Cierpliwości, towarzyszu, cierpliwości!
W jaki sposób skutecznie głosić Ewangelię? Czy do Prawdy chcesz kogoś zawlec, czy przekonać? Towarzyszenie to najlepszy możliwy wybór. Z pewnością wymagający, ale za to niezwykle skuteczny. Wybrany przecież przez samego Jezusa.
Nawrócić cały świat - to pragnienie spędza sen z powiek niejednemu chrześcijaninowi, który twierdzi, że odnalazł już Prawdę. Jak bardzo chciałby, żeby inni także Ją uznali i za Nią poszli! Tyle słów przekonywań, wyjaśnień, apologii, tyle dysput filozoficzno-teologicznych, tyle płomiennych mów wygłoszonych w obronie Boga, chrześcijaństwa i Kościoła. Jednak wszystko jak krew w piach - zmarnowane siły, stracony czas… i wtedy odkrywasz, że intelektualizm etyczny jest pobożnym życzeniem, piękną fikcją, a człowiek - istotą bardziej skomplikowaną niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Prawda, choć dla ciebie tak bardzo oczywista, zupełnie nie przemawia do innych, nie porywa ich. Czy mam się poddać? W jaki sposób skutecznie głosić Ewangelię? Odpowiedzi wciąż nie znam, choć cierpliwie jej szukam.
Jedną z najdłuższych dróg, jaką człowiek ma do przebycia, jest ta od wiedzy do konkretnych czynów. Niestety, nie jest to droga, którą przebędzie się raz, a potem już święty spokój. To droga, którą ciągle się rozpoczyna. Istotą bycia człowiekiem jest bowiem ciągły rozwój - w różnych sferach, także w tej duchowo-moralnej. Ta rozwojowość została zapisana w istocie człowieka przez samego Boga. Co więcej, On sam się jej poddał, przyjmując ludzkie ciało, a przez to wchodząc w czasoprzestrzeń. Nie będziemy tutaj jednak zastanawiać się nad zagadnieniem obecności Boga w historii świata (jak to możliwe, że Stwórca czasu jest obecny w czasie), lecz spróbujemy dostrzec w Nim Cierpliwego Towarzysza dla człowieka, który próbuje odnaleźć i zrozumieć to, co transcendentne.
Wiara chrześcijańska od samego początku związana jest z towarzyszeniem. Uczniowie Jezusa chodzili za nim od wsi do wsi, od miasta do miasta, przysłuchiwali się Jego mowom, byli świadkami znaków, które czynił, zadawali Mu pytania. Towarzyszyli nieustannie swojemu Mistrzowi. Czy tak jednak było naprawdę? Towarzyszenie uczniów miało swoje granice. Wynikały one z tego, że w Jezusie widzieli oni wypełnienie SWOICH nadziei, SWOICH aspiracji. Stąd wielkie rozczarowanie skandalem Krzyża. Bo przecież nie tak miało być. I towarzyszenie się skończyło. Zdrada. Zaparcie się. Tchórzostwo. Ucieczka. Na Golgocie ostał się tylko Jan.
Tym bowiem, kto w tej relacji mistrz-uczeń pełnił rolę towarzyszącego, był Jezus. Nauczyciel z Nazaretu towarzyszył swoim uczniom w ich duchowych poszukiwaniach. Cierpliwie tłumaczył to, co wymagało wyjaśnienia. Odpowiadał na ich pytania, a poprzez własne - naprowadzał na właściwą ścieżkę rozumowania. Nie przestał im towarzyszyć także wtedy, gdy przeżywał swoją Mękę. Właśnie w swoim cierpieniu dopełnił wobec nich swoje towarzyszenie, które nie było jedynie słownym nauczaniem, lecz przede wszystkim oddawaniem życia. I choć uczniów nie było fizycznie ani na krzyżowej drodze, ani na Miejscu Czaszki, Jezus w Wieczerniku zapisał w ich sercach i w pamięci klucz do zrozumienia tego, co potem miało się stać. Wziął chleb, połamał go i rozdawał, mówiąc: "To jest Ciało Moje". Wziął i podał im kielich: "To jest Moja Krew". W tych znakach i słowach, dzisiaj nazywanych przez nas sakramentalnymi i eucharystycznymi, Jezus towarzyszy kolejnym pokoleniom uczniów gromadzących się na wspólnym "łamaniu chleba".
Wydarzenia i słowa z Wieczernika musiały być bardzo sugestywne, bo właśnie dzięki nim uczniowie zmierzający do Emaus wreszcie rozpoznali swojego Pana. Uciekali z Jerozolimy, Miasta Pokoju, w którym dokonało się najważniejsze w historii świata wydarzenie - przejście Jezusa ze śmierci do życia. Kierunek, w którym idą, wskazuje na to, jak mała była ich wiara. A może raczej, że zbyt wielkie było wydarzenie paschalne, by mogło pomieścić się w ich głowach. Pomimo kierunku, który obrali, Jezus przybliża się do nich. Najpierw przysłuchuje się im, potem wyjaśnia im Pisma, by wreszcie w miejscu noclegu połamać dla nich chleb. Wtedy otwierają się im oczy, a On znika, by mogli dalej Go szukać.
W tym wydarzeniu Chrystus pokazuje, na czym polega towarzyszenie komuś, kto z wiarą w Boga się zmaga, kto zadaje sobie egzystencjalne pytania, kto wątpi. Najpierw słuchać, potem wyjaśniać, a wreszcie łamać chleb, czyli oddawać życie. Towarzyszenie człowiekowi poszukującemu Boga wymaga od wierzącego najpierw umiejętności słuchania, potem dostatecznej wiedzy, ale przede wszystkim wielkiej cierpliwości - oddawania życia poprzez bezinteresowne poświęcanie swojego czasu i sił. Najmocniejszym dowodem na istnienie Chrystusa i Jego nieustanne działanie w świecie jest życie Jego uczniów. Ewangelizacja jest skuteczna, gdy drugi zobaczy w tobie Tego, którego głosisz.
Piąta Modlitwa Eucharystyczna mówi, że Chrystus "podobnie jak uczniom w Emaus, wyjaśnia NAM Pisma i łamie DLA NAS chleb". Nikt z nas nie może uznać swojego poszukiwania Boga za zakończone. Wciąż potrzebujemy wyjaśnień Pisma i łamania chleba: intelektualnego poznania i dowodu Bożej miłości. Bo oprócz cierpliwości wobec tych, którym towarzyszymy, trzeba nam także pokornie uznać własne "niedokończenie". To powinno powstrzymać nas od rzucenia zapałki na stos przygotowany tym, którzy (jeszcze) nie uznali Prawdy. Pytanie jest jedno: czy do Prawdy chcesz kogoś zawlec, czy przekonać? Towarzyszenie to najlepszy możliwy wybór. Z pewnością wymagający, ale za to niezwykle skuteczny. Wybrany przecież przez samego Jezusa.
ks. Mateusz Tarczyński - kapłan archidiecezji gdańskiej, student teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie
Skomentuj artykuł