Czas gadania się skończył

Czas gadania się skończył
Fot. Helena Lopes / Unsplash.com

Albo jako katolicy pokażemy światu Boga jako tego, który z mocą działa w naszym życiu – i wtedy inni zapragną takiej relacji z Nim doświadczyć, zatęsknią za kimś, kto się troszczy, ratuje, może wszystko. Albo będziemy pokazywać tylko siebie, swoje religijne nawyki, swoją rację – i choćby to były najlepsze nawyki i najprawdziwsza racja, nie będą nikogo prowadzić nigdzie dalej. I nie staną się ścieżką do gościnnego domu tajemniczego Miłośnika życia.

By móc Jego działanie pokazać, trzeba go najpierw doświadczyć. A żeby doświadczać – trzeba mieć z Nim relację. Jak to zrobić? Najprostsza wskazówka brzmi: szukać i próbować. Modlić się, czytać Pismo, korzystać z sakramentów – ale przede wszystkim pragnąć, by Bóg się zamanifestował w moim życiu, jasno, konkretnie, nie pozostawiając wątpliwości, że to właśnie On jest w mojej codzienności i w niej działa.

Świat tego bardzo potrzebuje. Jest trochę tak, jak z tą biblijną sceną, w której Daniel wychodzi nietknięty z jaskini lwów: wszyscy pamiętają, że to Bóg go cudownie uratował. Mało kto zwraca uwagę na to, że skazany na tę straszną karę śmierci Daniel nie odzywa się ani słowem, a z zapewnieniem, że Bóg go uratuje, spieszy… perski król Dariusz, który nie należy do narodu wybranego. Królowi zależy na Danielu, ale nie chce postąpić wbrew prawu, więc rozpaczliwie potrzebuje kogoś, kto może dokonać niemożliwego. Jedynym kandydatem jest Bóg Daniela.

To nie Daniel mówi: nie martw się, królu, ryzykowałem życiem dla mojego Boga i On mnie uratuje, bo byłem Mu wierny. Daniel modli się i milczy. To król z dziką nadzieją oznajmia Danielowi: Twój Bóg cię uratuje. A gdy w końcu Daniel nietknięty wyłania się z jaskini – król Dariusz każe całemu swojemu państwu czcić Boga Daniela. Boga, który tak jasno zamanifestował swoją moc i opiekę w cudzym życiu, że nie ma wątpliwości: to Jemu warto zaufać.

DEON.PL POLECA

Ta scena bardzo mi się kojarzy z… ewangelizacją. Z tym, czego teraz świat od nas, katolików, potrzebuje. A na pewno nie potrzebuje gadania, na żadnym szczeblu. Nie potrzebuje okrągłych słów biskupów, którym ktoś napisał nudną homilię bez mocy. Nie potrzebuje kapłanów, którzy silą się na dobre rady i pouczenia wyczytane w sieci, a lepiej by zrobili, gdyby się po prostu podzielili swoim zwykłym, dobrym życiem. Nie potrzebuje świeckich, którzy w oburzonych komentarzach na Facebooku robią myślącym inaczej jesień średniowiecza i obiecują modlitewne baty.

Całe szczęście są jeszcze i biskupi, i kapłani, i konsekrowani, i świeccy, którzy najpierw robią, a potem ewentualnie mówią, a jeśli mówią, to o tym, co Pan Bóg potrafi, jak działa i dlaczego może zmienić dramat w radość, ocalić życie, wymyślić rozwiązanie nie do wymyślenia. I oby ich było coraz więcej, bo czas gadania się skończył.

Gadania o tym, kto się powinien natychmiast nawrócić, co musi w tym czy innym kryzysie zrobić katolik, bo inaczej żaden z niego katolik, i jak zachować kościelne status quo, i to najmniejszym kosztem osobistym.


Co więcej, kończy się też czas działania – ale tego działania, które zbyt daleko nie prowadzi, za to daje usprawiedliwienie: przecież coś robię. Skończył się czas eventów, które nie mają na celu stworzenia relacji, ale przyciągnięcie tym, że się dzieje, i skwapliwe policzenie, ile ludzi przyszło. Skończył się czas ciągłego ulepszania i upiększania kościołów – teraz czas budować, ulepszać i upiększać relacje między tymi, którzy jeszcze do nich przychodzą, i tymi, którzy już się tu nie zjawiają.

To jest bardzo wymagające. Wymaga zmiany myślenia, odwagi, czasem pływania pod prąd, ale nie w rzece świata, tylko tego trudniejszego – w strumyku własnej wspólnoty, w jeziorze katolickiego środowiska. Zaakceptowania, że naszym zadaniem jest dawanie światu Jezusa, ale takie dawanie wymaga przygotowania tego, kto ma Go otrzymać. A nie można nikogo lepiej przygotować do spotkania z Bogiem, niż dając mu zatęsknić za spokojem serca i poczuciem sensu, za nadzieją, że naprawdę jest ktoś, kto potrafi rozwiązać sprawy nierozwiązywalne.

Adwent idzie. A co, gdyby to były cztery tygodnie działania? Bez gadania o tym, co można i trzeba. Bez mówienia niewierzącym, że mają się natychmiast nawrócić, a wierzącym, że mają natychmiast zrobić to czy tamto, bo mówiącemu się wydaje, że to właśnie nakazuje im Ewangelia.

Ewangelia jest różnorodna i bogata, i nikt nie jest w stanie w jednym momencie robić wszystkiego, co Jezus w niej zaleca. Każdy bierze z niej dla siebie taką myśl, propozycję, misję, jaka najbardziej teraz do niego przemawia. Jeden pojedzie pod granicę, inny zacznie robić zakupy najbiedniejszej emerytce na osiedlu, a jeszcze ktoś inny będzie codziennie spędzał godzinę na modlitwie za kapłanów. I nie ma najmniejszego sensu przekonywanie tego, co jedzie na granicę, że ma się natychmiast zająć emerytką, tego, co robi zakupy, żeby zamiast nich biegł na adorację, a tego, co się modli, żeby się pakował i jechał sortować ubrania dla migrantów.

Każdy ma swój charyzmat, to, co go pociąga i porywa do działania, i w tym charyzmacie najlepiej mu się współpracuje ze Stwórcą – a ta współpraca cicho promieniuje, przynosi cuda codzienne i niecodzienne i jasno gada zamiast nas: Bóg jest. Jest dobry. Życie w relacji z Nim nadaje wszystkiemu sens.

Bo jeśli w tym Adwencie świat czegoś potrzebuje najbardziej – to nadziei, która historią naszego życia mówi: mimo wszystkich zdrad, krzywd, kryzysów i okropieństw życie ma sens, a każda sytuacja nie do rozwiązania może zostać rozwiązana przez kogoś, kto naprawdę jako jedyny może wszystko. A ten ktoś to… Bóg Daniela – i Bóg Magdy, Marka, Rafała, Andrzeja, Kasi, Józka, Piotrka, Darka, Wojtka i Agnieszki. Twój i mój.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Katarzyna Stoparczyk

Kamil Stoch padł na kolana w błoto, by poprosić ukochaną kobietę o rękę. 
Martyna Wojciechowska wskoczy z tobą w kałużę, a jak trzeba będzie, to raz jeszcze spojrzy na nas z dachu świata. 

Skomentuj artykuł

Czas gadania się skończył
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.