Ćwiczenie charakteru, które łamie charakter i podcina skrzydła

Fot. Depositphotos.com

Czytam nową książkę Izy Antosiewicz o talentach i zastanawiam się, co musiałoby się stać, żebyśmy jako społeczeństwo przestali wreszcie nieustannie pracować nad swoimi słabościami, a zaczęli doskonalić mocne strony. I co by się stało, gdyby ta zmiana dokonała się przede wszystkim w dwóch przestrzeniach – w szkole i wśród księży.

Czym jest talent? Rodzajem uzdolnienia rozumianym głębiej niż tylko uzdolnienie artystyczne, sportowe czy naukowe. Jest czymś, czym możemy służyć sobie i innym, bo idzie nam z mocą i lekkością robienie wszystkiego, co się z naszym talentem wiąże. Najpełniej ten temat opisuje Instytut Gallupa, choć nie jest jedynym miejscem, gdzie można sprawdzić, co jest naszą mocną i wartą wkładanego w rozwój wysiłku stroną. Teoria talentów mówi: wzmacniam to, co idzie mi dobrze. Nie poświęcam nadmiernej uwagi temu, co idzie mi gorzej.

Wydaje się to nie do pomyślenia zwłaszcza w szkole. Jeśli jesteś słaby z angielskiego, nikt nie pozwoli ci takim być, zanim nie przejdziesz korepetycyjnej ścieżki zdrowia i nie udowodnisz, że naprawdę języki obce nie są ani trochę twoim talentem. A wtedy usłyszysz westchnienie: no, naprawdę nic się nie da z tobą zrobić. Trudno.

To równanie do wyznaczonej linii zabija w dzieciakach uczących się w szkole poczucie własnej wartości. A nas, dorosłych, często wpędza w kompleksy i skupiamy się na tym, w czym we własnym odczuciu albo odczuciu otoczenia jesteśmy niewystarczający, nie zajmując się tym, co tak naprawdę jest naszym wyjątkowym darem, w czym naturalnie jesteśmy dobrzy, co idzie nam bez trudu. Z tyłu głowy tłucze się przekonanie, że jak coś przychodzi łatwo, to jest warte mniej. Na rzeczy naprawdę wartościowe trzeba się naharować, ciężko pracować, ćwiczyć, pokonać siebie. To, co dla ciebie łatwe, jest niewarte świeczki. Zajmij się tym, co sprawia ci trudność. To będzie wyzwanie, prawdziwe ćwiczenie charakteru. Czy nie tak?

DEON.PL POLECA

Tymczasem to ćwiczenie charakteru często łamie charakter. A na pewno łamie skrzydła. I efekty tego łamania skrzydeł widzę w dwóch pozornie ze sobą nie związanych obszarach: w sposobie zarządzania duchowieństwem i w sposobie kształcenia uczniów zwłaszcza podstawówek. Co łączy te dwa obszary? Ignorowanie naturalnych zdolności i wielki wysiłek włożony w równanie wszystkich do wyznaczonej linii. Przypomina to próby zmuszenia grupy przedszkolaków, by w wieku pięciu lat miały ten sam wzrost. I co? Jedne będziemy wtedy przekarmiać, żeby rosły, inne głodzić, żeby poczekały z rośnięciem na rówieśników, a tych, co idealnie odpowiadają wzorcowi, będziemy chwalić i stawiać za wzór? Absurdalne? Nie bardziej, niż to, co dzieje się w szkole i niestety często także w kościelnych kadrach.

Polska szkoła jaka jest, każdy widzi. Boli jednak, że przy tak wielkim rozwoju wiedzy na temat dziecięcego potencjału, dostępnej w zasadzie od ręki, w polskiej szkole nie zmienia się prawie nic. Gdy chodziłam do podstawówki, może nie było elektronicznych tablic i librusa, ale podejście wyglądało dokładnie tak samo. Jeśli coś ci nie idzie tak dobrze, jak tego oczekują rodzice i nauczyciele, musisz się bardziej postarać. Musisz poświęcić więcej czasu. Musisz się zmotywować i ćwiczyć, ćwiczyć, aż się nie podciągniesz do jakiegoś przyzwoitego poziomu, na przykład na czwórkę… Bo to cię rozwinie. Z punktu widzenia rozwoju talentów to jest bezsens i marnowanie życiowej energii na wyprodukowanie grubego poczucia porażki.

