Co z tym księdzem Adamem Bonieckim?
Wojciech Maziarski wyraził w Newsweeku niezbyt mądrą opinię, że nakaz ograniczenia publicznych wypowiedzi nałożony na księdza Adama Bonieckiego przez jego pryncypałów ze Zgromadzenia Księży Marianów jest niezgodny z porządkiem Rzeczypospolitej Polskiej, naruszając konstytucyjne prawo do wolności wypowiedzi.
Rzeczywiście, konstytucja naszego państwa nie pozwala nikomu kneblować ust i daje każdemu możliwość swobodnego prezentowania własnych sądów na dowolny temat. Szkopuł jednak w tym, że ksiądz Boniecki, gdy wstępował do zgromadzenia, wyraził domyślną zgodę na wszystkie te sytuacje, w których będzie musiał, nawet w sprawach bardzo niewygodnych, podporządkować się woli przełożonych, trudno zatem teraz twierdzić, tak jak to robi Maziarski, że ktoś tu kogoś - cytując klasyczny bon mot z Rejsu - trzyma pod pistoletem.
Naprawdę warto zapytać: komu przeszkadza dyscyplina księży marianów, czy rzeczywiście samemu Bonieckiemu, który od lat w zakonie zajmuje ważne miejsca, na przykład swego czasu generała zgromadzenia, czy może przede wszystkim mediom? Może bardziej przeszkadza panu Maziarskiemu niż księdzu Bonieckiemu? Ksiądz Boniecki na pewno zakaz wystąpień publicznych wykorzystuje najlepiej, jak tylko może, doskonali cierpliwość, uczy się nie denerwować na absurdalne decyzje władzy, kształtuje w sobie chrześcijańską wolność, która polega na tym, że się człowiek nie wścieka, gdy mu inni robią koło nosa, a po prostu trzyma się swojej linii, robi spokojnie swoje, żyje z ludźmi w miłości bliźniego. Ksiądz Boniecki, tak mi się wydaje, świadomie wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów, żeby się takiej drogi uczyć, żeby w sobie szkolić chrześcijańską wolność i wewnętrzny spokój. I dlatego dzisiaj widzimy go uśmiechniętego, odprawiającego mszę pozbawioną personalnych wtrętów, delikatnie wyjaśniającego sytuację ludziom, którzy do niego podchodzą po mszy.
Ksiądz Boniecki nie panikuje, mówi kazania o dialogu, dalej naucza godności człowieka i prosi o to, by z chrześcijaństwa nie czynić oręża i środka przewagi jednych nad drugimi. A mogłoby być inaczej: mógłby się wściec i walnąć ręką w stół.
Ksiądz Boniecki musiał - zupełnie przecież w tej sytuacji zrozumiałą - potrzebę złości po chrześcijańsku przekroczyć, gdyby sobie pofolgował, nie byłby już człowiekiem dialogu, ale człowiekiem przepychanek i walki o własną pozycję w polskim grajdołku. A tak pozostał poważnym, mądrym księdzem Bonieckim, który rzeczywiście żyje Ewangelią.
Oczywiście można, a nawet trzeba dyskutować, dla kogo jest formacja zakonna, kto do niej powinien przystępować. Można się zastanawiać nad potrzebnymi reformami zakonnej rzeczywistości. Ale rozumienie tego wszystkiego przez pryzmat prawa państwowego, a tak zdaje się na sprawy zakonów patrzeć redaktor Maziarski, jest ogromnym nieporozumieniem.
Skomentuj artykuł