Bez dotarcia do pokrzywdzonych żadne badania nie mają sensu
Opinia publiczna nie żyje na co dzień problematyką wykorzystywania seksualnego w Kościele. Zaczyna się tematem interesować mocniej, gdy robi się szum. Pokaże się kontrowersyjna publikacja w prasie, reportaż w telewizji. Ale w towarzyszącym im zgiełku nikt specjalnie nie zajmuje się tym, co robi Kościół. Bo to zwyczajnie nie jest interesujące. I na dobrą sprawę nie bardzo da się coś z tym zrobić.
Tocząca się już od ponad miesiąca debata na temat Jana Pawła II i jego podejścia do kwestii wykorzystywania seksualnego małoletnich w czasach gdy zarządzał archidiecezją krakowską, wywołana przez kilka publikacji, których autorzy dokonali daleko idących nadinterpretacji archiwalnych dokumentów, a co za tym idzie postawili nieprawdziwe tezy, odeszła - o czym już na tych łamach pisałem - od głównego tematu, czyli poszukiwania zaniedbań w działaniach Karola Wojtyły. I choć niektóre media wciąż uparcie trzymają się tezy, że Wojtyła tuszował sprawy pedofilskie, to jest ona w świetle dokumentów, które obecnie znamy nie do obrony.
Debata skręciła zatem w kierunku osób pokrzywdzonych. Coraz częściej daje się dziś słyszeć oburzenie, że Kościół przez tyle lat ich nie szukał. Jest to prawda, i choć bolesna, to jednak u osób, które znają trochę funkcjonowanie Kościoła w czasach minionych, aż tak wielkiego oburzenia nie wywołuje. Od paru lat osoby zaangażowane w jakiś sposób w pomoc pokrzywdzonym szukają sposobów dotarcia do nich z ofertą wsparcia. Idzie to dość opornie, ale jednak idzie. Dość wspomnieć, że powołana w 2019 r. przez Episkopat Polski Fundacja Świętego Józefa, która ma bezpośrednio wspierać pokrzywdzonych, tylko w ub. roku dysponowała budżetem w wysokości 3,3 mln zł. Z tego 1,6 mln zł wydała na różnego rodzaju granty dla osób pokrzywdzonych i podmiotów prawnych. Z bezpośredniego wsparcia korzystało w 2022 roku 36 osób pokrzywdzonych. Na pomoc: terapeutyczną, medyczną, edukacyjną, konsultacje psychiatryczne i prawne wydano 274 tys. zł.
Opinia społeczna tych działań jednak nie dostrzega. Potwierdzeniem tego jest sondaż, który przed kilkoma dniami opublikowała "Rzeczpospolita". Ponad 74,5 proc. badanych stwierdza, że obecna oferta Kościoła dla pokrzywdzonych jest niewystarczająca. Blisko 80 proc. (77,8) oczekuje, że Kościół będzie szukał skrzywdzonych poprzez ogłoszenia w parafiach, a 75,4 proc. chciałoby, aby robił to także za pośrednictwem mediów. Z kolei 63,6 proc. respondentów jest zdania, że Kościół powinien wysłać jasny i czytelny sygnał pokrzywdzonym, że chce im pomóc i powinien poczekać na to, aż same się zgłoszą.
Oczekiwania badanych nie wykluczają się wzajemnie, bo ów sygnał można wysłać na różne sposoby: poprzez ogłoszenia w parafiach, czy w mediach. Nie wyobrażalne jest za to, by Kościół na siłę wyciągał pokrzywdzonych z ukrycia - tak jak robi to część dziennikarzy - lecz musi im stworzyć warunki do tego, by zechciały przyjść, opowiedzieć o krzywdzie i skorzystać z pomocy.
Pytania, które rodzą się, gdy analizuje się wynik sondażu odnoszący się do niezauważenia obecnych działań są właściwie dwa. Po pierwsze, dlaczego opinia społeczna tych działań nie widzi? Po drugie: co można zrobić, by przekaz dotarł - przede wszystkim do tych, którzy pomocy potrzebują?
Odpowiedź na pierwsze z tych pytań wydaje się prosta. Opinia publiczna nie żyje na co dzień problematyką wykorzystywania seksualnego w Kościele. Zaczyna się tematem interesować mocniej, gdy robi się szum. Pokaże się kontrowersyjna publikacja w prasie, reportaż w telewizji. Ale w towarzyszącym im zgiełku nikt specjalnie nie zajmuje się tym co robi Kościół. Bo to zwyczajnie nie jest interesujące. I na dobrą sprawę nie bardzo da się coś z tym zrobić. Nie oznacza to oczywiście, że instytucje pomocowe winny temat odpuścić. Wręcz przeciwnie: powinny korzystać z każdej możliwości informowania społeczeństwa o swoich działaniach. Ale ważniejsze jest znalezienie kanałów dotarcia do pokrzywdzonych. Ogłoszenia w parafiach, na które zwracają uwagę ankietowani w sondażu, to jeden ze sposobów, ale trudno wyobrazić sobie, by na każdej niedzielnej mszy w ogłoszeniach o tym informować. Zresztą nie sądzę, by księża na tego typu formę, by się zdecydowali. Jak trudno się przebić pokazała choćby akcja informacyjna, którą kilka lat temu próbowała przeprowadzić inicjatywa "Zranieni w Kościele". Plakaty o inicjatywie wraz z listem przewodnim abp. Wojciecha Polaka trafiły do każdej parafii w kraju, ale trafiły na opór. Jest tu zatem dużo do zrobienia.
Kampanie reklamowe w mediach owszem, ale z głową i nie napastliwie, bo zaraz obudzą się ci - a jest ich wcale niemało - którzy twierdzą, że z Kościoła usiłuje się zrobić siedlisko pedofilów.
Przyznam, że nie mam żadnych gotowych odpowiedzi na to jak do pokrzywdzonych wychodzić. A jest to ważne - także w kontekście mającego powstać zespołu do spraw badania przeszłości w Kościele. Bez dotarcia do pokrzywdzonych, bez wysłuchania ich świadectw żadne badania nie mają sensu. Trzeba zatem zakasać rękawy i brać się intensywnie do roboty. Rozważać każdy - nawet najbardziej kontrowersyjny - pomysł. Wykorzystać wszystkie możliwości bez oglądania się na sceptyków i krytykantów.
Skomentuj artykuł