I nie chodzi mi o to, by nie kształtować w sobie dobrych nawyków, które pomagają się uczyć, dobrze funkcjonować w relacjach, osiągać sukcesy. Chodzi mi o niesprawiedliwość, jaką czuję, gdy patrzę na dzieciaki przykute do biurka zadaniami z matematyki, której nigdy nie ogarną na czwórkę, bo nie mają do tego talentu, ale też nigdy nie staną się świetnymi pisarzami, choć do tego mają wrodzoną zdolność, bo cały czas potrzebny na doskonalenie warsztatu przesiedzą nad matematyką. Praca nad sobą jest dobra, ale nie potrafimy społecznie zaakceptować faktu, że największe efekty, największy rozwój, największe możliwości na przyszłość – w pracy, do której dzieciaki pójdą za kilka lat – można osiągnąć, gdy robi się to, do czego ma się wrodzony talent. A nie wtedy, gdy się go zaniedbuje, nadrabiając swoje słabe strony.

A jak to wygląda w procesie zarządzania kadrami duchownych, że tak to po świecku ujmę? Podobnie źle. Wciąż panuje przekonanie, że Pan Bóg uzdalnia powołanych i choć On tak faktycznie działa, nie można mylić Jego powołania z pomysłem przełożonego albo jeszcze gorzej – z brakiem pomysłu połączonym z koniecznością zapełnienia wakatu. Kiedyś od doświadczonego księdza zajmującego się formacją duchownych usłyszałam, że seminarium „nie jest po to, żeby klerycy osiągnęli dobrostan” i nie jest od tego, żeby odkrywali swoje talenty. Takie podejście, choć powoli się zmienia na plus dla młodych przyszłych księży, wlecze się jak ciężki ogon za starszymi, którzy z kuźni formacji już wyszli i teraz mają formować się sami. Często nie potrafią, często trzymają się tego kierunku rozwoju, w którym zostali popchnięci, zostawiając swoje marzenia i pasje zakopane pod kamieniem na zawsze. Czy nie warto o nich bardzo zadbać, teraz, gdy następców jest coraz mniej?

Czy wizja kapłana, który się spełnia w kapłaństwie na swój własny sposób, używając swoich naturalnych zdolności do tego, by jednoczyć ludzi we wspólnocie i pomagać im spotykać Boga, jest taka straszna? Jeśli nie – dlaczego nie postawić na ich naturalne talenty? Widać czasem księży, którzy trafili w swojej posłudze w miejsca, które naprawdę im służą. Są szczęśliwi, wspólnota wzrasta, ludzie są bliżej siebie i Boga tylko dlatego, że między księdzem a miejscem służby zaiskrzyło, że robi rzeczy, które naprawdę mu wychodzą, a nie męczy się z tym, do czego kompletnie nie ma drygu.

Może nowy program formacyjny zmieni coś na tyle, że zaczniemy na coraz mniej licznych kandydatów do kapłaństwa patrzeć bardziej jak na jedynych w swoim rodzaju, a nie jak na grupę, która ma zostać uformowana jedną jedyną foremką? Nawet pierniki robi się w różnych kształtach, a smakują tak samo dobrze i do tego cieszą oko różnorodnością. Dlaczego nie docenić różnorodności talentów i nie sprawić, że będą rozkwitać? Sługa, który dostał pięć talentów, zrobił z nich dwa razy tyle. Zakopany talent został bezpowrotnie stracony…

Czy szkołą i duchowieństwem nie kieruje ten sam mechanizm: musisz pracować nad tym, co słabe, bo inaczej się nie liczy? Musisz cierpieć i poświęcać czas, by robić to, co ci przychodzi z wielkim wysiłkiem, bo wtedy wiadomo, że się starasz? Czy to nie ta stara, straszna śpiewka ludzi odartych z życiowej radości: w życiu nie może być tylko łatwo i przyjemnie, musisz się namęczyć, musisz swoje wycierpieć? Nie możesz robić tego, co przychodzi ci z lekkością, bo ukształtuje cię na porządnego człowieka tylko harówa nad tym, co trudne i dla ciebie nienaturalne? Czy dlatego nie pozwalamy uczniom rozwijać się w tym, co przychodzi im z radością i daje satysfakcję, a zmuszamy ich, by ze wszystkiego starali się być równie dobrzy i chwalimy tylko tych, którzy to potrafią? Czy dlatego uważamy, że ksiądz nie może zbyt długo robić tego, co mu idzie świetnie i sprawia przyjemność: trzeba mu dać inne zadanie, bo służyć znaczy poświęcać się i cierpieć?

A jeśli mały albo duży człowiek zajmie się swoją pasją i przekuje ją w wielki dar dla siebie, dla bliskich, dla świata – co złego się stanie? Wpadnie w samozachwyt? Przyprawi kolegów o zawał z zazdrości? Będzie podnosił reszcie poprzeczkę za wysoko? Obniży morale i popsuje motywację (jak wątpliwą!), pokazując, że nie trzeba być doskonałym we wszystkim? A może po prostu obdaruje innych tak bardzo, jak sam będzie czuł się obdarowany?

