Byłem łowcą pokémonów
(fot. Matthew Corley / shutterstock.com)
Jeśli Pokémon GO może przyciągnąć gracza do dawno nieodwiedzanego kościoła, to o ile lepiej jest, jeśli przyciągnie go do niego absolutnie wyjątkowy Jezus Chrystus, a nie kolejny Zubat w kolekcji.
Przez trzy ostatnie doby byłem łowcą pokémonów. Spacerowałem po mieście z ciągle włączonym radarem, czujny na każdą wibrację urządzenia sugerującą, że być może już za rogiem kryje się dziki zwierz, którego po okiełznaniu mogę włączyć do kolekcji trofeów. Czwartego dnia skasowałem aplikację, która umożliwiła mi tę niecodzienną przygodę w gąszczu miejskiej dżungli.
O Pokémon GO, grze wyprodukowanej przez firmę Niantic, powiedziano już wiele, ale sam temat wygląda na dalece niewyczerpany. Niemal każdy słyszał o społecznościowym charakterze aplikacji, która zrzesza ludzi, przyciąga ich w nieznane wcześniej miejsca czy umożliwia spotkanie ze znajomymi, okraszone dodatkową rozrywką polegającą na bezkrwawych łowach. W mediach przewijały się też tragiczne informacje: a to o grupkach złodziei czyhających na naiwnych graczy zapędzających się w mroczne zaułki miast; to znów o wypadkach osób będących w stanie narażać zdrowie czy nawet życie w celu złapania rzadkiego, choć nadal wirtualnego, stworka.
Sama gra jest jeszcze w fazie produkcji, nie posiada pełnej funkcjonalności oryginalnego świata pokémonów. Niemniej jednak już teraz cieszy się zaskakująco wielką popularnością. Pokémony, które pojawiły się w Polsce kilkanaście lat temu w postaci animowanego serialu, gier Nintendo (do których mieli dostęp posiadacze Game Boyów lub komputerowych emulatorów) czy żetonów dodawanych do chipsów, po latach wróciły ze zdwojoną siłą.
Sam należę do pokolenia, dla którego pokémony stanowiły istotny epizod dzieciństwa, dlatego nie dziwi mnie fascynacja rówieśników aplikacją komórkową, umożliwiającą jeszcze bardziej intensywne uczestnictwo w świecie, który znamy z bajki telewizyjnej. Popularność jest duża, bo chyba każdy lubi wątki nieco sentymentalne, dające możliwość przynajmniej częściowego przeniesienia się do czasów, w których nie mieliśmy tylu zmartwień co dziś. Niektórzy krytycznie powiedzą, że to forma eskapizmu - ucieczki od codzienności i realnego świata. Ja uważam, że to narzędzie reaktywowania miłych wspomnień, które motywuje wielu ludzi do aktywniejszego spędzania czasu na podwórku czy spotykania się ze znajomymi. Mimo tego grę usunąłem i raczej nie mam zamiaru do niej wracać.
Można przedstawiać złe strony Pokémon GO, począwszy od wspomnianych wyżej smutnych wypadków, a skończywszy na czymś znacznie bardziej przyziemnym, mianowicie dalece niestandardowym eksploatowaniu telefonu, marnowaniu czasu czy udostępnianiu wielu prywatnych danych, łącznie z zajmowanym obecnie punktem położenia. Te wszystkie rzeczy mogą odstraszyć, ale nie były dla mnie kluczowe. Zbieranie pokémonów jest świetną rozrywką, która jednak niespodziewanie pozwala odkryć znacznie fajniejsze sposoby spędzania czasu.
Mój przyjaciel Mateusz Marek, krakowski komik i kabareciarz, kilka dni temu zamieścił na Facebooku zabawny post, który błyskawicznie stał się hitem wśród polskich internautów. Mateusz zaproponował nową grę Ludzie GO - równie, a może nawet bardziej wciągającą niż jej pokémonowy poprzednik. Jest darmowa, działa na najlepszym na rynku powszechnie dostępnym urządzeniu, które doskonale reprezentuje rzeczywistość. To oczy - gdy są otwarte, umożliwiają zobaczenie bardzo rzadkich okazów, którymi są ludzie. Możesz się z nimi spotkać, porozmawiać o życiu, pośmiać się i spędzić razem czas. Możesz pójść na spacer, do kina czy na piwo. Każdy jest inny, wyjątkowy, każdego możesz dołączyć do swojej "kolekcji" poprzez zaprzyjaźnienie się z nim.
Zwolennicy zbierania pokémonów potraktowali post Mateusza jako wyśmianie ich praktyk, ale przecież nie o to chodzi. To cały czas gra i jako taka nie jest ani zła, ani dobra, za to niewątpliwie dostarcza trochę radości. To też pewna moda, która może szybko zgasnąć, ale może też zaowocować długotrwałymi pozytywnymi skutkami, na przykład w postaci stworzenia użytecznych aplikacji edukacyjnych. Ale o ile Pokémon GO działa na ciekawym silniku wykorzystującym tak zwaną rozszerzoną rzeczywistość, to przecież zupełnie bez żadnych kosztów możemy sobie rzeczywistość nierozszerzoną poszerzać dzięki nawiązywaniu nowych relacji czy dbaniu o te, w których już jesteśmy. Możemy otwierać się na wyjątkowość świata i zdarzeń. Weźmy pod uwagę na przykład zbliżające się Światowe Dni Młodzieży w Krakowie.
Myślę, że zdecydowanie bardziej interesujące będzie aktywne uczestnictwo pielgrzymów i miejscowych w tym niepowtarzalnym wydarzeniu niż uporczywe spoglądanie na ekran smartfona. Jeśli Pokémon GO może przyciągnąć gracza do dawno nieodwiedzanego kościoła, to o ile lepiej jest, jeśli przyciągnie go do niego absolutnie wyjątkowy Jezus Chrystus, a nie kolejny Zubat w kolekcji. Każdy Zubat jest na dłuższą metę taki sam, zaś to co dzieje się na mszy, jest czymś absolutnie niecodziennym. Tak jak zresztą w każdej innej osobowej relacji, każdej rozmowie, wspólnym posiłku czy żartowaniu.
Zagrajcie w Ludzie GO, ta aplikacja działa bez prądu i naprawdę nic nie kosztuje, a zyski, które będziecie czerpać - wierzcie mi - są nieocenione.
Karol Kleczka - członek Klubu Jagiellońskiego, doktorant filozofii na UJ
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł