Czego jezuita może nauczyć się od dominikanów?
Ostatni tydzień upłynął mi pod znakiem współpracy z dominikanami. Muszę jednak przyznać, że ten czas wzbogacił mnie znacznie bardziej, niż się spodziewałem. Mogłem dotknąć zupełnie innej kultury życia zakonnego, niż ta, w której żyję.
Uwielbiam spotkania z innymi zakonnikami - dni życia konsekrowanego, krakowskie procesje z różnych okazji etc. Niektórzy narzekają, że te spotkania są sztuczne i z przesadną pompą. Niewątpliwie jest w tym sporo racji. Ale szalenie mnie cieszy, kiedy widzę, że (ciągle) jest sporo ludzi, którzy decydują się na życie dziwne i niepasujące do tego świata. Na życie, w którym postanawiają, że o ich losie będzie decydował ktoś inny (chociaż wiedzą czego chcą od życia), że nie będą mieć własnych pieniędzy i o wszystko będą musieli prosić przełożonych (chociaż wykonują prace, które w normalnym świecie są dobrze płatne), że będą żyć nie mając tej jedynej, najbliższej osoby, z którą zestarzeliby się i doczekali wnuków (choć mają w sercu takie pragnienie). A to wszystko ze względu na Jezusa Chrystusa; żeby być w tym świecie znakiem, że istnieje Rzeczywistość przekraczająca ten świat, dla której warto zrezygnować z tak wielu rzeczy, które są cenne i dobre.
Ostatni tydzień upłynął mi pod znakiem współpracy z dominikanami. Odświeżyłem duchową korespondencję z zaprzyjaźnioną mniszką dominikańską z klasztoru w Świętej Annie, zaś jeden z duchowych synów św. Dominika, poprosił mnie o napisanie dla nich tekstu o modlitwie dźwiękiem - z perspektywy jezuity i muzyka. Mając parę wolnych chwil zgodziłem się z radością - w końcu niecodziennie przytrafia się taka okazja do wzajemnego ubogacenia się. I rzeczywiście, dzięki tej akcji spędziliśmy z Piotrkiem OP wiele godzin (wirtualnie i na żywo) dyskutując na dziesiątki tematów - od zagadnień filozoficznych, przez teologię liturgii, po strukturę i organizację naszych zakonów. Są setki dowcipów o "walce" między naszymi zakonami, które nie wzięły się znikąd - historia naszych relacji naznaczona jest sporami i kontrowersjami. Tendencja do rywalizacji, w szczątkowej postaci widocznie przetrwała do dziś, bo w naszych polemikach (prywatnych i publicznych) gęsto od wzajemnych (przyjacielskich, co prawda, ale jednak…) złośliwości.
Muszę jednak przyznać, że ten czas wzbogacił mnie znacznie bardziej, niż się spodziewałem. Dzięki tej współpracy, mogłem dotknąć zupełnie innej kultury życia zakonnego, niż ta, w której żyję. Bo faktycznie sporo nas różni: rola jaką przypisujemy wspólnocie, zwłaszcza w kontekście modlitwy wspólnotowej i decyzyjności, formacja intelektualna (tutaj miała miejsce konfrontacja mojej skłonności do myślenia w kategoriach nowej metafizyki, z klasycznym stylem patrzenia na rzeczywistość - choć może to akurat kwestia spotkania konkretnych osób, a nie generalna tendencja?), w końcu dzieła prowadzone przez nasze zakony. Wszystkie te elementy wpływają na naszą zakonną tożsamość.
Była więc to dla mnie dobra okazja do przemyślenia owych różnic, do pogratulowania bratu tego, co robią jako członkowie Zakonu Kaznodziejów (troska o liturgię i muzykę, generalnie dbanie o estetyczną stronę tego co robią oraz dobre kaznodziejstwo), do poczucia dumy z naszych jezuickich dzieł (przede wszystkim rekolekcje ignacjańskie, kultura indywidualnego towarzyszenia duchowego, szkolnictwo), do wymienienia doświadczeń z pól, na których działamy podobnie (zwłaszcza obecność w mediach).
W kontekście tej ostatniej kwestii, pojawiło się pytanie: dlaczego dla dominikanów o muzyce nie napisał dominikanin tylko jezuita, mimo iż kilku z nich zajmuje się tym zawodowo. Podobnie można by zapytać: dlaczego rekolekcje adwentowe na jezuickim portalu prowadził dominikanin, skoro mamy wielu znakomitych jezuickich kaznodziejów? Myślę, że odpowiedź byłaby ta sama: żeby ludziom, którzy są związani z naszymi zakonami, pokazać perspektywę inną, niż ta, którą dajemy im na co dzień. Żeby pokazać, jak Duch Jezusa prowadzi do tego samego celu przy użyciu różnych środków, które nie są względem siebie konkurencyjne, a raczej komplementarne.
Koniec końców, zostałem z dwoma odczuciami: wdzięcznością wobec Pana Boga, że dominikanie są, działają, że mają tylu znakomitych braci i robią dobrą robotę dla Królestwa Bożego. I jeszcze większą wdzięcznością, że jestem jezuitą - bo konfrontując się z ich innością i inspirując się fajnymi rzeczami, które robią, a jednocześnie poznając rzeczy totalnie obce mojej jezuickiej duszy, będące dla dominikanów chlebem powszednim, utwierdziłem się w moim przekonaniu: nawet jeśli niektórzy nie są pewni dlaczego wstąpili do danego zakonu, to nie ma tu przypadków. Każde zaproszenie do życia w zakonie jest zaadresowane imiennie. Pan Bóg jest tu szalenie precyzyjny.
Dominik Dubiel SJ - młody jezuita, z wykształcenia muzyk. Komponuje i mieszka w Krakowie. Tekst pierwotnie ukazał się na jego blogu na jezuici.pl
Skomentuj artykuł