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ćwiczenie charakteru, które łamie charakter i podcina skrzydła
Komentarze (22)
IS
~Irena S
30 marca 2023, 08:28
Św. Jan Paweł II przewidział te czasy i powiedział : "Wymagajcie od siebie, choćby inni od was nie wymagali". Rzymianie mówili "Ad aspera ad astra"- przez trudy do gwiazd. Polskie przysłowie uczy: bez pracy nie ma kołaczy i czego się Jaś nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał.
JS
~Jakub Szymczyk
29 marca 2023, 00:59
A później otrzymamy filozofa czy pisarza, który nie umie wkręcić żarówki czy policzyć swoich wydatków. Albo informatyka, który nie potrafi wskazać palcem na globusie swojego kraju i łyka jak pelikan najglupsze teorie spiskowe (przykłady autentyczne). Jest pewien zakres umiejętności, który każdy absolwent podstawówki powinien opanować chociaż na trójkę. Poza tym dzieciom zmieniają się zainteresowania i nie powinno się oczekiwać od nich, że zadecydują o swojej przyszłości w wieku 10-15lat. To o czym autorka pisze mas sens dopiero od poziomu liceum.
ŁR
~Łukasz Ruda
28 marca 2023, 10:34
Moje doświadczenie z kierowania niewielkimi zespołami ludzkimi jest takie: - jest: tworzy się stanowisko i szuka ludzi na takie stanowisko - winno być: "dostaje się" człowieka i jak się pozna jego mocne i słabe strony, to wymyśla się mu zakres obowiązków
MJ
Maria Janicka
27 marca 2023, 20:59
A ja przeczytałam z niedowierzaniem. Mocno ugruntowana we mnie jest świadomość, że dziecko powinno pracować bardziej nad tym w czym jest słabe, żeby się rozwijać równomiernie. Trudno będzie to wykorzenić. Dobrze, że nie jestem pedagogiem. Podział na rzeczy przydatne i niekonieczne jest kluczowy, ale kto ma go dokonać? Chyba nie dziecko, bo za mało wie o życiu.
IS
~Irena S
29 marca 2023, 09:35
Dziecko nie ma kwalifikacji, żeby o sobie decydować, co ma robić ani czego się uczyć
IS
~Irena S
26 marca 2023, 12:00
Czyli jak nie idzie mi czytanie, to nie czytam. Przeczyta mi komputer. Nie idzie pisanie? To nie piszę. Nie idzie mi w rachunkach? Nie liczę. Komputer policzy. Nie idzie mi myślenie... itd
AM
~Alicja M.M.
26 marca 2023, 21:31
…nie idzie mi myślenie, to sprowadzam cudzą myśl do absurdu? Czy raczej dla złośliwości? Pytam serio, po co to?
Marta Łysek
27 marca 2023, 18:20
I niestety to jest klasyczny przykład myślenia o talentach, które robi złą robotę. Ale i tak polecam, Pani Ireno, poczytanie sobie więcej o talentach w ujęciu na przykład Gallupa. Bo zupełnie nie chodzi o to, co tu Pani usiłowała spuentować. Minęłyśmy się o kilometry...
IS
~Irena S
27 marca 2023, 19:33
W pierwszym akapicie przeczytałam: "Nie poświęcam nadmiernej uwagi temu, co idzie mi gorzej". Uwaga dotycząca czytania jest autentyczna, to nie jest absurd tak odpowiedział uczeń. Ja dodałam o liczeniu, pisaniu i myśleni, bo człowiek nie musi czytać ani nie musi pisać ani rachować. Nauka w pewnym momencie staje się trudem i wymaga wysiłku.Proszę przedstawić swój argument, tak jak ja przedstawiłam swój.
AJ
~Aldona Jakubowska
28 marca 2023, 09:32
Co za złośliwa wypowiedź! Pozbawiona refleksji.
IS
~Irena S
30 marca 2023, 08:20
Te łapki w górę pod komentarzem świadczą raczej o akceptacji pomysłu, że komputer np. sztuczna inteligencja pomoże w tych i innych czynnościach. Taka liczba polubień nie zdarza się pod nienowoczesnymi wypowiedziami. Proszę pośledzić, które komentarze zyskały taką akceptację.
AM
~Alicja M.M.
26 marca 2023, 09:54
