym w różnych częściach Polski, bo wiele osób nawet nie słyszało wcześniej o takich możliwościach. Ci młodzi, którzy wyjeżdżają, odkrywają chrześcijaństwo, odkrywają, czym jest misja i ewangelizacja, których nie można zamykać tylko dla siebie. Oni wzrastają w powołaniu chrześcijańskim i rozeznają drogę swojego powołania.
Czy do Cochabamby przyjeżdżają dziś kolejni wolontariusze misyjni?
W tej placówce sióstr nie ma w tej chwili wolontariuszek, ale w drugiej placówce, którą prowadzą siostry służebniczki w przyjechały niedawno dwie wolontariuszki z Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego z Polski. Boliwia otrzymuje wielką pomoc z krajów europejskich, przede wszystkim z Niemiec, a także pomoc personalną z Polski. To kraj, który, ze względu na wielką życzliwość ludzi oraz bogactwo kulturowe i przyrodnicze, przyciąga wiele osób.
Na jakie wyzwania Kościoła w Boliwii mogą odpowiadać dziś wolontariusze misyjni, którzy odwiedzają Boliwię?
Boliwia jest bardzo różnorodna. Społeczeństwo, które składa się z 36 plemion indiańskich, możemy podzielić na dwie społeczności: górską i amazońską. Oni różnią się charakterem, temperamentem i potrzebami. To także kraj o wielkich dysproporcjach społecznych: w miastach możemy zobaczyć i rzucające się w oczy bogactwo, niekiedy większe, niż w Europie, i ogromną nędzę.
Oczywiście, tych kwestii wolontariusz nie może zmienić. Ale może wejść w tę społeczność, pomagać najuboższym mieszkańcom, np. w obszarze szkolnictwa, formacji - aby ci ludzie odkryli swój potencjał. Ja pracowałem w wiosce o wielkim potencjale muzycznym, gdzie, dzięki jezuickim tradycjom ewangelizacji przez muzykę, była szkoła muzyczna na bardzo wysokim poziomie. Polska wolontariuszka była tam profesorem muzyki.
Ta pomoc formacyjna jest bardzo ważna. Niezmiernie cieszy mnie powstaje Fundacji im. Heleny Kmieć, mająca na celu pomoc w niwelowaniu tych dysproporcji edukacyjnych w krajach Trzeciego Świata. Z tego narodzi się nowe społeczeństwo, które będzie niwelować też dysproporcje społeczne.
Na koniec chciałabym ojca zapytać o drugą z wolontariuszek - Anitę Szuwald, którą ojciec poznał tuż po tragedii. Czego jej postawa może nauczyć dzisiejszą młodzież?
Kiedy spotykałem Anitę kilkukrotnie po tej tragedii, widziałem siłę jej wiary. Przecież jej przyjaciółka umierała w jej ramionach, zalana krwią - to jest szok i obraz, który będzie nosiła w sobie do końca życia. A jednak ona widzi w tym wszystkim tzw. "palec Boży". Nigdy nie straciła wiary. W tej sytuacji mogłaby się zrodzić nienawiść do całej tamtejszej społeczności, jednak ona widziała dobro ludzi.
Napisałem kiedyś taki tekst: "czy nie byłoby wspaniale, gdyby Anita, ta męczennica wierności wiary, była delegatem polskiej młodzieży na Synodzie Biskupów?"
Skomentuj artykuł