Schizma kościelno-medialna
W trakcie wczorajszego spotkania w Pile ksiądz Adam Boniecki potwierdził, że zakaz wypowiadania się w mediach przedłużono mu na czas nieokreślony: - A powiedzieli po prostu «nie wolno» i koniec.
Ks. Boniecki podkreślił: - Ja mogę żyć bez mediów, mogę pisać w "Tygodniku Powszechnym". Mogę z państwem się spotkać. Trudno, nie muszę rozumieć jaki jest sens i korzyść z tej sytuacji…. Zaznaczył: - To, że nie mogę mówić w telewizji, to nie jest odebranie mi wolności słowa. Gdyby moi przełożeni powiedzieli, że mogę mówić w telewizji, ale pod warunkiem, że będę nawoływał do walki o krzyż w Sejmie, że potępię i powiem, że Nergal jest satanistą, to bym stracił wolność słowa. Tego bym nie mógł przyjąć.
I co teraz zrobi?
W trakcie spotkania wyznał, że zadzwoniła do niego znana mu "cudowna i mądra aktorka" namawiając, aby wystąpił z zakonu. "Po co będziesz tam siedział, przecież oni tam niczego nie rozumieją" - mówiła. Odpowiedział: "Ja wybrałem życie zakonne ze wszystkimi konsekwencjami, plusami i minusami, w ten sposób użyłem swojej wolności".
Te słowa mówią same za siebie. Czy w ich świetle można zrozumieć decyzję prowincjała? Jeśli wykluczymy aspekt ludzki, chęć upokorzenia ks. Bonieckiego pod hasłem "sprawdźmy jego posłuszeństwo", to nasuwa się wniosek, że uciszenie byłego generała marianów to kościelny policzek dla mediów.
Prowincjał nie kazał zmienić ks. Bonieckiemu swoich poglądów, nawet jeśli on sam ich nie podziela (tak jak i większość Marianów), nie zabronił mu wyrażać ich na łamach "Tygodnika Powszechnego" czy w trakcie spotkań z czytelnikami Pisma. Nie pozwolił mu jednak udzielać ich telewizji, a zwłaszcza stacji TVN.
Boniecki jest więc "symptomem" większego problemu, jakim jest obecność Kościoła w telewizji. Czy jego "uciszenie" go rozwiąże? Nie sądzę, bo odpowiedzialność za medialną twarz Kościoła leży po obu stronach, ale Kościół nie śpieszy się, aby wysłać tam "swoich ludzi" - bo albo ich nie ma, albo im nie wierzy.
Czy media coś nauczy sprawa ks. Bonieckiego? Chciałbym w to wierzyć, ale to wymaga od dziennikarzy spojrzenia na tę sytuację nie z perspektywy "ograniczania wolności" i dominacji instytucji, ale sentire cum Ecclesiae. Jednego jednak jestem pewien, jeśli hierarchowie, którzy mówią o Kościele, mówią o sobie, i sobą przysłaniają to, co w Kościele najważniejsze sami nie będą posłuszni Ewangelii - wtedy schizma "kościelno-medialna" nie tylko się pogłębi, ale będzie rozrywać Kościół.
Skomentuj artykuł