„Przypomina to próby zmuszenia grupy przedszkolaków, by w wieku pięciu lat miały ten sam wzrost”. To porównanie jest bliższe dosłownej prawdy, niż mogłoby się wydawać… Mam na myśli lekcje wychowania fizycznego. Normy, które trzeba spełnić, by dostać taką a nie inną ocenę (odległość skoku, czas biegu na określony dystans itd.). Być może były w tej zasadzie przerwy, ale wspominała o tym moja mama (jeden z pierwszych roczników powojennych), ja to pamiętam z własnej szkoły, doświadczają tego moje córki. Potrzeba by było aż geniusza, reformatora na wielką skalę, by tak oczywisty absurd usunąć? Co tu zatem mówić o sprawach nie aż tak jawnie dostrzegalnych…
SZ
~Szymon Zet
26 marca 2023, 08:35
Czyli sprawdza się maksyma: "Róbta co chceta".
Marta Łysek
27 marca 2023, 18:22
Bardzo próbuję, ale wciąż nie widzę związku z tekstem i jego główną myślą... Może jak Pan przeczyta jeszcze raz, to coś zaświta?
AE
Anna Elżbieta
25 marca 2023, 18:39
Cenne uwagi p. Marty Łysek, jak zawsze:). O szkolnictwie np. w Finlandii pisze Tomek Michniewicz w ciekawej książce „Chrobot”: „W liceum Miki wszyscy uczniowie mieli indywidualny tok nauczania, sami kompilowali sobie program z przedmiotów, które ich najbardziej interesowały w kontekście przyszłości. Mieli zajęcia z wystąpień publicznych i montowali filmy, na psychologii pracowali w grupach nad relacjami międzyludzkimi. Na wuefie mieli akrobatykę, piłkę nożną (…) boks, jogę, piłkę ręczną, tenis (…) Na fizyce robili eksperymenty. Rzucali jajko na naciągnięte prześcieradło, badając elastyczność. Strzelali z wiatrówki do kawałków drewna, żeby sprawdzić zasadę zachowania energii. Itd. Może i my kiedyś do tego dojdziemy? Oby!
Marta Łysek
27 marca 2023, 18:22
Byłoby pięknie! I to nie jedyny taki przykład. Może za kilkadziesiąt lat...
JP
~Jacek P
25 marca 2023, 17:32
Pomylenie wiedzy i umiejętności podstawowych, które się każdemu przydają z rozwijaniem siebie. To drugie może i zaniedbywane ale pierwsze niezbędne.
TB
~Tomasz Berger
25 marca 2023, 16:26
Choć zgadzam się z autorką, to jednak musi ona zrozumieć też punkt widzenia biskupa, czy innego przełożonego, który nie ma wystarczającej ilości księży, aby zapewnić podstawowe i najbardziej niezbędne działania duszpasterskie w swojej diecezji czy zakonie. Gdy nie ma kogo posłać, aby odprawiał Mszę, spowiadał czy odpowiadał za parafię - to naprawdę nie będzie się przejmował, że ten ksiądz nie czuje się za dobrze w konfesjonale, a inny nie ma głowy do gospodarowania. Pośle każdego kogo tylko ma i będzie się gorąco modlił, aby Bóg dopełnił łaską brak talentu w takiej czy innej dziedzinie.
AX
~Ania X
26 marca 2023, 07:16
Oby się gorąco modlił!!!
Marta Łysek
27 marca 2023, 18:27
Ja ten punkt widzenia jak najbardziej rozumiem. Mało tego, dokładnie tego samego doświadczam na przykład w pracy. Ale jest różnica między absolutną koniecznością (ktoś musi dokończyć budowę, bo poprzedni proboszcz zszedł na zawał i trzeba ratować kimkolwiek, kto jest pod ręką), a między nieogarnięciem (ksiądz jest świetnym duszpasterzem, ale nie umie uczyć w szkole podstawowej i po raz trzeci na kolejnej parafii dostaje szkołę podstawową, choć na terenie parafii mieszkają trzy osoby świeckie z uprawnieniem i talentem do uczenia katechezy).
PR
~Ppp Rrr
25 marca 2023, 07:09
Bardzo dobry artykuł - pełna zgoda! Praca nad słabościami, to zwykle marnowanie zasobów. W dodatku po opuszczeniu szkoły człowiek i tak nie zajmuje się tym, w czym był słaby. Ja np. nigdy nie nauczyłem się trygonometrii, a poza szkołą nigdy nie była mi do niczego potrzebna - po prostu nie zostałem geodetą, ani artylerzystą. Pozdrawiam.
IS
~Irena S
30 marca 2023, 08:22
Czy święci nie pracowali nad słabościami? Święty Ignacy Loyola? Św. Andrzej Bobola? Inni?