Co dalej z komunią dla rozwiedzionych?
Komunia dla żyjących w powtórnych związkach to nie automat. To ma być owoc procesu dojrzewania czy wręcz dostrzeżenia, co mam robić razem z Jezusem, gdy już jestem w nowym, trwałym i "dzieciatym" związku.
Gdy Franciszek wracał z Meksyku samolotem, zapytano go o rozwiedzionych żyjących w powtórnych związkach. A właściwie czy w swoim dokumencie posynodalnym pozwoli im na przystępowanie do komunii św.
W odpowiedzi usłyszeliśmy, że dokument zostanie opublikowany prawdopodobnie jeszcze przed Wielkanocą, ale papież nie powiedział jasnego "tak" lub "nie". Można by się poczuć nieusatysfakcjonowanym. Ludzie chcą prostej mowy. Będą czy nie będą mogli przystępować do sakramentów? Franciszek jednak nie ugiął się przed takim postawieniem sprawy.
Nie zrobił tak nie tylko dlatego, że ujawnianie treści nieopublikowanego jeszcze dokumentu byłoby "strzałem w nogę" z medialnego punktu widzenia. Myślę, że chodziło o coś dużo bardziej istotnego. Mianowicie, papież wspomniał o konieczności podjęcia całego procesu zbliżania się do Jezusa, jednoczenia z się z Nim. Komunia eucharystyczna jest niejako wyrazem komunii w konkretnych czynach, w zaangażowaniach wypływających z miłości. Papież, podczas tej konferencji prasowej w samolocie, przeciwstawił postawę tych, którzy tak tylko od święta, parę razy w roku przystępują do komunii, bo tak wypada (jest to dla nich tylko rytuał), z tymi, którzy - jak np. pewna para z Meksyku (żyjąca w powtórnym związku) - jednoczą się z Chrystusem, podejmując różne zadania i zobowiązania w Kościele, wobec ubogich i potrzebujących. Oni rzeczywiście czuli się szczęśliwi i zjednoczeni z Bogiem.
Ta idea, że komunia to wynik procesu rozeznawania z kapłanem (pod tutelą biskupa), jest już zawarta w dokumencie głosowanym na koniec synodu o rodzinie. Tutaj papież ubogaca ją jeszcze o to, że taki proces to nie tylko modlenie się i rozmawianie, ale również konkretne zaangażowanie, konkretna praca. To przypomina nam, że zjednoczenie sakramentalne nie może być oderwane od życia.
I ludzie mają to wyczucie, że nie jest dobrze, gdy do komunii św. przystępuje ten, kto sobie "bimba" z Ewangelii, dla kogo nauczanie Jezusa nic nie znaczy. A z drugiej strony jest wielu takich, którzy przynajmniej okazyjnie przystępują do komunii św., ale traktują to tylko jak jakiś "śmigus-dyngus", tylko zwyczaj, nic ponadto.
Komunia dla żyjących w powtórnych związkach to nie automat. To ma być owoc procesu dojrzewania czy wręcz dostrzeżenia, co mam robić razem z Jezusem, gdy już jestem w nowym, trwałym i "dzieciatym" związku. Szczere postanowienie pójścia za odkrytą "wolą Bożą" jest warunkiem dobrej spowiedzi.
Czy więc mogą dobrze się wyspowiadać ci, którzy nie szukają woli Bożej, którzy nie zastanawiają się nad poprawą, nad zadośćuczynieniem? Ci, którzy nie chcą, nie tyle nie mogą, co nie chcą, wyjść ze struktur, które ich prowadzą do grzechu?
Misjonarze miłosierdzia są posłani do ludzi w skomplikowanych, w nietypowych sytuacjach. Niekoniecznie muszą to być najcięższe zbrodnie. One oczywiście są bardzo bolesne, ale często dość "proste", jeśli chodzi o żałowanie za nie, pragnienie odwrócenia się od nich i chęć poprawy.
Bywają jednak sytuacje skomplikowane. Nie zawsze dotyczą one najcięższych grzechów. Nieraz trudno w ogóle ustalić, czy to był "ciężki czy lekki grzech". Jeszcze więcej wysiłku wymaga ocenienie "dobrowolności", a bywa, że i "świadomości" tego, co się robi. Trzeba tu niejednokrotnie dłuższego wysiłku rozeznania i badania, też ze strony spowiednika.
Coraz częściej jednak obserwujemy problemy z tzw. postanowieniem poprawy. Nie chodzi tylko o to, że wielu spowiadających się w ogóle tego nie bierze na serio. I jest to zaniedbywane. Są też ludzie, którzy chcieliby się poprawić, ale nie potrafią, nie widzą takiej możliwości. Ich sytuacja jest tak skomplikowana, że naprawdę potrzebują fachowej pomocy w rozeznaniu. Może do nich szczególnie posłani są misjonarze miłosierdzia?
Misjonarze miłosierdzia mogą trochę więcej niż zwykli kapłani. Chociaż doświadczony i dobrze przygotowany kapłan oraz mądry może praktycznie tyle samo (oczywiście nie w sensie ścisłym). Natomiast nie mogą oni pomóc tym, którzy komunię św. traktują tylko jako coś "pro forma", coś dla nich nieistotnego. Zwłaszcza trudno pomóc ludziom trwającym w korupcyjnych strukturach.
Bywa, że ktoś jest w "gangu" (nawet noszącym "białe rękawiczki"). Nieraz nie jest tego świadom. Wydaje mu się, że to jego rodzina, że to jego dobrodzieje i że niszczą prawdziwych wrogów. Takiemu trzeba pomóc odzyskać "świadomość" i rozeznać, jak się rzeczy mają naprawdę. Potem, gdy już chce odjeść, trzeba się zmierzyć z tym, że takie odejście grozi nie tylko jego życiu, ale i może pociągnąć za sobą okrutną śmierć jego bliskich. Poprawa może mieć zbyt wysoką cenę jak na jego możliwości. Ale i takim można pomóc! I dla nich jest miłosierdzie.
Natomiast jako kapłan (w sensie ścisłym, nie misjonarz miłosierdzia, ale w praktyce, jak najbardziej) mam poczucie bezradności wobec kogoś, kto np. mieni się katolickim dziennikarzem, a bierze udział w zohydzaniu człowieka. On sam albo redakcja, której daje twarz i głos, świadomie i dobrowolnie rzuca oszczerstwa lub je insynuuje. Ten dziennikarz nie robi tego z głodu. Ze swoją pozycją może znaleźć pracę, i to dobrą, gdzie indziej.
I robi to publicznie! Czy może publicznie przystępować do komunii św.?
Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe"
Skomentuj artykuł